Rozdział 15

2.2K 219 16
                                    

Omal nie zakrztusiłam się ze śmiechu, gdy zobaczyłam lecącego Aidena. Trzymał się kurczowo szyi Arogha a jego twarz przybrała buraczkowy kolor. W sumie, pierwszy raz mogę się z tak bliska przyjrzeć jego poczynaniom ze smokami. Nie powiem, idzie mu koszmarnie, nawet lotu nie potrafi utrzymać w pionie.
Tylko po co ja tak krytykuję? Sama kiedyś dopiero się uczyłam, ba! Ja dopiero od niedawna znam świat przygód!
A najgorsze jest to, że od razu spadło na mnie brzemię przepowiedni, której sama jeszcze nie znam i decyzji, która zmieni moje życie na lepsze, lub gorsze...

Każdy człowiek staje kiedyś przed decydującym wyborem, który może odmienić jego życie, jednak nie zawsze wybiera tą dobrą opcję. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że ten najważniejszy wybór, zbliża się coraz większymi krokami...

Uwolniłam się z rozmyślań i spojrzałam jeszcze raz na Aidena, obaj trzymali się już w pionie a chłopak radził sobie coraz lepiej.
Razem wyglądali tak dumnie... pasowali do siebie aż za bardzo. Poczułam rozlewającą się falę ciepła w okolicach serca. Falę szczęścia i miłości.

- Karen, musimy wylądować! - Krzyknął podekscytowany chłopak i wskazał mi małą chatkę pod nami. Czy on oszalał? Nie wiemy kto tu mieszka. - Tam jest mój przyjaciel, o którym ci mówiłem.

Zadziwia mnie czasem ta moja głupota. Zlatywaliśmy coraz niżej a mnie ogarniało to przeczucie, że coś jest nie tak... Coś się dzieje, lub będzie dziać. Nie podoba mi się to.

- Espero, bądz na baczności, nie podoba mi się tu... Schowajcie się gdzieś, odezwę się do ciebie, jeśli coś się stanie. - Powiedziałam w myślach do mojego smoka.

- Bądź ostrożna... - Usłyszałam odpowiedź, po czym razem z Aroghem gdzieś odlecieli. Oby byli bezpieczni...

Mam nadzieję, że to tylko moje przeczucie... Mam dość walk na dziś.

Zaraz gdy nasze smoki odleciały, Aiden podszedł do miedzianych drzwi i 3 razy zapukał. Na początku nic nie było słychać, jednak po chwili do naszych uszu doszedł odgłos tłuczonego szkła i zaraz po tym sznur przekleństw. Skrzywiłam się. Miły dziadziuś...

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i stanął w nich mocno podenerwowany starszy mężczyzna. Spojrzał wpierw na Aidena a następnie na mnie. Jego oczy rozbłysły. Czegoś się bał...

- Czego chcecie? - Powiedział drżącym głosem, nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Musisz nam pomóc, to ważne. - Zagadnął Aiden a ja podeszłam do niego i złapałam za rękę. Mężczyzna chwilę się zastanawiał a pojedyńcze kropelki potu spływały mu po czole, jednak w końcu zwrócił się do nas oschle.

- Nie pomogę wam, idźcie stąd, natychmiast! - Zatrzasnął nam drzwi przed nosem a my nie wiedzieliśmy co robić, nie możemy wrócić, nie mamy gdzie, ale zostać najwyraźniej też nie... Chyba, że...

Wtedy, gdy zaatakowała nas moja dyrektorka, odepchnęłam ją kopniakiem tak, że poleciała na kilka metrów. Może tym razem też się uda? Warto spróbować. Co z tego, że są zamknięte na kilka spustów!

- Mam pomysł, Aiden. - Szepnęłam. - Asekurój mnie.

- Jak, skoro nawet nie wiem co zamierzasz, kobieto? - oburzył się.

- Wykopać drzwi. - odparłam z pewnością w głosie, chociaż na zewnątrz cała się bałam, że nie wypali i skręce sobie nogę, lub coś w tym stylu. Raz się żyje.

- I raz umiera, kochana. - znów ten głos, który kazał mi uciekać. Przez niego jeszcze bardziej mam wątpliwości.

- Wyko... Że jak?! - zareagował natychmiast chłopak, jednak nie zdążył nic więcej zrobić, gdyż skoczyłam a następnie z pół obrotu wykonałam kopnięcie w drzwi.
Przez nogę przeszła mnie fala bólu, ale na szczęście, drzwi już nie stały nam na przejściu. Uśmiechnęłam się zwycięsko i zrobiłam jeden niepewny krok.
Na moje szczęście, noga wcale nie utrudniała chodzenia, wolnego chodzenia, bo co innego z bieganiem, czułam, że wtedy bym nie wytrzymała.

Jeźdźcy Smoków (trwa korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz