Rozdział 4

23 1 0
                                    

Joy obficie przeklinała w myślach obecną pogodę. Wielkie strugi deszczu lały się z nieba, spowijając Nowy Jork wilgotną szarą mgłą. Wyszły z Mac jedynie na moment na zewnątrz, żeby dostać się na stację metra. Miały może pół mili drogi, a już obie były doszczętnie przemoczone. Ubrania kleiły im się do ciała, ściśle do niego przylegając, w butach im chlupotało, a poza tym obie drżały z zimna. Temperatura wcale nie była taka niska, ale ten cholerny deszcz całkowicie pozbawił ich organizmy ciepła.

Brunetka stanowczo miała dość tego dnia. Była zmęczona po kilkunastu godzinach chodzenia po Luciano, załatwianiu ogromu spraw, konfrontacji z Theo, a teraz jeszcze to. Jedyne czego jej brakowało, to jeszcze rozchorować się po tym wszystkim. To byłoby idealne zwieńczenie tego przeraźliwie długiego i męczącego dnia.

- Kurwa, do dupy ta pogoda- stwierdziła Mackenzie, wykręcając włosy, które ciągle ociekały wodą. Rudowłosa z żalem wzięła do ręki kosmyk włosów, które jeszcze pół godziny temu ułożone były w równe fale.

- Co ty nie powiesz?- odparowała Clarke zjadliwie. Starała się powściągnąć złość. Nie zamierzała wyżywać się na przyjaciółce, która nie miała absolutnie nic wspólnego z okropną pogodą. Niestety żadna z nich nie wykazała się wystarczającym refleksem, żeby sprawdzić prognozę pogody poprzedniego dnia i zaopatrzyć się w parasol. Wtedy przynajmniej nie byłyby całkowicie przemoczone.

- Moje biedne buty. Mam nadzieję, że to przeżyją.

Brunetka wzruszyła ramionami. Właściwie jeśli chodzi o jej buty, mogłaby powiedzieć to samo, ale nawet o tym nie pomyślała. Liczyła, że suszarka wystarczy, żeby przywrócić je do normalnego stanu.

- Nie mogłyśmy pojechać do Rebecci jutro? Padam z nóg- mruknęła Clarke. Wsiadły do metra i zajęły wolne siedzenia, nie przejmując się tym, że pewnie zostawią po sobie mnóstwo wody. Po tej ulewie miały to gdzieś. Zresztą, nie były jedyne. Co najmniej kilka osób również ociekało wodą.

- Widziałaś wiadomość. Pisałam do niej wczoraj i tamto jutro jest już dzisiaj. Nie mam pojęcia, czego chce, ale to jest ważne. Inaczej nie prosiłaby o pomoc praktycznie obcej osoby, no nie?

- Masz rację- przyznała Joy. Też nie potrafiłaby przejść obojętnie nad taką, dość desperacką prośbą. Niemniej, ciągle uważała to za dziwne, że jechały do siostry ich zamordowanej koleżanki z pracy, żeby jej w czymś pomóc. Człowiek czasami zachowywał się całkowicie irracjonalnie.- A co tak właściwie napisałaś do Rebecci?

- Przede wszystkim złożyłam kondolencje, wyraziłam swój żal i stwierdziłam, że Lisa była cudowną osobą. To prawda. Nie znałam jej za dobrze, ale tak było.

Joy miała wrażenie, że jej przyjaciółka trochę koloryzowała. Naprawdę kiepsko znała Lisę, więc takie teksty były nieco nad wyraz. Z reguły o zmarłych mówiło się dobrze, ale czy to nie było lekko przesadzone? Zupełnie jakby śmierć wybielała wszelkie złe uczynki z życia. Chociaż oczywiście to nie musiało odnosić się do Lisy. To były jedynie luźne refleksje, które przyszły jej do głowy.

- A w odpowiedzi dostałam wiadomość, którą widziałaś- dokończyła rudowłosa.- To z grubsza tyle. Myślisz, że chodzi o coś związanego z Lisą?

- Nie wiem. Może. Pewnie tak. A mówiłaś, że ktoś z tobą do niej pojedzie?

- Nie, wyleciało mi to głowy jak zaczęłam zamawiać materiały, ale na pewno nie będzie miała nic przeciwko. Sprawiasz pozytywne wrażenie.

Dobrze wiedzieć, pomyślała. Chociaż miała wątpliwości czy zmęczona i przemoczona również będzie sprawiać tak pozytywne wrażenie. Postara się.

Projektant Where stories live. Discover now