62.

361 38 6
                                    

Zawiera fragmenty książki „Harry Potter i Komnata Tajemnic”


W połowie lutego Harry ze zdziwieniem odkrył, że przez nawał obowiązków praktycznie nie miał czasu, by zadręczać się tym, czego się dowiedział o swojej rodzinie. Gdyby nie lekcje Eliksirów, pewnie w ogóle by o tym nie myślał. Jednak za każdym razem, gdy wchodził do pracowni, świadomość tego, że Snape jest jego ojcem, uderzała go jak obuchem.

Próbował dostrzec jakieś podobieństwo między nimi – w wyglądzie, gestach, tonie głosu. Przez to gubił co chwila wątek i popełniał głupie błędy.

– Musisz się skupić, Harry – syknęła któregoś dnia Hermiona widząc, że kompletnie nie patrzy na to, co robi. – Jak tak dalej pójdzie, to zarobisz szlaban. Chyba, że właśnie tego chcesz?

Nie chciał. Myśl o tym, że miałby znaleźć się ze Snape’em sam na sam paraliżowała go. Dlatego właśnie spróbował wziąć się w garść i na wszelki wypadek unikał spoglądania w stronę profesora.

Cały jego czas dzielił się teraz między zadania domowe, treningi quidditcha i naukę zaklęcia Gemino, więc nie zostawało mu zbyt wiele czasu na rozmyślania o Snape’ie. A później profesor McGonagall wręczyła mu garść prospektów i poinformowała, że do końca miesiąca musi podjąć decyzję. Zdumiony chłopak odkrył, że właśnie nadszedł czas wyboru przedmiotów, których będą się uczyć w trzeciej klasie.

Hermiona potraktowała to bardzo poważnie.

– To może wpłynąć na całą naszą przyszłość – stwierdziła uroczyście, kiedy wraz z Harrym i Ronem przeglądali listę nowych przedmiotów, stawiając przy nich ptaszki.

– Ja po prostu mam dosyć Eliksirów – oświadczył Ron.

– Tego nam nie wolno – powiedział ponuro Harry. – Musimy zachować stare przedmioty... oprócz Obrony Przed Czarną Magią, bo ja to olewam.

– Ale to jest bardzo ważne! – krzyknęła Hermiona, naprawdę wstrząśnięta.

– Mam to w nosie, dopóki uczy tego Lockhart – Ron bez namysłu poparł Harry’ego. – Jak dotąd nauczył mnie tylko jednego: żeby nie wypuszczać chochlików.

Zaniepokojony i oszołomiony Neville Longbottom, wciąż ślęczał nad listą przedmiotów i zadawał wszystkim dziwne pytania, na przykład, czy według nich numerologia jest trudniejsza od starożytnych runów.

Dean Thomas, który, podobnie jak Harry, wychował się wśród mugoli, po długich namysłach zamknął oczy i zaczął dziabać różdżką w listę, wybierając te przedmioty, na których wylądował jej koniec.

Hermiona nikogo nie prosiła o radę i po prostu wybrała wszystko.

Ronowi doradzali bracia. Z jednej strony byli to Fred i George a z drugiej Percy, więc po kilku dniach miał jeszcze większy mętlik w głowie niż na początku.

Harry uśmiechał się posępnie w duchu na myśl, co by powiedzieli Dursleyowie, gdyby spróbował przedyskutować z nimi swoją karierę czarodzieja. Jakiś cichy głos szeptał mu do ucha, że przecież może o to spytać ojca, ale chłopiec starał się go ignorować. Aż w końcu zrobił to, co zawsze w chwilach wątpliwości robiła Hermiona – poszedł do biblioteki.

Niestety, nie znalazł tam tego, czego szukał, więc zniechęcony wracał do dormitorium. Szedł ze zwieszoną głową i wtedy wpadł na opiekunkę swojego domu.

– Przepraszam, pani profesor, zamyśliłem się.

– Właśnie widzę – mruknęła McGonagall. – Co tak bardzo zaprząta twoje myśli, że nie patrzysz przed siebie?

– Nie wiem, jakie przedmioty wybrać w przyszłym roku – wyznał odważnie. – Myślałem, że może w bibliotece coś mnie zainspiruje...

– Mogłeś z tym przyjść do mnie – stwierdziła zaskakująco łagodnym tonem. – Albo zrobić tak, jak twoi rodzice.

– Też o tym pomyślałem, tylko nie wiem, co oni wybrali.

– Za to ja wiem – uśmiechnęła się McGonagall. – Chodź ze mną.

Harry chętnie skorzystał z jej zaproszenia. Był bardzo ciekawy, co może mu doradzić i chętnie skorzystał z okazji, by dowiedzieć się czegoś więcej o mamie... I o Jamesie Potterze – podszepnął mu złośliwie przemęczony umysł.

– Usiądź, a ja poszukam formularzy, które wypełnili Lily i James, gdy byli w twoim wieku.

Minerwa miała ciężki orzech do zgryzienia. Nie powinna mówić Harry’emu prawdy, nie wbrew woli Severusa, ale nie chciała też go okłamywać. Sugerowanie mu, by dokonał podobnych wyborów co James wydawało jej się niewłaściwe. Na szczęście zdążyła już wcześniej sprawdzić, czy Potter i Snape chodzili na te same zajęcia.

– Proszę bardzo – powiedziała wręczając Harry’emu formularze. – W razie wątpliwości, nie bój się pytać.

Chłopiec skinął głową i zerknął na listę przedmiotów, które wybrała Lily Evans. I aż gwizdnął z podziwem. Najwyraźniej mama była tak samo ambitna jak Hermiona i wybrała wszystkie możliwe przedmioty. Po chwili przekonał się, że James także się nie ograniczał, zrezygnował tylko z mugoloznawstwa i wróżbiarstwa.

– Widzę, że jesteś pod wrażeniem – zauważyła McGonagall.

– Nie wiedziałem, że oboje byli tak... ambitni.

– To był wyjątkowy rocznik – stwierdziła Minerwa z pewną dozą goryczy. – Zresztą nie tylko wśród Gryfonów znaleźli się tacy, którzy chcieli być najlepsi we wszystkim. Ci, o których mogłeś słyszeć to Greta Catchlove z Hufflepuffu i profesor Snape ze Slytherinu.

Harry gwałtownie poderwał głowę i nim pomyślał, co mówi, wypalił:

– Pani go uczyła? To znaczy ich wszystkich?

– No cóż, uczę tu już dość długo – odparła wymijająco. – Czy wiesz już wszystko, co chciałeś wiedzieć?

– Nie... nadal nie potrafię się zdecydować – mruknął. – Ale jakoś nie czuję się na siłach chodzić na wszystkie te zajęcia i do tego jeszcze trenować.

– Nikt nie każe ci tego robić – zapewniła go. – A wiesz już, co chciałbyś robić w przyszłości?

– Nie wiem. Praca aurora albo łamacza klątw wydaje mi się bardzo atrakcyjna, ale... czuję że jestem dobry tylko w quidditchu, a to chyba nie wystarczy...

– Zawsze możesz grać zawodowo – zauważyła McGonagall.

– Nie wiem, jak to wygląda w magicznym świecie, ale u mugoli sportowcy dość wcześnie kończą karierę.

– U nas jest podobnie. Za to, jeśli cię to pocieszy, ani ja ani inni nauczyciele nie uważamy, że jesteś dobry tylko w quidditchu. Z pozostałymi przedmiotami radzisz sobie całkiem nieźle, a gdybyś się odrobinę bardziej postarał, mógłbyś mieć najwyższe oceny.

– Naprawdę pani tak uważa? – zdziwił się Harry.

– Nie mam powodu, żeby cię okłamywać. I niezależnie od tego, jaką karierę dla siebie wybierzesz, będę cię wspierać.

– Dziękuję, pani profesor – powiedział wzruszony.
*
– Czemu zawdzięczam twoją wizytę? – spytał Severus, gdy wieczorem McGonagall zapukała do drzwi jego mieszkania.

– Chciałam cię poinformować, że twój syn idzie w twoje ślady.

– Możesz jaśniej? Bo nie wiem, czy mam się martwić czy wprost przeciwnie.

– Doradzałam mu dzisiaj w sprawie wyboru przedmiotów i wybrał to samo, co ty.

– Chyba raczej to samo, co wybrał Potter – zauważył sceptycznie Snape. – To tylko przypadek, że chodziliśmy na te same zajęcia.

– Być może... Ale gdyby było inaczej, to nie pokazałabym Harry’emu formularza Jamesa.

– To i tak niczego nie zmienia.

– Zacznij myśleć ciut bardziej pozytywnie. Twój syn nie zdał się na przypadek, tylko sprawdził jakie ma opcje i dopiero wtedy dokonał wyboru. Nie wiem tylko, po co wybrał wróżbiarstwo.

– Tego też nie wiem – mruknął. – Ale zaczynam rozumieć, o co ci chodzi. Postąpił tak jak ja, kiedy byłem w jego wieku.

– Właśnie to miałam na myśli. Jest do ciebie coraz bardziej podobny.

– Szkoda, że on o tym nie wie.

*

Kiedy w walentynki Harry wszedł do Wielkiej Sali, przez chwilę myślał, że wybrał niewłaściwe drzwi. Ściany pokryte były wielkimi, bladoróżowymi kwiatami. Co gorsza, z bladoniebieskiego sklepienia spadał deszcz konfetti w kształcie serduszek. Harry ruszył ku stołowi Gryfonów, gdzie zastał Rona wyglądającego, jakby go okropnie mdliło, i Hermionę, która była trochę rozchichotana.

– Co się dzieje? – zapytał Harry, siadając i zdmuchując konfetti z bekonu.

Ron wskazał bez słowa na stół nauczycielski; był najwyraźniej zbyt zdegustowany, by coś powiedzieć.

Lockhart, ubrany w szatę znakomicie pasującą do dekoracji, machał ręką, aby uciszyć salę.

Reszta nauczycieli miała grobowe miny. Policzek McGonagall nerwowo drgał. Snape wyglądał, jakby przed chwilą wypił wielki kubek Szkiele–Wzro.

– Witajcie w walentynki! – krzyknął Lockhart. – I niech mi będzie wolno podziękować tym czterdziestu sześciu osobom, które przysłały mi kartki! Tak, pozwoliłem sobie na zaaranżowanie tej małej niespodzianki... ale nie koniec na tym!

Klasnął w dłonie i do sali wkroczył tuzin dość gburowato wyglądających krasnoludów. Nie były to jednak byle jakie krasnoludy. Lockhart podoczepiał im złote skrzydełka; każdy niósł też harfę.

– Moje słodkie kupidyny, niebiańscy posłańcy! – zawołał rozpromieniony Lockhart. – Dzisiaj będą krążyć po szkole, rozdając wam walentynkowe kartki! I na tym nie koniec zabawy! Jestem pewny, że moi szanowni koledzy chętnie się do niej przyłączą! Dalej, młodzieży, nie wahaj się poprosić profesora Snape’a, by puścił w obieg Eliksir Miłości! A jeśli już jesteśmy przy tym temacie, to zapewniam was, że profesor Flitwick wie więcej o zaklęciach wprawiających w upojny trans niż jakikolwiek inny czarodziej! Nuże, stary szelmo, pokaż im, co potrafisz!

Profesor Flitwick ukrył twarz w dłoniach. Snape wyglądał, jakby zamierzał podać truciznę pierwszej osobie, która go poprosi o Eliksir Miłości.

– Hermiono, błagam cię, powiedz, że nie byłaś jedną z tych czterdziestu sześciu osób, które mu posłały kartki – powiedział Ron, kiedy wyszli z Wielkiej Sali, udając się na pierwszą lekcję.

Hermiona zaczęła nagle gorączkowo przetrząsać swoją torbę w poszukiwaniu rozkładu zajęć i w związku z tym nic nie odpowiedziała.

Przez cały dzień, ku zgrozie nauczycieli, krasnoludy włóczyły się po szkole, wręczając kartki walentynkowe.
Późnym popołudniem jeden z nich wypatrzył Harry’ego.

– Hej, ty! Arry Potter! – krzyknął, a wyglądał na wyjątkowego gbura.

I ruszył ku Harry’emu, roztrącając innych uczniów łokciami. Na myśl o tym, że zaraz dostanie kartkę walentynkową na oczach tłumu pierwszoroczniaków (tak się złożyło, że była wśród nich Ginny), Harry’emu zrobiło się gorąco. Karzeł zręcznie torował sobie drogę, kopiąc ludzi w golenie i dopadł go, zanim Harry zrobił dwa kroki.

– Mam wiadomość muzyczną, którą muszę osobiście przekazać Arry’emu Porterowi – oznajmił, szarpiąc struny harfy w bardzo niebezpieczny sposób.

– Nie tutaj – syknął Harry, próbując uciec.

– Stój! – ryknął krasnolud, chwytając torbę Harry’ego i ciągnąc go z powrotem.

– Puść mnie! – warknął Harry, wyrywając mu torbę.

Na korytarzu zrobił się okropny korek.

– Co to za zbiegowisko? – zapytał znajomy głos.

Na scenę wkroczył Percy Weasley. Harry stracił głowę i rzucił się do ucieczki, ale krasnolud złapał go za nogi i powalił na posadzkę.

– Siedź cicho – mruknął, przygniatając mu stopy. – Oto twoja śpiewająca walentynka.

Ma oczy zielone jak pikle z ropuchy
Jego włosy są czarne jak tablica.
O, gdyby moim został, bohater mych snów,
Służyłabym mu jak diablica.

Harry oddałby całe złoto Gringotta, gdyby mógł wyparować z tego miejsca. Starając się dzielnie śmiać razem z wszystkimi, wstał, chwiejąc się na nogach zdrętwiałych od ciężaru krasnoluda. Percy Weasley robił, co mógł, żeby rozpędzić zbiegowisko. Większość ryczała z uciechy.

*

To zdecydowanie był jeden z gorszych pomysłów Lockharta. Snape co prawda nie spodziewał się po nim niczego lepszego, ale walentynki w tak przesłodzonej oprawie sprawiły, że na każdym kroku robiło mu się niedobrze. I za każdym razem gdy spotykał jednego z krasnoludów, miał ochotę chwycić go za kark i wyrzucić przez najbliższe okno. Albo przynajmniej kopnąć go w zadek. Był pewien, że wielu uczniów byłoby mu za to wdzięcznych.

Na przykład Harry. Albo Ginny. Severus był świadkiem tego niefortunnego zdarzenia i głęboko współczuł dziewczynce. Potrafił wczuć się w jej sytuację, bo wiele lat temu przeżywał coś podobnego. Co prawda bez rymów i śpiewających krasnoludów, ale za to w obliczu znacznie liczniejszej publiczności. Upokorzenie nadal bolało, gdy wracał pamięcią do tamtych lat.

Po kilku godzinach przepychania się pomiędzy tłumem rozchichotanych dziewcząt i zażenowanych chłopców, miał serdecznie dosyć wszystkiego. Najchętniej zamknąłby się w swoim gabinecie i tam przeczekał, aż świat wróci do normalności, ale niestety w obliczu atrakcji, jakie zapewnił gronu pedagogicznemu Gilderoy, musiał być obecny na korytarzach i pilnować by nikomu nic się nie stało. W tej sytuacji kolejny atak bazyliszka na pewno skończyłby się tragedią.

Sam Lockhart był nie tylko zachwycony swoim pomysłem, ale też wyjątkowo namolny, co Snape natychmiast skojarzył ze słowami Cassandry o tym, że wpadł mu w oko. Może zdobyłby się nawet na to, by jakoś delikatnie dać mu do zrozumienia, że nie jest zainteresowany, ale wobec nachalnego, natrętnego zachowania Gilderoya, nie potrafił. Starał się go unikać, ale Lockhart ciągle znajdował sposób, by do niego podejść lub zagadać i pod wieczór Severus czuł, że bolą go zęby od ciągłego ich zaciskania.

– Mam dość – warknął na głos, gdy natknął się na kolejną grupkę uczniów, którzy powinni już dawno znaleźć się w swoich pokojach.

– Nie przesadzaj – upomniała go ze śmiechem McGonagall. – Poprawiłeś dzisiaj statystykę wlepiania szlabanów.

– I jakoś nie dało mi to satysfakcji. Lockhart zepsuł mi nawet tę coroczną tradycję.

– Było aż tak źle?

– Nawet nie pytaj. Marzę już tylko o tym, by wypić drinka i paść na łóżko.

Na wzmiankę o drinku i łóżku z piersi Lockharta, który nawet nie krył się z tym, że podsłuchiwał, wyrwało się przeciągłe, tęskne westchnienie.

– Chociaż właśnie straciłem na to ochotę – powiedział głośno Snape, patrząc na niego z wyraźnym obrzydzeniem. – Skoro jesteście tu we dwoje, to ja zakończę swój dyżur.

I bez dalszych wyjaśnień oddalił się w głąb korytarza.

*

Co ja sobie myślałam – pisała w dzienniku Ginny. – Ta walentynka to kompletna porażka. Co mnie podkusiło?

– Naprawdę chcesz, żebym odpowiedział na to pytanie? – odpisał jej Tom.

– Nie! Odczep się! Teraz to mój dziennik.

– Przykro mi, maleńka, ale to nadal moja własność. A ja jestem tak wspaniałomyślny, że pozwalam ci w nim pisać.

Dziewczynka zamyśliła się, z piórem zawieszonym nad pustym fragmentem strony. Czy powinna dalej pisać z Tomem? Przecież próbowała pozbyć się dziennika właśnie dlatego, że przestała mu ufać. Ale z drugiej strony, z kim innym mogłaby porozmawiać?

Tak, wiem – odpisała.

Już dobrze, powiedz mi, co się stało?

Ginny jeszcze przez chwilę próbowała stawiać opór, ale wreszcie uległa namowom Toma i opisała mu wszystko, nie tylko katastrofę walentynkową.

Riddle, kiedy chciał, potrafił być cierpliwy. A teraz wspiął się na wyżyny i pozwolił jej wypłakać się i wyżalić, chociaż niezmiernie go irytowała. Jednak im dłużej pisała, im lepiej ją poznawał, tym większą miał nad nią władzę. Musiał dać jej to, czego w tym momencie potrzebowała, żeby wreszcie doprowadzić swój plan do końca. Jeszcze odrobina wysiłku, a ofiara sama do niego przyjdzie.

*
– Jak panu minęły walentynki? – spytała Cassandra w poniedziałek z samego rana.

– To zdecydowanie nie powinno pani interesować – warknął i odłożył widelec, którym nagle zapragnął kogoś dźgnąć.

Skuliła się, ale powstrzymała cisnące się jej na usta słowo „przepraszam”. Myślała, że po ostatnim wyjeździe może sobie pozwolić na takie pytanie, ale najwyraźniej się pomyliła.

Snape zerknął na nią i nagle zrobiło mu się głupio. Przecież chciał, żeby ich relacja zaczęła wykraczać poza dotychczasowe ramy, a teraz wyładował na niej swoją frustrację i prawdopodobnie wszystko popsuł. Westchnął.

– Dzięki naszemu ulubionemu nauczycielowi, to był naprawdę wyjątkowy dzień – powiedział z takim przekąsem, że dziewczyna bezwiednie się uśmiechnęła.

– Czyżby Gilderoy znowu próbował zaprosić pana na drinka?

– Owszem, ale nie to było najgorsze – przyznał. – Uskrzydlone, śpiewające krasnoludy polujące na uczniów przebiły wszystko.

Patrzyła na niego przez chwilę osłupiała, aż w końcu wykrztusiła:

– Nie, pan nie żartuje. On to naprawdę zrobił.

– Ma dziwne wyczucie romantyzmu – zaśmiał się cicho Snape.

– Koszmarne – zgodziła się z nim. – Ale trochę żałuję, że tego nie widziałam.

*

Harry nie potrafił oderwać wzroku od Snape’a i panny Flamel. Niby widywał ich już wielokrotnie, ale teraz miał wrażenie, jakby patrzył na nich po raz pierwszy. Zwłaszcza na ojca. Rozluźnionego, uśmiechniętego. No, prawie. Coś zakuło go w sercu. W tej jednej chwili uświadomił sobie, że chciałby chociaż raz porozmawiać z nim...

– Przestań się na niego gapić – upomniała go Hermiona.

– No, aż się niedobrze robi – wtrącił Ron, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, co przeżywał jego przyjaciel.

– Taaa – mruknął Harry i opuścił wzrok.

Muszę mu powiedzieć – pomyślał po raz nie wiadomo który. – Tylko jak on to przyjmie?

Hermiona wyciągnęła rękę i delikatnie ścisnęła jego dłoń. Dobrze, że przynajmniej ona go rozumiała.

Severus Snape I Mistrzyni ElksirówWhere stories live. Discover now