Rozdział 27

1.3K 111 9
                                    

Essie

Teraz będzie tylko dobrze. Nic już nie mogliśmy ze Scottem zrobić, oddaliśmy go w dobre ręce. Uniosłam przemęczone oczy ku drzwi, gdzie wnieśli Rayana.

Pozostaje już tylko czekać...

Po paru długich godzinach patrzenia się w ścianę, liczenia sekund i lekarzy przechodzących przez korytarz, w końcu nadszedł ten oczekiwany moment.

Zza ściany wyszedł mężczyzna w średnim wieku, ubrany w biały fartuszek. Gdyby nie cała ta sytuacja, pewnie dawno zwijałabym się ze śmiechu. Co jest śmiesznego w lekarzach w białym fartuszku? Nie wiem, spytajcie mojego psychiatry.

- Państwo jest rodziną Rayana Willkinsona?

Nagle zatrzymałam się, kompletnie zbita z tropu. Zapomniałam! Nie jesteśmy jego rodziną, ale chyba można skłamać...?
Oczy lekarza głęboko patrzyły się w nasze, chcąc wydobyć z nas prawdę bez krzty kłamstwa. Jednak my musieliśmy zdobyć informacje na temat stanu Rayana. Nikt inny by się tu nie zjawił. Każde nadnaturalne stworzenie unika takich miejsc jak szpital. Za dużo mogliby się w taki sposób o nas dowiedzieć, jednak my nie mieliśmy wyboru. Rayan sam by się nie wyleczył. Nie po takiej ranie...

- Tak, jestem jego bratem. - Scott spojrzał w oczy lekarza, prowadząc z nim jakby inną rozmowę. Po chwili mężczyzna zamrugał i spojrzał na mnie, krzywiąc się

- A pani?

Natychmiast puls mi przyspieszył. Co mam powiedzieć? Że jestem jego siostrą? Odpada, w żadnym stopniu go nie przypominam.

- Yy... Jestem dziewczyną. - lekarz patrzył na mnie jak na idiotkę, którą chyba byłam. - Jego. - Wypaliłam, po czym zdałam sobie sprawę z tego, co powiedziałam. Nie było odwrotu.

- Dobrze, w takim razie zapraszam do gabinetu. Muszę państwu coś pokazać...

Ruszyliśmy za mężczyzną do skromnie wyglądającego pomieszczenia. Jedynie wielki monitor i stos kartek rozrzuconych na biurku, dawał inne wrażenie. Jakby ktoś wpadł do pomieszczenia i szaleńczo rozrzucał kartki, w poszukiwaniu czegoś ważnego.
Dobrze wiedzieliśmy, co usłyszymy.

- Otóż to jest naprawdę niewiarygodne, jak szybko jego stan zdrowia się polepsza. Jak trafił na tę salę - wskazał palcem pomieszczenie za szybą - był w krytycznym momencie swojego życia. Zrobiliśmy, co się dało, by go uratować, gdyż stwierdzono u niego wylew wewnętrzny, ale mimo to byliśmy pewni, że nie przeżyje. A wówczas wszystko wraca do normy. Mam go cały czas na monitorze i proszę spojrzeć, jego zraniony narząd wewnętrzny zrasta się w błyskawicznym tempie...!

W głosie doktorka słychać było podniecenie. Żyły na szyi coraz to szybciej pulsowały pulsowały, natomiast oczy patrzyły szaleńczo na monitor.

To normalne. Niedługo Rayan będzie cały i zdrowy, jednak my długo nie posiedzimy w ciszy... Zaczną się zlatywać dziennikarze, będą pytania i najdziwniejsze zarzucenia. Musimy się jakoś stąd wyrwać.

------------------------------------

Gdy drzwi do sali pacjentów się przed nami otworzyły, wbiegliśmy do niej jak poparzeni, ruszając prosto w kierunku Rayana.
Żył, oddychał. Nic mu nie było. Rzuciłam się na niego, przytulając, natomiast Scott stał z boku i skinieniem głowy przywiał się z upadłym.

- No proszę, mój morderca tutaj jest. - Uśmiechnął się do Scotta i rozejrzał po sali. - Ale co ja robię w szpitalu...? Nie, wole nie pytać. Wynośmy się stąd.

- Właśnie po to tu przyszliśmy, tylko jest jeden problem, na zewnątrz czeka już gromada twoich fanów...

- Fanów? - zrobił zdziwioną minę - Ja nie mam żadnych... O w mordę. Ci telewizyjni lalusie nie przepuszczą takiej okazji...

Jeźdźcy Smoków (trwa korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz