12. Byliśmy swoim zbawieniem

3.5K 130 40
                                    

Przez kilka następnych dni cała szkoła żyła balem, lecz nie samą zabawą, a tragedią, jaka miała miejsce na szkolnym parkingu. Policja po kolei przesłuchiwała wszystkich świadków, ale nikt nic nie wiedział, a nawet jeśli wiedział, to siedział cicho. Podobno całą sprawą zajmuje się szeryf Caldwell, który jest dość sceptycznie nastawiony do Aidena, po tym, jak dzięki ojcu nie trafił do więzienia.

Kiedy szeryf pojawił się na miejscu zdarzenia, zachowywał się, jakby to Aiden był pierwszym podejrzanym, a jedyną osobą, która mogła mu dać alibi, byłam ja.

Podpisałam wszystkie niezbędne zeznania, które również stały się dowodem na to, że dalej coś mnie łączy z Woodem.

Ukrywanie się było coraz trudniejsze. Po szkole zaczynały krążyć różne plotki, a ja jedynie błagałam wszystkie bóstwa, aby nie trafiły one do mojej matki.

Nie wiem do końca, czy moje prośby zostały wysłuchane, ale tego dnia głównym tematem stał się powrót Harper Bennet. Gdy weszła przez główne drzwi, cały korytarz wypełniła cisza, która po chwili zamieniła się w szepty. Wyglądała, jakby wyssano z niej życie. Dłonie chowała w za dużych rękawach męskiej szarej bluzy, ściskając przy tym szelki czarnego plecaka. Jej ciemne włosy związane były w niski kucyk, a pod oczami odznaczały się cienie mówiące o kilku nieprzespanych nocach.

-Nie wyobrażam sobie, co musi teraz przeżywać -westchnęła Liv, opierając się o metalową szafkę i ściskając przy piersi podręcznik do angielskiego. Na jej słowa wyciągnęłam z szafki potrzebne książki, a następnie odwróciłam się i zerknęłam na Harper, która w ślimaczym tempie otwierała szafkę.

Doskonale wiem, co czuje człowiek, który utracił bliską osobę, lecz nie jestem w stanie wyobrazić sobie bólu i cierpienia po utracie swojej bratniej duszy. Nagle cząstka ciebie znika, pozostawiając po sobie jedynie pustkę do końca życia, a ty nic nie możesz zrobić.

Gdy wpatrywałam się w każdy ruch Harper, zupełnie nie zwróciłam uwagi na niemal przebiegająca przez korytarz Vere.

-Hej, a ty dokąd? Nawet się nie przywitasz? - krzyknęła w jej stronę blondynka.

-Przepraszam, mam zabranie samorządu- odskoczyła nagle, nie zatrzymując się nawet na chwilę.

Było w niej dzisiaj coś dziwnego, jej włosy chodź ułożone, wydawały się potargane, a przez warstwę makijażu przebijała się poszarzała skóra. Jej zawsze perfekcyjnie dobrany strój, był jakby wybierany w pośpiechu. Najdziwniejszy był jednak fakt, że właśnie nie odwzajemniła ciepłego wzroku Nate'a, który już z daleka machał do niej na powitanie.

Po jego zdziwionym spojrzeniu wnioskuje, że też nie wiedział, o co chodzi.

Nie miałam nawet chwili, aby wszystko przemyśleć. Każda kolejna chwila nieubłaganie przybliżała mnie do przesłuchań w Nowym Jorku. Moja mama nadal myśli, że cały weekend spędzę z Milesem i Liv u ich kuzynów w San Jose, dlatego też nie mogę ćwiczyć w domu, bo zaczęłaby coś podejrzewać. Całe popołudnia spędzałam więc w małej salce z ogromnymi lustrami, tańcząc, aż moje stopy piekły z bólu.

-Zamawiała pani najlepsze tacos w całej Kalifornii? - usłyszałam za plecami głos Olivii, która unosiła papierową torbę. Odetchnęłam z ulgą, opuszczając ramiona, bo przyjaciółka spadła mi z nieba. Mój żołądek skręcał się z głodu, a ja nie miałam czasu nawet cokolwiek zamówić.

Usiadłyśmy pod ścianą, a Liv rozdzieliła przyniesione jedzenie. Gdy tylko wgryzłam się w chrupiącą, kukurydzianą tortillę, wiedziałam, że zjem wszystkie, które pozostały w torbie.

-Więc? Jak się czujesz z myślą, że jutro będziesz już na drugim końcu kraju?- blondynka pchnęła lekko moje ramię.

- Przerażona? Po co ja tam lecę? Przecież nie dorastam im nawet do pięt...

Divine Salvation // ZAKOŃCZONE Where stories live. Discover now