Rozdział VII

3.4K 186 9
                                    

Wsłuchiwała się w kojący szum fal, a ciepły wiatr delikatnie muskał jej rozgrzane ciało. Rozciągający się przed jej stopami ocean zapraszał ją do skorzystania z kojącej kąpieli. Nie mogła mu nie ulec. Spojrzała za siebie. Na błękitnym hamaku leżała z kawałkiem ciasta jej przyjaciółka.

– Gdzie są wszyscy? – zapytała, obejmując wzrokiem pustą plażę.

– Zaprośmy kogoś.

– Kogoś? ‒ zaśmiała się Klaudia. – Zachowujesz się, jakbyś zapomniała, że to twoja prywatna plaża.

Marisa jakby nagle przypomniała sobie o tym, że przecież jest bogata, a jej zdjęcia widnieją na niejednej okładce modowego pisma. Uśmiechnęła się do siebie i weszła pewnie do wody – okazała się lodowata.

– Klaudia? – Chciała zawołać przyjaciółkę, ale ta wydawała się jej nie słyszeć. – Woda jest zimna! Pomóż mi wyjść!

Próbowała dostać się do brzegu, ale wzbierające na sile fale wciąż znosiły ją w głąb oceanu. Świecące słońce ani trochę nie ogrzewało już jej zziębniętej skóry. Po chwili zniknęła i piaszczysta plaża, i jej przyjaciółka. Zewsząd była otoczona przez wodę i straciła grunt pod nogami. Walcząc o utrzymanie się na powierzchni, zdała sobie sprawę, że ściska coś w rękach. Okazało się, że są w nich zwitki banknotów i że otaczało ją mnóstwo unoszących się na falach pieniędzy. Próbowała je zignorować i dopłynąć do brzegu, ale te lepiły się do jej ciała.

Kiedy słońce zasnuła ciemność, zdała sobie sprawę, że zaczyna tonąć.

Obudziła się, mając jeszcze w pamięci skrawki snu. Dygotała z zimna. Chłód wdarł się w każdą najmniejszą część jej ciała. Miała na sobie tylko dżinsy i cienki sweter. Przez to, że związano jej ręce, z trudem naciągała go na biodra, być choć trochę się ogrzać. Cieszyła się, że pozwolono jej chociaż skorzystać z toalety. Gdyby nie to, pewnie zsikałaby się w majtki. Porywacz, który dał jej kanapkę, wydawał jej się mniej brutalny, chociaż może po prostu przeceniała go, bo porównywała do pozostałych? Był przecież takim samym bandytą.

Ciszę przerwały hałasy dochodzące z zewnątrz. Usłyszała kobiece krzyki. Potem otworzyły się drzwi i wrzaski nasiliły się.

– Weź ją, kurwa, ucisz, bo ja to zrobię! – ryknął stary Olaf.

– Długo was nie było.

– Wszędzie gliny, jakąś akcję dzisiaj mają. Zabierzcie je.

Krzyki i wołania o pomoc nagle ucichły. Zastąpiły je dźwięki szamotaniny. Marisa pomyślała, że dziewczyny zostały związane tak jak ona. Nie życzyła nikomu źle, ale ulżyło jej, że może współdzielić z kimś trudny los. Chciała się położyć, kiedy znów do jej uszu dobiegł wrzask. Dziewczyna zza ściany wołała o pomoc i przeklinała swoich oprawców.

– Ucisz się, kurwa!

– Zdejmij jej to i zwiąż ją porządnie.

– Kurwa! Ugryzła mnie, szmata!

– Przytrzymaj ją.

Przerażona Marisa nie rozpoznawała, do kogo należały głosy.

– Puszczaj! Puszczaj! – krzyczała dziewczyna. – Zostaw!

– Sama tego chciałaś.

– Nie, błagam! Przepraszam!

– Za późno.

Marisa najchętniej zakryłaby rękami uszy. Od ścian odbiło się echo przeraźliwego krzyku, a potem usłyszała stłumiony płacz. W jednej chwili serce podskoczyło jej do gardła. Zaczęła panikować i obmyślać plan ucieczki. Mężczyźni byli zajęci... A gdyby udało jej się wykorzystać ich nieuwagę i po prostu stąd wybiec? Albo ukradkiem wyjść? Musiałaby tylko rozwiązać nogi.

MilionerkaWhere stories live. Discover now