Rozdział 6

3K 262 10
                                    

Po lekcjach nie miałam zamiaru wracać do akademii, najwyższa pora złamać parę zasad...
Skierowałam się w kierunku lasu.
Przecież nic mi nie będzie. Po chwili znalazłam się na miejscu. Słońce oświetlało korony drzew, dając magiczny efekt, ptaki śpiewały wysokie tony i powiewał letni wiaterek. Przypomniało mi się lato, gdy razem z tatą wyruszyłam na grzyby. Byłam zdesperowana, bo nie mogłam znaleźć jakiegokolwiek grzyba, natomiast tato widział ich na pęczki... Wtedy pochłonięta rozmyślaniem, nie zauważyłam jak zagłębiłam się w lesie, tam nie było już tak przyjemnie, wtedy usłyszałam, jak za mną coś łopocze. Gdy się odwróciłam... W moją stronę leciało jakieś duże cielsko... Na szczęście w porę zjawił się tato i wskazał mi drogę powrotną, on sam został i zajął się stworzeniem. Od tamtej pory nie wrócił już nigdy...

Nagle usłyszałam szelest liści, wzdrygnęłam się, tam coś na bank się poruszało. Powoli podeszłam by to sprawdzić, gdy miałam odgarnąć krzaki, nagle przed twarzą wyrosły
wielkie ślepia... Krzyknęłam z przerażenia i wywróciłam się na tyłek. To był smok, ale nie ten ze snów... Był trochę mniejszy i cały czerwony... Jego oczy również. Wydawało mi się, jakby wywiercały we mnie dziurę. Jednak nie dane mi było długo się napatrzeć, bo smok jakby porażony czymś, rzucił się na mnie. Automatycznie wyciągnęłam przed siebie rękę, a wolną zasłoniłam oczy. Jednak przez dłuższą chwilę nic się nie działo, więc nie ukrywając zaskoczenia, spojrzałam na potwora, a ten... Był... Był zamrożony, dosłownie jak rzeźba lodowa... O cholera! Zerwałam się na nogi i ruszyłam z powrotem do akademii, mam dość tego życia, jeszcze niecały tydzień temu byłam normalną, nie znoszącą szkoły i mającą porachunki z damulkami z klasy dziewczyną. A teraz? Jestem wariatem z magicznymi mocami! Tak! Do wariatkowa ze mną!
Nagle wpadłam na czyjąś twardą klatkę...
- Uważaj jak łazisz! - Syknęłam, nie patrząc na najwyraźniej chłopaka. Śpieszyłam się.
- Co ty tu robisz? - Spytał zdziwiony...
- Scott?! - oddech. - A nie widać? - Odpowiedziałam pytaniem na pytanie. I znów spróbowałam go wyminąć, na daremnie. Poczułam uścisk na nadgarstku i po chwili leżałam już na ziemi. Cholera...
Scott pochylił się nade mną. Tak się bawi?
- Gdzie byłaś? - Spytał z troską w głosie.
- Puść mnie. Powiem jak puścisz. - Chyba nie zdawał sobie sprawy, jak blisko siebie stoimy... Oczy mu rozbłysły a na twarzy pojawił się słodki uśmiech. Chyba jednak zauważył.
- Jeśli dasz mi buziaka. - wskazał policzek. Wywróciłam oczami i zrobiłam to o co prosił. Już się od niego oderwałam, ale nie na długo, bo złapał mnie za brodę i połączył nasze usta ze sobą. Słyszałam jak jego serce robi koziołki. Minęły dopiero dwie sekundy a ja roztapiałam się pod wpływem pocałunku, lecz nagle oprzytomniałam. Przeturlałam się z pod niego i zła spojrzałam w jego oczy.
- Nie miałeś prawa!
- Podobało ci się. - Powiedział zadowolony.
- Gówno prawda.
W ułamku sekundy znalazł się znowu przy mnie.
- To może sprawdzimy... - Już miał mnie znów pocałować, jednak ja wymierzyłam mu liścia w policzek. Oprzytomniał i zaskoczony na mnie spojrzał, trzymając się za czerwone miejsce.
Z uniesioną głową ruszyłam do swojego pokoju.
-------------------------------------------------------------
Rzuciłam się na łóżko. Niemal konałam... Obok mnie na trawie leżał Espero. Dźwignęłam się z wygodnego łóżka i kucnęłam koło mojego smoka.
- Mam kolejną moc... Zamrażam.
Smok na mnie zdziwiony spojrzał. Super, nawet on się dziwi.
- To rzadką moc... Musi to o czymś świadczyć... - Zastanawiał się chwilę.
- Na przykład co?
- Masz może ochotę na przejażdżkę?
Nie mogłam uwierzyć w jego słowa, znów łamanie zasad? Mi pasuje!
- Oczywiście, co to za pytanie! Tylko ostrzegam. Nie potrafię latać.
- Nauczysz się, masz trochę czasu.
- To do roboty!

Bez żadnych zabezpieczeń, wsiadłam na Espera a po chwili wznosiliśmy się nad akademią. To było cudowne uczucie, moje włosy rozwiewał wiatr a na każdym ostrym zakręcie, czułam jak żołądek robi obroty. Jednak dla mnie, gdy nie ma strachu, nie ma zabawy. Spojrzałam w stronę zachodzącego słońca.
- Leć tam!
- Jesteś pewna? Mocno się trzymaj.
Wtuliłam się w szyję smoka i starałam się nie spaść. Odwróciłam głowę tak, by widzieć gdzie lecimy. Byliśmy nad gęstym lasem, przyjemna woń dostała się do moich nozdrzy. Wtedy zauważyłam jakąś kaplicę...
- Co to jest? - Wskazałam kierunek w którym patrzyłam.
- Nie mam pojęcia, ale zaraz się dowiemy.

Chwilę potem wylądowaliśmy u celu. Zeskoczyłam z Espera i popędziłam do wejścia. Gdy dotknęłam klamki, drzwi same się otworzyły, ukazując jakieś pomieszczenie...
Moje pytanie uprzedził smok.
- Nie wierzę... To starożytna świątynia... Ale przecież zrównali ją z ziemią.
Weszliśmy do środka. Wyglądała jak święta zbrojownia. Na samym końcu znajdował się niewielki fotel, jednak to, że był cały że złota, zaplusowało. Na ścianach były ręczne malowidła, tak jakby z czasów starożytnych, kiedy jeszcze po świecie chodziły dinozaury, ale co się dziwić, są smoki, to kto wie, czy dinozaurów też? Chodź szczerze w to wątpię. Dopiero teraz zauważyłam, że malowidło, panorama przedstawiała czyjeś życie, od momentu narodzin... Jednak ten cykl się ciągle powtarzał i ciągle.
W niektórych miejscach były stojaki ze zbroją i bronią, wszystko było stare i zakurzone, ale miało swoje miejsce. Po prawej stronie był długi, kamienny stół... Po co on tu jest?
Spojrzałam pytająco na Espera, który zafascynował się czymś leżącym na tym stole... Ale przecież tam nic...
Podeszłam bliżej i moim oczom, rzeczywiście ukazały się jakieś bronie... Ale nie były zwyczajne. Były ozdobione jakimiś wzorami...
- To są magiczne bronie, nie dadzą się dotknąć byle komu.
Nie wiedziałam co robię, ale podeszłam do łuku i wzięłam go do ręki, poczułam przyjemne ciepło, oraz mrowienie na całych plecach, wokół mnie coś wirowało, a gdy zniknęło, zauważyłam, że jestem cała uzbrojona, a kamienny stół jest pusty... Cholera.

- Karen! To niesamowite! Cały arsenał cię wybrał! Wiesz co to znaczy?!
- Chyba się domyślam...
W tamtej chwili czułam się, jak bochaterowie książek, które czytałam, jeszcze brakuje księcia z bajki... Uh zapomnij o tym Karen!

Espero podczas drogi powrotnej, nawijał cały czas o tym, jak to tutaj trenowali najlepsi, i razem ze swoimi smokami uczyli się współpracy.
Nie chciało mi się słuchać, ale wiem jedno, kiedyś wrócę tu i potrenuję.
Nagle usłyszałam czyjąś rozmowę po naszej lewej, gestem ręki nakazałam Espere być cicho. Gromadka ludzi szła gęsiego pomiędzy drzewami, mieli kaptury na głowie i nie wyglądali na przyjaznych. Usłyszałam część ich rozmowy.
-... Była tu, czuję ją, jak mogliśmy się spóźnić? - Powiedział pierwszy głos.
- Niedługo i tak sama nas znajdzie, sny ją wykończą, nasz smok tego dopilnuje... A wtedy nie będzie zagrożenia. - Powiedział ktoś drugi.
Poczułam mrowienie w nosie i kichnęłam. Cholera!
- Kto to był?!
- Tam! Smok!

Wznieśliśmy się w powietrze i jak najszybciej wróciliśmy do akademii. Czy to prawda? Oni mnie szukają? Ale po co ja im do jasnej anielki?! Na co im taka małolata, co nawet nie potrafi zapanować nad swoim życiem?

Wlecieliśmy przez balkon do salonu, niestety czekała na nas nie miła niespodzianka... No to po mnie.

Jeźdźcy Smoków (trwa korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz