Rozdział 11

2.6K 257 5
                                    

- Wiem gdzie pójdziemy! - Krzyknęłam nagle, wyrywając go z rozmyślań. Od dłuższego czasu siedzimy na drzewie, w jakiejś norze albo w innych dziwnych miejscach, starając się wymyślić, co teraz zrobimy?

Uciekliśmy przeznaczeniu.

Czy to coś zmienia?

Nic nie zmienia, i tak nas w końcu znajdą. I co teraz? Na szczęście mam pomysł.

- Parę dni temu byłam z Espero... Moim smokiem, w pewnym miejscu. Jest to świątynia, nikt nie będzie nas tam szukać, nawet Espero nie wiedział o jej istnieniu... A poza tym, jest dobrze schowana głęboko w lesie.

- Dobrze. Tak więc idziemy do tej świątynii, ale czy wiesz gdzie ona jest...?
- Tak, powinniśmy się nie zgubić...
Zaśmiałam się gorzko.
- I tak nie mamy lepszego wyboru. To jak, idziemy od razu? - Spytał mnie a ja od razu ziewnęłam.
- Właściwie chciałabym się trochę przespać, padam ze zmęczenia.
- Nie ma sprawy, stanę na warcie. - Podszedł do mnie i przelotnie mnie pocałował, ja natomiast podeszłam pod drzewo i oparwszy się o nie, zasnęłam.

Gdy rozejrzałam się wokół, zdałam sobię sprawę, że znajdowałam się w akademii. Szczęśliwa z powrotu, ruszyłam biegiem na stołówkę. Wygląda na to, że jest pora na kolację.
Wszystko w okół mnie było takie... Ponure i szare a gdy otworzyłam drzwi do wielkiego pomieszczenia, zalała mnie fala... Smutku i złości. O co chodzi? Odnalazłam wzrokiem swój stoik, siedziała przy nim cała moja paczka, plus Scott... Dobrze wiedzieć, że chociaż żyje. Podeszłam bliżej.

- Hej! Wróciłam! - Jednak nikt nawet na mnie nie zwrócił uwagi. Co jest...
- Minęły już 3 dni... - Zaczęła Mary. Od czego?! Na ich twarzach był smutek.
- I nadal nie wróciła... - Dokończył Scott. - To wszystko moja wina! Gdybym wtedy jej nie zostawił, byłaby z nami.
Czyli rozmawiali o mnie, ale ja żyję!
- Scott! Tutaj jestem! - Krzyknęłam na daremnie. - Ty debilu... Nigdy nie słuchasz.
- Ona wróci, mówię wam. - Skwitowała Essie.
- Espero sądzi co innego... - Dodała zaniepokojona Grace. - Dlatego za nią poleciał.
Coo? Espero?! To cudownie!

- Nie wiem jak wy, ale coś dziwnego czuję w powietrzu... - Powiedziała Rose. I śmieszne zadarła nos. - Tak jakby czyjaś podświadomość tu była.
- Każ jej spadać Mary! - Uradowała się Essie, na co Mary się wyszczerzyła.
Nie, nie! Mary, nie!
Jednak wołania nic nie dały, bo coś siłą kazało mi odejść.

-------------------------------------------------------------

Po długim marszu, w końcu doszliśmy do świątyni, jednak miałam dziwne przeczucie, że ktoś nas śledzi. Aiden widocznie również, bo co chwila oglądał się za siebie.
Przystanęłam przed wrotami.
- Gdy byłam tu pierwszy raz...wystarczyło, że dotknęłam drzwi... - Wymamrotałam pod nosem i delikatnie wykonałam wyżej wymienioną czynność. Usłyszeliśmy huk za drzwiami a po chwili same się otworzyły. Niezapomniany moment, jak to drzwi same się obsługują, szkoda tylko, że w mieszkaniach tak nie ma.
Weszliśmy do środka, jako że już tutaj byłam, nie potrzebowałam czasu na zwiedzenie wnętrza, co innego Aiden, chodził od ściany do ściany z miną wyrażającą zachwyt, to był dość śmieszny widok, Aiden, upadły anioł chodzi jak osioł w kółko i na każdym kroku: Whaaa! Łoooł!

Weszliśmy do środka, jako że już tutaj byłam, nie potrzebowałam czasu na zwiedzenie wnętrza, co innego Aiden, chodził od ściany do ściany z miną wyrażającą zachwyt, to był dość śmieszny widok, Aiden, upadły anioł chodzi jak osioł w kółko i na każd...

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Zaczęłam się śmiać jak opętana, na co ten dziwnie się na mnie popatrzył, a co, nie wolno?!
- Z czego tak ryjesz? - Spytał powstrzymując uśmiech, przez co zrobił krzywą minę a ja jeszcze bardziej się zaśmiałam.
- Z ciebie. - Odparłam uspokajając się.
- Nie wnikam... - Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Podszedł do mnie i mnie objął. - Myślisz, że skoro mamy trochę czasu dla siebie, moglibyśmy jakoś go wykorzystać?
- Coś sugerujesz? - Uniosłam brwi, lecz nie pozbyłam się uśmiechu. Poczułam jak robię się cała czerwona.
- Można tak to nazwać. - Pochylił się nademną i mocno mnie pocałował, po chwili odsunęłam się od niego i z zadziornym uśmiechem powiedziałam:
- Ludzie chcą nas zabić a ty myślisz tylko o jednym. - Pokręciłam głową a w jego oczach zobaczyłam płomyczki rozbawienia.
- Nie daj się prosić... - Zrobił oczka. I jak tu mu odmówić...? A może trochę go... zwieść?

Podniosłam głowę w bok i złożyłam ręcę na piersi. Tylko teraz na niego nie patrz Karen, udawaj obrażoną, właśnie tak.
Aiden wiercił się w miejscu. Widać było, że mocno nad czymś myślał.
- Proszę... - Spojrzałam na niego z ukosa i spowrotem się odwróciłam. Już prawie. - Ty to robisz specjalnie! - Oburzył się i nim się obejrzałam, złapał mnie w pasie i przeżucił sobie na ramię.
- Zostaw mnie! Natychmiast mnie odstaw! - Krzyczałam i kopałam lecz całe wysiłki na nic, miałam ochotę zmyć mu tego banana z twarzy... - Co się tak szczerzysz? - Syknęłam. A następnie oboje znaleźliśmy się na jakiejś starej kanapie w kącie. Nawet jej nie zauważyłam... Wychodzi na to, że nic z mojego niecnego planu...
Aiden pasadził mnie sobie na kolanach i objął w pasie, mocno przutulając do klatki piersiowej a brodę kładąc na moim ramieniu. Zrobiło mi się przyjemnie ciepło, nie wiem czy to z powodu, że jest cały rozpalony, czy z tego, że moje serce skacze jak nigdy.
Czułam opierając się plecami o jego klatkę, że jest umięśniona, taka idealna, nie za bardzo napakowana lecz i nie jest chuderlakiem. Oparłam głowę o jego szyję i zamykając oczy, zaczęłam wdychać zapach Aidena.

Byle by tylko go zapamiętać.

Bo na wszelki wypadek, gdyby coś mu się stało...

Lub gdyby oddzielili nas od siebie, nie chcę go zapomnieć. Nigdy w życiu.

Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę, gdy nagle drzwi do świątyni się rozwarły a przez nie wleciał duży smok. Nie mogłam się ruszyć, nie wierzę! To...
- Karen! Schowaj się! - Aiden zrzucił mnie z kolan i z mieczem w dłoni rzucił się na smoka, który właśnie w tym momencie ryknął i odwzajemnił atak. Lecieli tak na siebie, a ja zaniemówiłam, musiałam coś zrobić! Oni się pozabijają!
- Stop! - dałam w ten rozkaz całą swoją wolę a oni zdezorientowani przystanęli w miejscu.
- Ale to smok! Trzeba go zabić! - Krzyknął Aiden!
- Pozwól zabić mi tego upadłego!
- Powiedziałam koniec! - Wkurzyłam się. - Aiden, nie zabijesz go, to mój smok, poznaj Espera. - Stanęłam przy chłopaku i się w niego w tuliłam. - Espero... To Aiden. My... Jesteśmy razem.
Miny ich obu były niepowtarzalne, stanęli jak wryci, ale pierwszy ocucił się upadły anioł, odwzajemniając uścisk i ciepły uśmiech.
Gorzej z Espero, był wyraźnie zdziwiony i oszołomiony, jednak po dłuższej chwili wyjaśnień, czy to Aiden na pewno nic mi nie zrobi, czy mu ufam i tak dalej, doszliśmy do porozumienia. Najwyższa pora poznać najdroższe mi osoby.

Jeźdźcy Smoków (trwa korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz