4. Real angel, pure perfection

Start from the beginning
                                    

- No to nieźle. Gratuluje JB! Może brata będziesz miał albo co!

- Zamknij dup! Nie zamierzam!  zaśmiałem się, tłukąc go w ramię. 

Zaczęliśmy się przepychać u niego na łóżku. Niechcący, podczas tej szamotaniny, spadłem na podłogę. Gdy śmialiśmy się z tego, do pokoju weszła wezwana hałasem mama Jamiego.

- Wy coś braliście że tak wariujecie? - Zapytała z uśmiechem, czekając w progu na odpowiedź. 

- Nie, nie Pani Mathias. Ja jestem trzeźwy, jak Jamie to nie wiem... - z sugestywnym uśmieszkiem spojrzałem na kumpla. Jego grzywka była powywijana we wszystkie strony a usta śmiały się w głos. 

- Weź sie zamknij... - wychrypiał, tłumiąc śmiech.

- Jamie! - wtrąciła się jego mama.

- On zaczął! 

- To ty przestań! Poszlibyście na spacer, zanim was całkiem pogrzeje - Zirytowana zachowaniem syna kobieta, wyszła z pokoju.

- Kłopoty? - zaśmiałem się.

- Jeśli ciebie lubi bardziej niż mnie to gwarantuje że pewnego dnia własnoręcznie cie zabije - Śmiał się, chodząc po pokoju. Przystanął przy oknie, zwracając uwagę na słoneczny dzień.

- Idziemy sie przejść? - spytał.

- Dawaj - wstałem i wyszedłem z pokoju. Jamie podążał za mną.

Nie ustaliliśmy gdzie, po prostu szliśmy chodnikiem mijając po drodze różne sklepy.

- Wiesz jaką miałem wczoraj akcje? - zacząłem rozmowę. 

- Mów - Jamie odpalił papierosa, przykuwając tym moje spojrzenie - Ty jarasz?

- Ty jarasz? - zakpił, naśladując mnie - Daj spokój, człowieku. Nie mam 12 lat.

- Mniejsza - W myślach powiedziałem "Czasem sie tak zachowujesz". - Ryan sie wplątał w jakieś gangsterskie gówno. Wczoraj omal przez to nie zginął. I jeszcze ja w tym uczestniczyłem.

- Narkotyki?

- Nie, przemyt broni czy coś takiego.

- Oo, nieciekawie. Uważaj na siebie i na niego, bo wiem jak to sie kończy.

- Jak?- spytałem zdziwiony. 

- Zabiją cie albo gdzieś wywiozą i będą torturować. Na filmach widziałem takie akcje. Ludzie sie wykrwawiają albo kończą z betonowymi butami w jeziorze.

- Aha, na filmach widziałeś - Pod nosem sie zaśmiałem, kończąc tą bezsensowną pogawędke.

Zmieniliśmy temat na przyjemniejszy i bardziej przyziemny.

- A jak tam to twoje wypracowanie? Podobno miałeś nas zachwycić. 

- Napisałem, w piątek w parku.

- I jak? Będzie kolejna 5 do kolekcji? - Jamie śmiał się. Nie lubił we mnie tej postawy "dobrego ucznia". Ale co zrobisz, takim mnie matka stworzyła. 

- Będzie. Nie kolejna kosa, jak u ciebie - dowaliłem mu, czekając na jego głupią minę.

Jamie zacisnął usta w linię, patrząc na mnie dziwnie. Pokręcił tylko głową. 

Skończyliśmy gadać i kontynuowaliśmy spacer. Wędrówka skończyła się pod domem naszego kumpla. Znaczy, kumpla Jamiego. Ja znam tego chłopaka tylko z widzenia. 

Wiem tylko że nazywa sie Jacob i znam jego adres, po tym jak Mathias kiedyś mnie tu przyprowadził.

Chłopak stał przed domem, bawiąc sie telefonem. Kamienica w której mieszkał, nie wyglądała na zbyt urodziwą. A ten typ nie zdobywał mojego zaufania. Wyglądał na jednego z ludzi  z którymi zadarł Butsy, miał to wypisane na twarzy. 

Miał fryzurę typu undercut, dosyć niemiłą twarz i tatuaże na rękach. Robione amatorsko, pewnie w poprawczaku. 

Nosił powyciągany podkoszulek, czarne krótkie spodnie i brudne tenisówki. 

- Jacob, bracie. Jak tam sprawy? - Jamie przywitał się z nim.

- O, cześć Jamie - Podali sobie ręke i Jacob spojrzał na mnie - Justin, cześć.

- Cześć - Z niechęcią sie przywitałem. 

- Słuchaj, Mathias... Nie wiem jak ci to powiedzieć. Nawaliłem, strasznie nawaliłem.

- Jak? Co sie stało?! - Jamie lekko sie zdenerwował, podnosząc głos.

-  Nie dogadałem się z nim. Powiedział inną cene, ja próbowałem zbić i na tym skończyła się rozmowa. Przepraszam cię. 

- Aha... czyli nici z zespołu? - Jamie założył ręce na piersi.

- Niestety - westchnął Jacob.

Jamie posmutniał.

- No nic, będą jeszcze okazje. Idziemy z Justinem sie powłóczyć po mieście, chcesz dołączyć?

- Nie, mam spotkanie w centrum. Właściwie, powinienem sie zbierać.

Jamie pożegnał kumpla, który za chwilę zniknął za rogiem kamienicy. My, poszliśmy inną trasą. Prowadziła do baru, gdzie pracuje ojciec Jamiego.

- O co chodziło z Jacobem? - spytałem, będąc naprawde ciekawym.

- Miał mi załatwić nową gitare. Mieliśmy z kumplami zespół zakładać, miało być fajnie...

- Przesrane...

- Nie, jeszcze będą okazje. Kiedyś zobaczysz mnie na scenie, człowieku! - Jamie opowiadał, jednak po jego tonie wiedziałem że sam już w to nie wierzy. Zawsze dążył do osiągnięcia celu, jednak to był już kolejny raz kiedy ktoś rzuca mu kłody pod nogi. 

Nie zorientowałem się, kiedy weszliśmy do pełnego zapachu tłuszczu i hamburgerów lokalu. Było tam kilka stolików i loży z kanapami z czerwonej pseudo-skóry. Na stolikach stały serwetki, podłoga była jasna a ściany wyłożone plakatami i jakimiś badziewnymi dekoracjami.

 Za barem stał ojciec Jamiego. Dość puszysty mężczyzna, zajmował się akurat smażeniem czegoś.  

- Pachnie rajem - zachwycał sie Jamie. Podszedł do swojego taty, żeby wziąść nam coś na śniadanie. Ja, oparłem się o ścianę przy jednym ze stolików.

Zajęty niczym, od razu zwróciłem uwagę na otwierane drzwi do knajpy.

Tak, pachnie rajem.

Nie uwierzyłem. Razem z dwoma koleżankami, weszła tu dziewczyna z Hummera. 

Zawiesiłem na niej wzrok. Nie widziała mnie, jednak ja jej sie przyglądałem. Siadła w jednej z loży, śmiejąc się i żartując z towarzyszkami.

Istny anioł, czysta perfekcja - siedzi kilka metrów ode mnie. 


Cześć. Mam nadzieję że podoba wam sie opowiadanie. Piszcie w komentarzach co myślicie :) 


When i see your face... JB Fan FictionOn viuen les histories. Descobreix ara