Rozdział 10

2.5K 257 10
                                    

- Bardzo źle, bardzo... - Szeptał Aiden. Sama nie wiem gdzie stał, bo było ciemno, nic nie było widać, mogliśmy ufać tylko uszom. Jednak ja strasznie boję się ciemności, gdy byłam mała, słyszałam nocą głosy i widziałam ludzi i rzeczy, których nikt nie widział, mama zawsze mówiła, że to tylko moja wyobraźnia, jednak ja wiem co widziałam. Rozpaczliwie próbowałam znaleźć Aidena.

- Aiden... Gdzie jesteś...?! - Szlochałam.
- Tutaj, jestem przy tobie. - Ktoś objął mnie od tyłu, poczułam znajome ciepło i natychmiast się rozluźniłam.

- Karen... Mam nadzieję, że potrafisz walczyć.

- Ale dlaczego?! Nie dostaną się tu!

- Niektórzy się teleportują razem z innymi, my nie mamy drogi ucieczki.

Chciałam zaprzeczyć, nie potrafię walczyć! Prędzej zemdleję albo wyzionę ducha, lecz usłyszałam skrzypnięcie a następnie szuranie nóg, setki nóg. Zaczęło się.

Staliśmy na środku czekając, oboje napięci i skupieni. Wtedy ktoś chciał zaatakować mnie od tyłu, ale Aiden zwinnie odwrócił się w moją stronę i odciął głowę upadłemu. Niemal zwymiotowałam, patrzyłam w oczy chłopaka, no przynajmniej tak sądzę, że jego.

- Bądź czujna. - Szepnął i zajął się walką z atakującymi go.

Bądź czujna... Jak ja do cholery mam być czujna?!

Wyciągnęłam jedyny miecz jaki mam przy sobie, który wzięłam na wartę zeszłej nocy i stanęłam delikatnie zgarbiona, nasłuchując, jednak słyszałam tylko odgłos walki niedaleko mnie. Nie wiedzą, że tu jestem...? Zapaliła się malutka lampka nadziei w mojej głowie, ale zgasła tylko po tym, jak ktoś mnie podciął i wywróciłam się na ziemię. Usłyszałam śmiech koło ucha.

- Taka silna, co?

Próbowałam się podnieść, ale dostałam uderzenie w brzuch, a następnie w plecy, nie mogłam złapać oddechu, łzy spływały mi po twarzy... Kolejne uderzenie i znowu leże, tym razem razem z powietrzem, z moich płuc wydobył się głośny jęk, próbowałam bronić się głosem, ale nie mogłam wydobyć z siebie słowa.

- Zostawcie ją! - Usłyszałam krzyk Aidena a potem tuż koło głowy odgłos walki. On znów mnie ratuje, znów! Nie mogę sama o siebie zadbać.
Spojrzałam znad kałuży krwi na niego, walczył dzielnie, zabijając ile się da, ale chwila... Czy ja właśnie widzę?! Rozejrzałam się wokół. Widzę! Ja widzę! Oddech też odzyskałam, zaczęłam powoli się podnosić, akurat w chwili, gdy ktoś chciał zaatakować Aidena od tyłu.

- Nie! - wyciągnęłam przed siebie rękę, czułam ogień, dosłownie znalazł się na mojej ręce a następnie rzuciłam nim w kierunku napastnika. W ostatniej sekundzie został powalony na ziemię i na miejscu spalony. Adrenalina krążyła mi w żyłach, czułam jak cała płonę, Najwidoczniej przestraszyłam upadłych, bo ci zaczęli znikać i po chwili nikogo nie było, tylko ja i wpatrzony we mnie Aiden, nie zdążyłam nawet dobrze mu się przyjrzeć, bo zakręciło mi się w głowię, a po chwili zobaczyłam ciemność.

-------------------------------------------------------------

Glowa mnie bolała jak diabli, co się stało? Czemu leże na czymś niewygodnym?
Otworzyłam oczy, po czym ujrzałam niebo. Nie byliśmy już w jaskini! A potem zwróciłam uwagę na niosącego mnie Aidena. Przyjrzałam się jego twarzy, miał kilka ran ciętych, ale nic najgorszego.
- Chcesz zrobić zdjęcie? - Ujrzałam jego szelmowski uśmieszek. Właśnie mogliśmy umrzeć a on sypie żartami! Prychnęłam i wstałam na własne nogi. Jak dobrze jest znów poczuć twardą ziemię...
- Um, co się stało w jaskini? - Spytałam ciekawa.
- O co dokładnie Ci chodzi?
- Bo ja... Strzelałam ogniem. O co z tym chodzi?
Przystanęłam na chwilę, ale ten mnie pociągnął z powrotem przed siebie.
- Nie zatrzymuj się, siedzą nam na ogonie.
- Zadałam pytanie. - Nie odpuszczałam. Odetchnął.
- Pamiętasz jak rozmawialiśmy o twoich rodzicach...? - Mówiąc patrzył przed siebie, jakby ktoś mógł mu pomóc w odpowiedzi.
- Tak.
- Bo teraz wszystko rozumiem, jesteś za silna, żebyś miała tylko jednego rodzica jeźdźce, to prawda, ale i również ty mówiłaś prawdę, twój ojciec nie jest aniołem... On jest upadłym.

Co?! Nie wiedziałam co powiedzieć, patrzyłam w jego jak że ufne czekoladowe oczy, nie mogąc uwierzyć w to co mówi, to nie możliwe! Mój ojciec nie żyje, a mama nigdy by mnie nie okłamała, prawda? Nie zrobiła by tego...
- To nie możliwe, mój ojciec zmarł w wypadku! - Denerwowałam się.
- Karen, posłuchaj mnie, nie ma na to innego wytłumaczenia, ogniem władają tylko dzieci upadłych... - Zamyślił się - oczywiście! Charakter masz po ojcu, wszyscy upadli mają ciężkie charakterki, a twój wygląd jest natomiast od aniołów jeźdźców! Wszystko stało się logiczne! Jesteś dzieckiem przepowiedni! Uśmiechnął się szeroko, ale po chwili zbladł. - Ale skoro twoi rodzice byli razem... Oni nie mogli tak samo jak my teraz, więc jak to możliwe że twoja mama żyje?
Zastanowiłam się chwilę nad tym, czemu ona żyje, skoro nie powinna? I wtedy mnie oświeciło.
- Zabrali jej moce... Wspomniała mi o tym przed wyjazdem do akademii. Oni zabrali jej dar! - Krzyknęłam i rzuciłam się w jego ramiona, dla obdarowanego to najgorsza rzecz, to jak utracić cząstkę siebie, odczucie, jakby zmywano z ciebie skórę. Po mojej twarzy popłynęły gorące łzy, jak dobrze, że jest ze mną Aiden...

- Chyba że, chodzi o coś jeszcze innego... - usłyszałam tak cicho jego słowa, że nie byłam pewna, czy nie były wytworem mojej wyobraźni.

Chciałabym, żeby było po wszystkim, chciałbym mieć spokój i w końcu zająć się normalnym życiem, ale jak zawsze, los miał dla mnie inne pomysły. Usłyszałam jak Aiden szepcze mi do ucha.
- Spokojnie, nikt ci nie wyrządzi krzywdy, przypilnuję tego.
Czy to nie dziwne? Osoba, której powinnam się bać i która powinna być dla mnie niebezpieczna, chroni mnie przed światem, to przy nim właśnie czuję się bezpiecznie.

Jeźdźcy Smoków (trwa korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz