Rozdział 21

60 8 0
                                    

Quentin wstał zaraz po zaśnięciu białowłosej. Potrzebował się zastanowić nad kilkoma sprawami, a priorytetem wśród nich było wymyślenie planu jak dziewczynę stąd bezpiecznie wyprowadzić. Musiała w końcu wrócić do stada. Do swojego domu. I do swojego mate. Nikt nie miał prawa jej tu dłużej przetrzymywać.

Myśl o tym, że za niedługo będzie się musiał z nią pożegnać raniła go. Co gorsza, bardzo prawdopodobne było, że już po uwolnieniu Leony zginie z ręki Nataniela albo kogoś z watahy Księżyca. A jeśli nie to i tak będzie musiał opuścić okoliczne tereny i wyjechać jak najdalej z Lostwind. Bynajmniej wszystko sprowadzało się do tego, że dzień uwolnienia Leony będzie jego ostatnim spotkaniem z nią.

Przeszedł się kilka razy po korytarzu próbując wymyślić coś sensownego co miałoby rację bytu i jakąkolwiek szanse powodzenia. Jednak wszystkie pomysły obejmowały idealny stan dziewczyny, a nie wiadomo było ile to zajmie czasu. Dzień z ucieczką można było poczekać. Ale więcej oznaczało coraz większe zagrożenie ze strony Alfy. Zdecydowanie chciał on coś z dziewczyny wyciągnąć. Pytanie brzmiało "po co?". Po co wypytywał Leonę i dlaczego chciał wciąż to robić? Dlaczego tak bardzo był zainteresowany jej rodziną? Po co mu były informacje o nieżyjących osobach?

Quentin przysiadł w progu salonu i zapatrzył się na śpiącą nastolatkę. Wyglądała tak niewinnie i słabo. A jednak potrafiła żyć jako banita, pokonać silniejsze od siebie kotołaki, a nawet przemienić się w inne prócz wilka zwierzę. Była niezwykła. I choć była jego mate to miała już innego.

Wilk opuścił głowę zrezygnowany. Teraz nie było już szans na odwrócenie tamtej pechowej pełni. Tym bardziej, że zaprzepaścił szansę na wytłumaczenie się. Uciekł. I teraz tego żałował.

Potok jego myśli został jednak po chwili przerwany. Ktoś pukał do drzwi.

Mężczyzna niechętnie podszedł do drzwi i zaciągnął się zapachem.

~ Możesz wejść. Jest otwarte - powiedział czując woń Nancy.

Już po chwili w środku znalazła się pielęgniarka.

- Jak rana? - zapytała zamykając drzwi za sobą.

~ Chyna całkiem dobrze - odpowiedział siadając obok drzwi, naprzeciwko kobiety. - Nie zbyt boli i w ogóle nie krwawi.

Nancy schyliła się i podniosła jego łapę oglądając cały opatrunek.

- Zmienię ci bandaż, dam ci trochę maści i dostaniesz też środki przyspieszające regenerację - powiedziała po obejrzeniu kończyny.

Quentin tylko przytaknął na jej słowa i w ciszy pozwolił się na nowo opatrzeć. Tylko przy nakładaniu maści trochę syknął, bo choć rana była już prawie całkowicie zagojona to pęknięta kość była jeszcze nie zrośnięta.

- Gotowe - uśmiechnęła się zadowolona z siebie pielęgniarka i zaczęła szukać leków w torbie.

Wkrótce je znalazła.

~ To nie jest lek - stwierdził wilk patrząc na trzymaną przez kobietę strzykawkę.

- Nie lubisz igieł?

~ Nie.

- No, spokojnie. Wstrzyknę ci to w grzbiet i kość powinna się zrosnąć do jutrzejszego wieczoru - wytłumaczyła rudowłosa nachylając się nad jego grzbietem.

Wilk natychmiast się cofnął warcząc.

- Quentin, no co ty? Z tobą teraz to jak z małym dzieckiem - westchnęła łapiąc wilkołaka za grzbiet.

~ Nie lubię igieł. - Znów się odsunął.

- Daj spokój. To nie boli, a działa cuda.

~ Nie. Ma. Szans.

Pierwsza gwiazda 2Where stories live. Discover now