Rozdział 14

72 10 0
                                    

Z samego rana Nancy zdecydowała się odwiedzić Quentina jako, że szatyn nie dał znaku życia od ich poprzedniego spotkania. Trochę się przez to martwiła. Prawdopodobnie była też jedyną osobą w osadzie, która jakikolwiek kontakt z nim miała.

Niedługo po wschodzie słońca była już pod jego drzwiami. Zapukała, ale odpowiedziała jej cisza. Podobnie było po ponownym zapukaniu. Jednak po chwili stania pod drzwiami zdecydowała się je sprawdzić i okazały się otwarte.

Cicho weszła do środka uaktywniając równocześnie swoje zmysły dzięki czemu szybko zorientowała się, że Quentin i Leona są na piętrze.

Skierowała się na schody, po czym przystanęła na ich szczycie i zawęszyła.

Wilczyca i szatyn byli w jednym pokoju, zaraz obok niej, do którego od razu zajrzała Nancy.

Quentin spał na łóżku, w połowie okryty kocem, a w połowie znajdując się pod wilczycą. Widok był uroczy. Jednak Nancy nie zauważyła pewnego szczegółu u wilczycy - Leona miała już na wpół otwarte oczy.

Kiedy tylko ruda przestąpiła próg pokoju, wilczyca skoczyła na nią. Nancy krzyknęła zaskoczona lądując na podłodze pod wilczycą. Powarkujący czarny wilk stanął nad rudowłosą przytrzymując łapami jej ręce. Nancy nie miała szans się wyrwać. Była po prostu słabsza od bety, którą dziewczyna była.

- Przestań! Zostaw ją! - rozległ się męski głos i wilczyca została odciągnięta od Nancy nim zdołała zrobić jej większą krzywdę.

Kobieta natychmiast wycofała się na korytarz, pod ścianę. Nie co roztrzęsiona patrzyła jak Quentin blokuje możliwość wyjścia z pokoju wilczycy. Po chwili warczenia, Leona grzecznie usiadła, tak jak jej to cały czas powtarzał szatyn, i przestała patrzeć wrogo w kierunku Nancy.

- Dobry wilczek - poklepał dziewczynę po głowie i wyszedł z pokoju zamykając drzwi.

Mężczyzna wziął głębszy oddech i w końcu odwrócił się do pielęgniarki.

- Nic ci nie jest? - zapytał pomagając jej wstać.

Nancy pokiwała przecząco głową.

- A te szramy? - wskazał na ślady po pazurach na przedramieniu kobiety.

- Zaraz się zasklepi - stwierdziła dość cicho, jak na nią, Nancy i spojrzała przepraszająco na mężczyznę. - Wybacz... że weszłam tak bez pozwolenia, ale... martwiłam się. Od wczorajszego ranka nie było z tobą kontaktu.

Szatyn lekko się uśmiechnął na jej słowa.

- Miło mi, że się martwiłaś, ale gdyby naprawdę coś mi się stało to myślę, że jednak ktoś już wcześniej wparował by mi do domu. Albo Leona by już uciekła... Czy coś... - krótko się zaśmiał i poklepał delikatnie Nancy po ramieniu. - Chodź na dół. Zrobię ci herbaty i pogadamy, jeśli chcesz. - Zaczął ją prowadzić do kuchni.

Rudowłosa bez oporów za nim podążyła i usiadła przy wyspie, starając się do końca uspokoić nerwy. Wiedziała, że Leona może być agresywna, ale nie sądziła, że tak od razu ją zaatakuje. Uważała raczej, że najpierw dziewczyna da jakiś znak, sygnał, wskazujący na jej kolejne zamiary.

Po chwili krzątania się po kuchni, Quentin skończył zaparzać dwie herbaty i postawił je przed kobietą.

- Czarna czy melisa? - zapytał z lekkim uśmieszkiem.

Nancy na to pytanie przewróciła oczami i szybko przysunęła do siebie kubek z melisą. Potrzebował czegoś względnie uspokajającego.

Mężczyzna usiadł po drugiej stronie wyspy. Oboje pili herbaty w ciszy, jednak czasem słyszeli dźwięk drapania w drzwi dochodzący z piętra, więc nikt nie musiał się zastanawiać, że to Leona domaga się wypuszczenia.

Pierwsza gwiazda 2Where stories live. Discover now