1. Bohaterka drugoplanowa

Mulai dari awal
                                    

   — Rząd z prawej! Zasłonić wszystkie rolety, obejrzymy sobie krótki film — zakomunikowała nauczycielka, prosząc następnie wysokiego Maćka o uruchomienie projektora.
   Uśmiechnęłam się pod nosem. Co tam lekcja, mecz się dopiero rozkręcał.

♢♢♢

Od powrotu do domu dzieliła mnie już tylko jedna lekcja. Nie zamierzałam czekać na nikogo, by mu towarzyszyć w drodze powrotnej. Mój idealny schemat to ja, słuchawki oraz święty spokój jako najlepszy kompan do spacerów. Co z tego, że do domu miałam piętnaście minut jazdy autobusem, a podczas korków na ulicy godzinę? Samotność po szkole była i jest dla mnie czymś normalnym. Nie spotykałam się z nikim, nie robiłam "wypadów" po lekcjach, nie zostawałam często z ludźmi na placu zabaw (możecie mi wierzyć — gimnazjum uwielbiało place zabaw), ani żadne z tego typu rzeczy. Jeśli już miałam spędzić z kimś czas po szkole, wolałam, aby była to jedna osoba, nie dwie czy trzy, broń Boże jeszcze więcej. Długo zajmowało innym przekonywanie mnie do spędzenia z nimi czasu.
   Spakowałam się, po czym skierowałam krok do wyjścia z sali.
   — Madziu! — Ten głos należeć mógł jedynie do niej. Mojej wiernej fanki, a także przylepy, jakich mało, obrażalskiego grzyba oraz świetnej podpórki pod łokieć. Prawy łokieć, lewego nie lubię.
   — O co chodzi? — zapytałam, patrząc na Ewelinę.
   — Idziesz na WF?
   — Nie mam wyboru, muszę — syknęłam, przypominając sobie ostatnie biegi na zewnątrz. Ile to? Ach tak, bez limitu. "Biegajcie całą lekcję! Od czasu do czasu zróbcie sobie przerwę, ale w jej trakcie musicie CHODZIĆ, nie wolno wam się zatrzymać!" Moja kondycja była za słaba, jednak wolałam ją poprawiać stopniowo, a nie morderczym maratonem w pełnym słońcu. Często udawało mi się wyciągnąć od taty zwolnienia, chociaż i tak nic to nie pomagało, skoro trafiałam na najgorsze lekcje, takie jak biegi czy gra w siatkówkę. A gdzie koszykówka? Halo, tu Magda domaga się pomarańczowej piłki!
   — A Ty? — Poczochrałam włosy koleżance, kończąc swoje rozmyślania — wcale nie takie długie, jakby się mogło zdawać. Zazwyczaj monolog wewnętrzny prowadziłam przez dwie sekundy, od czasu do czasu rozwijając go w chwilach, kiedy nikt mi nie przeszkadzał. — Ćwiczysz dzisiaj?
   — Nie mam stroju.
   Teoretycznie mogłam jej pożyczyć swój oraz wziąć sobie "brak", ale WF-istka znowu by się przyczepiała, że nie chcę uczestniczyć w lekcji, przez co zawalam sobie frekwencję, za którą pod koniec roku musiała być dodatkowa ocena. Fakt, nie wykorzystałam jeszcze ani jednego "np", lecz przez ostatnie dwa lata zdążyłyśmy się znienawidzić i byłam pewna, że nic tego nie mogło zmienić. Musiałam jakoś przetrwać.

♢♢♢

   — Kurczę, ale was mało. — Kobieta pokręciła głową. Przebrałyśmy się tylko ja, Gabrysia, Ola, Julka i Anita. Reszta dziewcząt miała zwolnienia z ćwiczeń lub całkowicie do domu. — Nie ma sensu iść na boisko.
   Moje wnętrzności odtańczyły tango radości i szczęścia, mózg odstawiał salsę, wyobraźnię wysadziło w kosmos, natomiast twarz została niewzruszona.
   Przed Wami Magda-Mistrz-Poker-Face.
   — Dobra, dziewczyny, zostajemy tutaj — wymamrotała, po czym wskazała wolne stoły do ping-ponga. — Przyniosę wam rakietki.
   Odetchnęłam z ulgą.
   — Zazdroszczę — jęknął znajomy nam wszystkim głos, a już po chwili poczułam mocny uścisk jasnowłosego Emila. — Ja też chcę z wami zagrać.
   — Nie marudź i chodź na siatkówkę. — Filip oderwał go ode mnie. — Dobrze ci to zrobi.
   Blondyn z posępną miną powłóczył nogami na większą salę ze swoją obstawą... to znaczy — z Filipem. Musiałam jednak przyznać, że obaj potrafili grać zespołowo, przez co bycie z nimi w drużynie dodawało kopa każdemu. Nie to, co z babami na boisku.
   Obelgi pod moim adresem kierujemy tutaj, dziękuję. Czasem lubiłam sobie i koleżankom dowalać stereotypami, ale gdy widziałam, jak parę z nich zachowywało się jak kwiatuszki na boisku, miałam ochotę wyrwać im kudły. Nie dlatego, że ktoś serio był nieśmiały, nie lubił danego sportu lub się go bał, tylko dlatego, że miał w dupie całą drużynę.

   Widok zasłoniła mi jednolita plama w postaci nowej rakietki do tenisa stołowego.
   — Jedyna czerwonego koloru — powiedziała Ewelina. — Musi być ledwo kupiona, bo nikt jeszcze nie zeżarł brzegów. Dla ciebie.
   Chwyciłam sprzęt z uśmiechem, gdyż właśnie czerwony był jednym z moich ulubionych kolorów.
   — Nie mam z kim zagrać. Jest pięć ćwiczących, dziewczyny już się dobrały w pary. — Zerknęłam na stoły, słysząc odbijające się już piłeczki.
   — Właśnie, że masz z kim. Ze mną. — Dziewczyna uśmiechnęła się złowieszczo. — Orka siedzi w kantorku, nie zauważy mnie.
   Orka — tak nazywałyśmy WF-istkę, która potrafiła zahaczyć płetwą o drzwi do małej salki gimnastycznej, kiedy rozgrywałyśmy mecz hokeja, przy czym zasady określały się do bicia rywali po nogach kijkami i machania nimi na oślep, byle trafić do zielonej bramki.
   — To jak?
   Zerknęłam w stronę kantorka WF-istów. Może Orka odstawiała taniec godowy z Zeusem, trenerem chłopaków? Chociaż on oraz jego ksywka to zbyt dobry towar dla takiej kobiety.
   Zabrałam Ewelinie piłeczkę, po czym wskazałam wolny stół, znajdujący się najbliżej wejścia do sali gimnastycznej, gdzie chłopcy walczyli o pierwszy punkt, a moja koleżanka zdjęła różowo-białą bransoletkę z ręki i wsunęła do kieszeni, aby było jej wygodniej.

   Miałyśmy idealny widok na kolegów z klasy, a oni na nas, przy czym Filip za każdym razem posyłał nam różne spojrzenia, niektóre prowokujące, niektóre miłe z uśmiechem na doczepkę. Nie było w tym niczego złego. Nie mogłam przecież wiedzieć, że ten właśnie uśmiech przyniesie mi sporo zmartwień, jednak to nie ja miałam stać się główną ofiarą.

   Byłam tylko postacią drugoplanową.

✔Syndrom EwelinyTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang