Gonitwa

9 1 7
                                    

Kolejne dwa tygodnie upłynęły pod postacią niekończącej się gonitwy. Na przemian - goniłam kogoś lub coś, albo ktoś lub coś goniło mnie. Nieznośne uczucie pędu nasilało się, kiedy tuż po przekroczeniu progu kolejnego pokoju, zasypiałam w obcym łóżku, nie mając siły na to, by zrobić coś dla siebie.

Pierwszy raz od wielu lat ładowałam telefon raz na kilka dni. W tamtym czasie służył mi głównie, jako zegarek. Nie miałam czasu na przeglądanie mediów społecznościowych, o graniu w gry nawet nie wspominając. Starałam się zachować stałą korespondencję z przyjaciółmi, ale nie zawsze wychodziło. Na ekranie piętrzyły się kolejne nieprzeczytane wiadomości, ale nie sposób było na nie odpowiedzieć. Po pierwsze - nie mogłam wdawać się w szczegóły tego, co dzieje się za kulisami koncertów, po drugie - Tia, Nuka i Karol stali się substytutem moich bliskich. W zasadzie mogę powiedzieć, że zaliczyłam ich już do grona bliskich znajomych. Zmuszeni do nieustannego spędzania czasu w swoim towarzystwie, naturalnie zbliżyliśmy się do siebie.

Raz na dwa dni dzwoniłam do mamy. Przed wyjazdem obiecałam jej, że będę się odzywać i jak narazie, udało mi się dotrzymać danego słowa. Świadomość, że martwi się o mnie motywowała mnie do wybierania jej numeru, czasem późnym wieczorem lub bardzo wczesnym rankiem.

– Obudziłam cię – stwierdziłam, leżąc na łóżku, zbyt zmęczona, by zdjąć z siebie ubranie. – Nie zwróciłam uwagi na godzinę, przepraszam.

– Nic się nie stało – zapewniłą mnie sennym głosem. – Cieszę się, że cię słyszę. Wszystko w porządku? Brzmisz jakoś dziwnie.

– Jestem wykończona – jęknęłam, przekręcając się na bok. – Koncert opóźnił się o ponad godzinę, były jakieś problemy techniczne. Atmosfera jak na polu minowym - każdy miał o coś pretensję, oberwałam rykoszetem.

W Birmingham wydarzyło się kilka rzeczy, które odbiły się echem kilka dób później. Nie wiem nawet od czego zacząć, trudno jednoznacznie stwierdzić co spowodowało, że karuzela zdarzeń nieuchronnie chyliła się ku upadkowi. Najpierw spadł deszcz. Gruby i ciężki. W towarzystwie porywistego wiatru uderzał w szyby, rozpędzonego autokaru, którym mieliśmy dojechać do hostelu. Tia zasypywała mnie wiadomościami, bez końca wyrażając niezadowolenie związane z brakiem mojej osoby u jej boku.

Powinnaś być tu ze mną.

Nie mam z kim pogadać.

Adam pojechał z Davidem, Oliver siedzi w telefonie.

Nuuuuuudaaaa....

Co robisz?

Daleko jeszcze?

Pomiędzy wiadomości wpychały się emotikonki - smutne minki, wymiotujące zielone głowy, złamane serca, pioruny, chmury deszczowe i wiele innych. Odpisywałam na każdą, nawet najbardziej trywialną wiadomość, kurczowo trzymając się Tii. Darzyłam ją ogromną sympatią, nie tylko dlatego, że była jedyną dziewczyną na pokładzie. Czułam, że energia, jaką między sobą wymieniamy jest bardzo pozytywna. Tia była wulkanem miłości z niebywałymi pokładami empatii. Poza tym, zwyczajnie po ludzku dobrze czułam się w jej towarzystwie.

Po drodze złapaliśmy gumę, co spowodowało dwugodzinne opóźnienie. Barnett wydzwaniał do kierowcy. Wrzaski wydobywające się z głośnika telefonu komórkowego dobiegały do moich uszu w formie poszarpanych strzępek. Nie wiedziałam co mówi, jednak zdołałam rozszyfrować parszywy nastrój managera zespołu. Niepozorne opóźnienie mogło spowodować nie lada kłopoty. Przekonałam się już o tym, że aby koncert odbył się zgodnie z planem, należy zgrać ze sobą pracę kilkudziesięciu ludzi. I nie jest to proste zadanie.

My Whisper (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now