Rozdział 12

2.6K 242 9
                                    

Pewnie zauważyliście, że zmieniłam
okładkę :) miłego rozdziału :3         

Essie

Nikt nie wie co się stało, nikt jej nie widział, nie mamy świadków przestępstwa, nic! To jest cholernie wkurzające, gdy nie możesz nic zrobić, poradzić na coś co dzieje się twojej przyjaciółce. Karen tak po prostu zniknęła... Jakby rozpłynęła się w powietrzu...
W ciągu tych kilku dni, jednak dużo się działo, mimowolnie do sytuacji.

Odwiedziliśmy jej całą rodzinę, z nikim się nie kontaktowała, nie odwiedzała...
Wzieliśmy również za zakładnika kogoś z upadłych, dowiedzieliśmy się ciekawych rzeczy...

- Nie łgaj ty jebnięty...
- Stop! - Przerwał Scottowi nasz zdenerwowany nauczyciel lotnictwa na smokach, nie dziwię mu się, od godziny próbujemy coś z tego durnia wycisnąć, na marne, ciągle powtarza swoje... Niczego wam nie powiem...
Przewróciłam oczami i zdałam się na instynkt. W moich rękach pojawiły się dwa sztylety z ognia, przyłożyłam je do szyi wroga i mocno dociskając, szepnęłam mu na ucho.
- Powiedz, gdzie ją widziałeś, albo cię zabiję...
- Essie! Natychmiast przestań! - Spiorunowałam nauczyciela wzrokiem a ten zamilkł, dobrze jest mieć taką władzę nad ludźmi.
- Mów. - zwróciłam się chłodno do upadłego, który był przywiązany ciągle do słupa, na wypadek, gdyby odleciał. Najgorsze jest to, że my, anioły jeźdźcy, nie mamy skrzydeł! Właśnie dla tego posiadamy swoje smoki, bo sami nie możemy latać, to samo upadli, nie potrafią latać na smokach, dlatego mają czarne jak smoła skrzydła.
- Po co, jak i tak mnie zabijecie?
- My... - Zaczęła Mary - Nie zamierzaliśmy cię zabić. - Wróg się zdziwił.
- Jaki będziecie mieli z tego pożytek, złapaliście wroga! Ludzie! I tak po prostu chcecie go uwolnić? Najlepiej mnie zbijcie... Chcę się uwolnić z tego wariatkowa... - Nie wiedziałam co powiedzieć, ten koleś po prostu jest niesamowity! Cięty a zarazem szarmancki charakterek. Gdyby nie był wrogiem, mogłabym powiedzieć, że nawet jest przystojny... Krótkie blond włosy w nieładzie układają się na głowie, wyglądem sprawia wrażenie około 17 lat... Ale zapewne ma więcej, granatowe oczy, w których widać czające się mroczki, umięśniony...
Uh, ogarnij się Essie! - Skarciłam siebię samą.
Lepiej wymyśl, jak zachcęcić go do gadania... chwila, może wolna gadka? Sztylety zniknęły. Teraz oby tylko nauczyciel i ten walnięty Scott mi nie przerwał.
- Masz rodzinę?
- Wszyscy nią są... Jedną wielka...
- Chodzi mi o najbliższą! Rodzice, rodzeństwo, dziadkowie?
Spuścił głowę a następnie znów popatrzył mi głęboko w oczy, czemu ja z nim rozmawiam... Ah, by się czegoś dowiedzieć!
- Już nie... - odparł.
- Jak to?!
- Wszyscy zginęli na wojnach z... Wami. - W jego oczach widziałam ból, a sama zaczęłam szczerze z nim rozmawiać, straciłam poczucie czasu, chłopcy zostawili mnie samą z nim, widząc że coś działam.
- Przykro mi...
- Ale mam kuzyna... Miałem. - Powiedział bez emocji, usiadłam koło niego, opierając się o ten sam słup.
- Nie rozumiem...
- To dobrze - zerwał się do lotu ale liny mu to nie umożliwiły i spowrotem opadł bezwładny na ziemię. - Po co ja tobi... ee aniołowi to mówię...
- Mów mi Essie. - Podałam mu dłoń, przez chwilę patrzył na nią podejźliwie, ja natomiast niepewnie, po co to robię?!
Uścisnął mi rękę na co uśmiechnęłam się pod nosem. Poczułam ciarki w palcach spowodowane jego dotykiem.
- Rayan.
Zabrałam rękę i nerwowym ruchem zarzuciłam kosmyk włosów za ucho. Idiotka, Idiotka, Idiotka. Stukałam się mentalnie w czoło.
- Mój kuzyn... Zniknął z tego co wiem, w tym samym czasie co wasza Karen. Nie było mnie na ataku na waszych, ale wiem jedno, złapaliśmy ją a potem uciekła. Nie chcą mi powiedzieć jak. Nic więcej nie wiem, przysięgam, a teraz zrób co powinnaś...
- Że co?
- W kieszeni mam nóż... Proszę, zabij mnie, wyjdzie na dobre dla ciebie... Essie, przyniesiesz chwałę swoim.

Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami, czyli on nie żartował. A co do chwały, on ma rację, była bym podziwiana...
- Dobra. - Wyciągnęłam nóż i podeszłam do boku, na jego twarzy zauważyłam stres, mieszany ze strachem, jest gotowy na śmierć...
Jednym ruchem wykonałam cięcie a on bezwładny upadł na ziemię.
Widziałam szok w jego oczach, nie zabiłam go, uwolniłam. Oswobodziłam ze sznurów, nie potrafiłabym go zabić... Innego upadłego bez wahania, ale go... Nie mogłam.
Uklękłam przy nim.
- Leć, uciekaj zanim cię zobaczą. - Wyszeptałam.
- Czemu...
- Leć! - Poczułam łzy w oczach, szybkim ruchem je przetarłam. W tym momencie Rayan wzniósł się w powietrze i na swoich czarnych skrzydłach uciekł, oby jak najdalej. Usłyszałam jak coś upada koło mnie... Spoglądam w stronę źródła dźwięku i widzę medalion, który przed chwilą trzymał upadły. Biorę go do ręki i nie przejmując się nim zbytnio, nakładam na szyję.
Czyli ten cały jego kuzyn... Są dwie opcje, albo uratował Karen, albo jej zagraża i próbuje zabić, ściągając ją.
Bardziej prawdopodobna jest druga wersja, jednak czemu w wypadku gdyby ją ścigał, robi to sam? Czemu nie zwoła swoich "braci", w końcu razem mają większą szansę na odnalezienie Karen... To jest totalnie skomplikowane...

-------------------------------------------------------------

Karen

Patrzyłam z rozbawieniem jak Aiden próbuje dosiąść mojego smoka, który co chwila go zrzuca i prycha przy tym ze śmiechu, mówiąc coś to tylko ja słyszę.
- Jaki z niego mięczak... Popatrz tylko! Czerwieni się jak burak!
Wybuchłam niepohamowanym śmiechem, rzeczywiście, chłopak zdenerwowany ciągłą Syzyfową pracą, cały czerwony patrzy się ostro na smoka, jakby chciał samym wzrokiem kazać mu być posłusznym. Po chwili jednak zrezygnowany podszedł do mnie.
- Nie mam siły. Nie potrafię.
- Kiedyś się uda! - Zachichotałam i mrugnęłam do Espera. Po chwili smok skoczył na Aidena i chwytając go w pasie, rzucił sobie na grzbiet i poszybował jak najwyżej. Nawet z tej odległości, słyszałam głośny i długi krzyk upadłego. Zaśmiałam się pod nosem na myśl, co on musi teraz przeżywać...

Po chwili oboje wylądowali, jednak Aiden zeskoczył na ziemię i chwiejąc się powiedział:
- Nigdy więcej...!

*15 min. później*

- Zastanawiałeś się, co będzie dalej Aiden? Nie możemy wiecznie tytaj być. - Miałam już dość tego życia w ukryciu.
- W każdej chwili możemy wrócić, ale... Musimy być otwarci na wyrok... I tu jest problem, bo nie pozwolę cię skrzywdzić.
- Aiden! Poradzę sobie, jestem pewna, że przyjaciele nic mi nie zrobią...
- Skoro tak mówisz... Wrócimy tam, ale musisz wiedzieć, że nie przyjmą mnie dobrze, a tymbardziej nas obojga w zgodzie...
- Poradzimy sobie, musimy przezwyciężyć to co niemożliwe, prawda? - Powiedziałam i poczułam, że te słowa mają w sobie garstkę prawdy.
- Ale poczekajmy chwilę, zanim wyruszymy, nauczę cię walczyć.
- Zgoda, ale pod jednym warunkiem...
Spojrzałam na niego chytrze, oj to zaboli - Nauczysz się latać na smoku...
- Nigdy w życiu! - Odparował i próbował odejść.
- Jak chcesz, w takim razie ja nie nauczę się władać mieczem i zapewne gdy będzie wojna...
- Zgoda! Ale nie znęcaj się nade mną. - Zrobią oczka i spowrotem usiadł koło mnie.
- Pomyślę, pomyślę...
Napotkałam jego groźne spojrzenie.
- Oj przestań! Jutro znajdziemy ci smoka!

Jeźdźcy Smoków (trwa korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz