50.

465 33 2
                                    

Zawiera fragmenty książki „Harry Potter i Komnata Tajemnic”


Wiele godzin później Harry obudził się nagle w gęstej ciemności i jęknął z bólu: teraz wydawało mu się, że cała ręka naszpikowana jest drzazgami. Przez chwilę myślał, że to go właśnie obudziło. Potem wzdrygnął się ze strachu, bo zdał sobie sprawę, że ktoś wyciera mu spocone czoło.

– Daj mi spokój! – powiedział głośno, a po chwili dodał: – Zgredek?!

Wyłupiaste oczy domowego skrzata wpatrywały się w niego z ciemności. Pojedyncza łza ściekała po długim, spiczastym nosie.

– Harry Potter wrócił do szkoły – wyszeptał żałosnym tonem. – Zgredek ostrzegał i ostrzegał Harry’ego Pottera. Ach, sir, dlaczego Harry Potter nie posłuchał Zgredka? Dlaczego Harry Potter nie wrócił do domu, kiedy spóźnił się na pociąg!

Harry’ego ogarnęły złe przeczucia, a dalsza rozmowa ze skrzatem tylko je potwierdziła. To on sprawił, że ta przeklęta barierka nie przepuściła jego i Rona na peron i to on zaczarował tłuczka, który zaledwie kilka godzin wcześniej próbował go zabić! Słuchał wyjaśnień Zgredka i czuł coraz większy mętlik w głowie. Co się miało wydarzyć w Hogwarcie? Coś gorszego niż otwarcie Komnaty Tajemnic, czy coś z nią związanego? Niestety, sprytny skrzat przemilczał wszystkie istotne szczegóły.

Zgredek nagle zamilkł i zamarł, nastawiając swoje uszy nietoperza. Harry też coś usłyszał. Z korytarza dochodził odgłos czyichś kroków.

– Zgredek musi znikać! – krzyknął skrzat zduszonym głosem; rozległ się trzask i dłoń Harry’ego nagle zacisnęła się w powietrzu.

Wcisnął się w poduszkę, ze wzrokiem utkwionym w ciemnym wejściu do skrzydła szpitalnego. Kroki były coraz bliższe. W mroku sypialni pojawiła się postać w długiej pelerynie i w szlafmycy na głowie. Był to Dumbledore.

Dźwigał coś, co przypominało głowę posągu. Tuż za nim weszła profesor McGonagall, podtrzymując nogi posągu. Razem złożyli go na sąsiednim łóżku.

– Sprowadź panią Pomfrey – szepnął Dumbledore i profesor McGonagall znikła w ciemności.

Po chwili rozległy się przyciszone głosy i profesor McGonagall pojawiła się ponownie, tym razem z panią Pomfrey, która pospiesznie naciągała sweter na nocną koszulę. Harry usłyszał chrapliwy oddech.

– Co się stało? – zapytała szeptem pani Pomfrey, pochylając się nad posągiem na łóżku.

– Kolejna napaść – odrzekł Dumbledore. – Minerwa znalazła go na schodach.

– Obok leżała kiść winogron – dodała profesor McGonagall. – Sądzimy, że chciał się tu wśliznąć, żeby odwiedzić Pottera.

Coś przewróciło się Harry’emu w żołądku. Powoli i ostrożnie uniósł się o parę cali, żeby spojrzeć na figurę na łóżku. Smuga księżycowego światła padała na jej twarz. Był to Colin Creevey. Oczy miał szeroko otwarte, a ręce lekko uniesione; trzymał w nich aparat fotograficzny.

– Spetryfikowany? – wyszeptała pani Pomfrey.

– Tak – odpowiedziała profesor McGonagall. – Ale aż mnie ciarki przechodzą, kiedy pomyślę… Gdyby Albus nie zszedł na dół po kubek gorącej czekolady, kto wie, co by się stało…

Przez chwilę wszyscy troje przyglądali się Colinowi w milczeniu. Potem Dumbledore pochylił się i wyłuskał aparat z jego zaciśniętych dłoni.

– Chyba nie myślisz, że udało mu się
zrobić zdjęcie napastnikowi? – zapytała profesor McGonagall.

Dumbledore nie odpowiedział. Otworzył tylne wieczko aparatu.

– O Boże! – syknęła pani Pomfrey.

Z aparatu buchnął strumień dymu. Harry, leżący trzy łóżka dalej, poczuł woń spalonego plastiku.

– Stopiło się – zdumiała się pani Pomfrey. – Wszystko się stopiło…

– Co to znaczy, Albusie? – zapytała z niepokojem profesor McGonagall.

– To znaczy – rzekł Dumbledore – że Komnata Tajemnic rzeczywiście została otwarta.

Pani Pomfrey zatkała sobie usta dłonią. Profesor McGonagall wytrzeszczyła oczy na Dumbledore’a.

– Ale… Albusie… kto?

– To nie jest właściwe pytanie. Nie chodzi o to, kto – powiedział Dumbledore, wpatrując się w Colina. – Chodzi o to, jak…

Sądząc po jej minie, profesor McGonagall zrozumiała z tego akurat tyle, ile zrozumiał Harry, czyli nic.

*

Po wyjściu profesorów i pielęgniarki, Harry długo nie mógł zasnąć. Wszystko to, co się wydarzyło tego dnia wracało do niego stopniowo, a ból ręki nie pozwalał o sobie zapomnieć. Gorączkowo starał się myśleć o czymś innym, czymś przyjemnym, co by go w końcu ukołysało do snu, ale zamiast tego przypomniał sobie swój plan przejrzenia kartoteki pani Pomfrey.

Wiedząc, że teraz już na pewno nie zaśnie wstał, wsunął prawą rękę w temblak i na palcach przemknął się do biurka pielęgniarki. Serce waliło mu jak młotem, a zdrowa ręka zadrżała, kiedy ostrożnie wysuwał szufladę opatrzoną literą „S”.

Spodziewał się, że pani Pomfrey jakoś zabezpiecza swój katalog, ale widocznie nie przyszło jej do głowy, że ktokolwiek będzie w nim grzebał. Po upewnieniu się, że nikt go znienacka nie nakryje, zapalił światełko na końcu różdżki, przytrzymał ją policzkiem i jedną ręką mozolnie przeglądał zawartość szuflady.

Teczek było kilkadziesiąt, jedne mniej inne bardziej pękate, ale żadna nie zawierała informacji dotyczących kogoś nazwiskiem Spencer. Harry nie poczuł się rozczarowany. Po prostu zyskał pewność, że człowiek, którego uważał za przyjaciela był oszustem. Było mu przykro, ale od pewnego czasu przeczuwał, że tak się skończą jego poszukiwania, więc nawet nie był zły.

Wrócił do łóżka i przymknął oczy. Czy był sens dalej się oszukiwać i pytać dyrektora o to, czy znał Kevina? Raczej nie. Każdy czarodziej w tym kraju wiedział, że Dumbledore jest dyrektorem Hogwartu, więc każdy mógł się na taką znajomość powołać. To może w takim razie powinien zgłosić komuś, że w sąsiedztwie jego wujostwa mieszka jakiś nieznajomy czarodziej? Tylko komu? I czy ktokolwiek przejąłby się faktem, że ktoś sobie z Harry’ego zakpił? Pewnie nie, więc to też nie miało sensu.

Nad ranem czuł się tak zmęczony, że nawet nie zauważył, kiedy zasnął.

*

Cassandra naprawdę kiepsko się czuła po powrocie z wycieczki. Przemokła, przemarzła i najzwyczajniej w świecie się przeziębiła. Zwykły Eliksir Pieprzowy powinien był ją wyleczyć w ciągu kilku dni, ale z jakiegoś powodu nie działał. Jej organizm potrzebował dwóch tygodni, by doszła do siebie. Nigdy wcześniej nie chorowała tak długo i nie nudziła się tak przeraźliwie.

Przeczytała wszystkie zaległe książki, nie tylko te naukowe. Przygotowała do oceny kilka próbek, które udało jej się pobrać podczas ostatniej wycieczki, a także sporządziła listę argumentów, które miały przekonać Snape’a, by pozwolił jej dokończyć tę część zadania w Zakazanym Lesie.

Nie dość, że źle się czuła, to dodatkowo męczyły ją wyrzuty sumienia. Opuściła staż, w zasadzie bez powodu, a przynajmniej tak to mogło wyglądać z punktu widzenia Snape’a. Zresztą, co zauważyła z niemałym zdziwieniem, punkt widzenia Mistrza Eliksirów nagle stał się dla niej bardzo ważny. Tak bardzo, że aż kręciło jej się w głowie, gdy o tym myślała.

Czy naprawdę Snape przestał być dla niej wyłącznie profesorem? Dlaczego tak bardzo tęskniła za nim i... za jego dotykiem? Czemu czuła się przy nim tak bezpiecznie, tak dobrze, tak…

Im więcej o tym myślała, tym częściej robiło jej się słabo, więc większą część tych dwóch tygodni spędziła w łóżku. Starała się poukładać sobie w głowie wszystko to, co się w niej kłębiło. Nie mogła przecież wrócić do Hogwartu z chaosem w myślach i w sercu. Nie mogła niczego po sobie pokazać, z niczym się zdradzić, żeby nie narazić się na kpinę lub, co chyba przerażało ją najbardziej, na obojętność.

Pod koniec drugiego tygodnia wreszcie poczuła się lepiej i pewniej. Nie histeryzowała, nie analizowała przeróżnych, mniej lub bardziej realnych, scenariuszy, tylko postanowiła wrócić do szkoły i stanąć twarzą w twarz ze Snape’em. W końcu co ma być, to będzie, więc lepiej mieć to jak najszybciej za sobą.

*

W poniedziałek rano cała szkoła wiedziała już, że Colin Creevey został zaatakowany i teraz leży w skrzydle szpitalnym. Atmosfera była gęsta od pogłosek i podejrzeń.

Pierwszoroczniacy chodzili po zamku w zbitych grupkach, jakby się bali, że staną się łupem złych mocy, jeśli wyprawią się gdzieś samotnie.

Ginny Weasley, która na zaklęciach siedziała obok Colina Creeveya, była jakaś roztargniona, ale sposób, w jaki Fred i George usiłowali ją rozweselić, nie wydawał się zbyt szczęśliwy. Na zmianę chowali się za zbrojami lub posągami, okryci jakimś futrem albo pomalowani na twarzy w czarne kropki i wyskakiwali na nią znienacka. Przestali ją dręczyć dopiero wtedy, gdy Percy, siny z wściekłości, zagroził, że napisze do pani Weasley, donosząc jej, że Ginny ma nocne koszmary.

Jednocześnie za plecami nauczycieli odbywał się w całej szkole ożywiony handel talizmanami, amuletami i innymi środkami ochronnymi.

Neville Longbottom kupił sobie wielką, cuchnącą, zieloną cebulę, ostro zakończony purpurowy kryształ i nadgniły ogon traszki, zanim mu koledzy nie wyjaśnili, że jemu nic nie grozi: jest czarodziejem czystej krwi i nikt go nie zaatakuje.

– Najpierw zabrali się za Filcha – powiedział Neville, blady jak kreda ze strachu – a przecież wszyscy wiedzą, że ja jestem prawie charłakiem.

*

Severus dostrzegł Cassandrę od razu po wejściu do Wielkiej Sali. Była bledsza, szczuplejsza i jakby zawstydzona. Zaczął podejrzewać, że dziewczyna bała się, że on będzie miał do niej pretensje o tak długą nieobecność.

– Dzień dobry, panno Flamel – przywitał się, a ona wyraźnie drgnęła.

– Dzień dobry, profesorze – odparła grzecznie. – Przepraszam, że tak długo mnie nie było… Nie mam pojęcia, czemu nic mi nie pomagało.

– Taka pora roku – stwierdził tylko.

– I nie jest pan na mnie zły? – upewniła się.

– Dlaczego miałbym być zły? To pani staż. Jest pani dorosła i wierzę, że da pani radę nadrobić swoją nieobecność – wyjaśnił z pokrętnym uśmiechem na ustach.

– Już pan o to zadba, prawda?

– Chyba pani w to nie wątpiła?

– Nawet przez chwilę – roześmiała się nerwowo.

– To dobrze – stwierdził. – Jednak zanim powrócimy do normalnego programu praktyk, mam dla pani zadanie dodatkowe.

– Jakie? – ożywiła się.

– O tym porozmawiamy po śniadaniu.

Wiedziała, że niczego z niego nie wyciągnie, więc nawet nie zamierzała próbować. Za to odważyła się spytać:

– Czy działo się coś ciekawego podczas mojej nieobecności?

– To zależy, co pani uważa za ciekawe – mruknął. – Może to, że po ostatnim meczu quidditcha nasz ulubiony profesor usunął szukającemu Gryfonów wszystkie kości przedramienia?

– Och nie! Biedny Harry! Domyślam się, że Gilderoy nie zrobił tego specjalnie, tylko chciał mu pomóc?

– Co w zasadzie niczego nie zmienia – Snape nie zdołał ukryć wściekłości. – Kiedyś i jemu może się przydarzyć coś podobnego.

– Dziwnym trafem on zawsze wychodzi cało z każdej sytuacji – powiedziała cicho, lekko zaniepokojona tonem jego głosu.

– Jeszcze się doigra – tym razem Severus uśmiechnął się przebiegle.

Cassandra nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Słowa Snape’a zabrzmiały jak groźba, ale nie sądziła by profesor poważnie przejął się losem Harry’ego, więc nie rozumiała, co go wprawiło w tak bojowy nastrój. Na szczęście Severus zreflektował się, że powiedział trochę zbyt dużo i szybko zmienił temat:

– Był też drugi atak na ucznia – powiedział niemalże szeptem. – Chłopiec został spetryfikowany i leży teraz w skrzydle szpitalnym.

– To straszne! – Cassie przejęła się jeszcze bardziej niż poprzednio. – A miałam zająć się rozwiązaniem tej zagadki! Może gdybym nie leżała chora…

– Nic by pani nie zrobiła – przerwał jej. – Ta zagadka jest dla pani zwyczajnie za trudna.

Spojrzała na niego z urazą i aż do końca śniadania nie odezwała się do niego ani słowem. Najchętniej milczałaby przez resztę dnia, jednak na to nie mogła sobie pozwolić, jeśli chciała się dowiedzieć, jakie zadanie dla niej przygotował. Dlatego posłusznie poszła za nim do lochów.

– Zawsze była pani taka obrażalska? – spytał Severus, wyraźnie rozbawiony jej zachowaniem.

– Nie obraziłam się – mruknęła Cassie. – Po prostu nie zamierzam z panem dyskutować o tym, w jaki sposób chcę dojść do prawdy.

– Nie ma pani na to żadnych szans – stwierdził spokojnie Snape.

– Skąd pan może to wiedzieć? – zdenerwowała się.

– Bo ja wiem więcej od pani, a i tak nie potrafię odgadnąć, co i jak atakuje uczniów – wyznał szczerze.

– To może połączymy siły i razem spróbujemy to rozwikłać? – zaproponowała Cassandra.

Severus popatrzył jej prosto w oczy i zawahał się. Była dość inteligentna i umiała trzymać język za zębami, więc w pewnym stopniu nadawała się na jego wspólniczkę. Gdyby wiedział, z czym będą mieli do czynienia, pewnie od razu by się zgodził na jej propozycję. Jednak wahał się, bo nie chciał jej narażać na niebezpieczeństwo. Z drugiej strony… pozwalał, by jego własny syn się na nie narażał, więc czemu tak bardzo starał się ochronić zwykłą stażystkę?

– Wrócimy do tej rozmowy pod koniec dzisiejszych zajęć – obiecał.

– A co będziemy dzisiaj robić? – spytała, przystając na jego propozycję.

– Przygotowywać eliksiry dla pielęgniarki – oznajmił. – To znaczy pani się tym zajmie, bo ja muszę iść na lekcje. Na moim biurku leży lista potrzebnych mikstur. Proszę ją rozszerzyć o Szkiele–Wzro, bo zdaje się, że też wyszło.

– Już się za to zabieram – ucieszyła się. – A tak przy okazji… Co z moim zaliczeniem? Przygotowałam próbki tego, co zebrałam i pomyślałam, że resztę uda mi się zdobyć tu, na miejscu, w Zakazanym Lesie…

– Jeszcze nie ma pani dość leśnych wędrówek? – spytał z tym swoim uśmiechem.

– Szczerze mówiąc, mam ich po dziurki w nosie, ale jeśli nie będę miała wyboru, to wolałabym dokończyć to zadanie w nieco… bardziej sprzyjających warunkach.

– Myślę, że tym razem nie będzie takiej potrzeby, jednak to nie oznacza, że ominą panią kolejne projekty wyjazdowe – stwierdził. – Góry i las ma pani zaliczone, z pozostałymi wycieczkami proponuję się na razie wstrzymać. I bez tego będziemy mieli co robić.

Po tych słowach opuścił laboratorium, a dziewczyna uśmiechnęła się tryumfująco do siebie. Jeśli dobrze go zrozumiała, to dalsze śledztwo będą prowadzić razem.

Severus Snape I Mistrzyni ElksirówWhere stories live. Discover now