𝐕𝐈. W CENTRUM CHAOSU

59 8 41
                                    

Tikki zapięła guzik bluzki Marinette. Jej pomoc była nieoceniona, bo dziewczyna nie musiała już wyginać rąk pod dziwnymi kątami, by sięgnąć pleców. W ogóle od czasów pojawienia się kwami jej poranna toaleta przebiegała dużo sprawniej.

Marinette ziewnęła. W nocy długo nie mogła zasnąć. Nie potrafiła otrząsnąć się z zawstydzenia, a wizja rozmowy z Sabine dodatkowo ją przerażała.

— Tikki, jest jakiś sposób, żeby zamienić się w kwami? — spytała, padając na łóżko. Jej jeszcze niezaplecione włosy rozsypały się na pościeli. — Przeniknęłabym ścianę i uciekła jak najdalej stąd.

Kwami zachichotała i usiadła koło głowy dziewczyny.

— Musiałabyś najpierw być boginią. Dopiero wtedy mogłabyś zmienić formę.

— Nim stałaś się kwami, czy naprawdę wyglądałaś tak, jak przedstawiają cię obrazy? — zaciekawiła się Marinette. — Na przykład ten w Świątyni.

— Zdarzało mi się przybierać ludzkie kształty. Ale to wciąż nie była moja prawdziwa forma. — Tikki znowu zachichotała, jakby miała jakiś bardzo zabawny sekret. — Ludzie nie powinni jej oglądać. Wasze umysły mogłyby tego nie przetrwać.

Marinette zamierzała prosić o dokładniejszy opis, ale przerwało jej pukanie do drzwi. Przestraszyła się, że spóźnia się do pracy, choć była niemal pewna, że zostało jej dużo czasu.

Przygładziła ręką splątane włosy, których nie miała szansy uczesać i otworzyła drzwi. Zobaczyła w nich Sabine, która trzymała jakieś zawiniątko.

— Dzień dobry — uśmiechnęła się do córki. — Wstałam wcześniej i pomyślałam, że zamiast czekać, aż do mnie przyjdziesz, ja przyjdę do ciebie.

Marinette uśmiechnęła się niepewnie i zaprosiła mamę do środka. Sabine rozłożyła materiał, który okazał się być męską bluzką, tak wielką, że mogłaby służyć jako namiot dla pięciolatka. Położyła ją na krześle, na płaszczu Adriena.

Naprawdę powinnam go oddać, pomyślała Marinette.

Lekko spanikowała, gdy przypomniała sobie o płaszczu, ale jego widok nie poruszył Sabine. Obojętnie zakryła haftowany herb rodowy lnianą bluzką.

— Zdziwisz się, ale twój tata wcale nie rozdarł znowu ubrania kuchennym nożem — powiedziała Sabine wesoło. — Tym razem chciałby cię prosić, żebyś skróciła mu rękawy. Nieustannie je podwija, a i tak wpadają mu w ciasto.

— Dobrze. — Marinette przesunęła ręką po koszuli. — Pewnie zdążę jeszcze dzisiaj.

— Nie musisz się spieszyć. — Sabine machnęła ręką. — Jeśli masz jakieś plany...

— Nie mam żadnych planów.

Choć w łagodnym spojrzeniu Sabine nie było cienia podejrzliwości, Marinette towarzyszyło paranoiczne uczucie, że mama próbuje ją wybadać na podstawie każdego jej słowa i najdrobniejszego gestu.

— Zapleść ci włosy?

Dłonie Marinette powędrowały do spływających po jej ramionach włosów. Nie pamiętała, kiedy ostatnio zajmował się nimi ktoś poza nią. Dawno nauczyła się je zaplatać samodzielnie. Nawet koronę na urodziny Adriena upięła sama.

Ale takiej propozycji nie umiała odrzucić.

Wzięła z szafki szczotkę, a Sabine usiadła na skraju łóżka. Marinette przycupnęła usiadła na piętach plecami do mamy i podała jej przedmiot. Zaraz poczuła, jak zęby szczotki rozdzielają jej włosy, a delikatne palce kobiety przytrzymują ich część. Przymknęła oczy i znowu na kilka cudownych chwil była małą dziewczynką.

GODS AND MONSTERS • MIRACULOUS LADYBUG AUWhere stories live. Discover now