38|Chapter 38

78 5 0
                                    

_________________________________________

There is no shame in being hungry for another person. There is no shame in wanting very much to share your life with somebody.

-Augusten Burroughs
_________________________________________

38|My secrets are all yours

_________________________________________

- Halo? - mruknął do telefonu. Pomimo tego, że cała rodzina mogła go usłyszeć nawet gdyby stał kilkaset metrów od domu, wstał z kanapy i wyszedł na dwór. - Coś się stało?
Chłopak po drugiej stronie się nie odezwał, ale Jasper słyszał jego zestresowany oddech i szum pościeli, rozbrzmiewający gdy Triss wstał z łóżka.
- Nie... - odpowiedział po dłuższej chwili. - Przeszkadzam ci w czymś?
- Oczywiście że nie. Na pewno nic się nie stało?
- Na pewno. Poprostu zastanawiałem się czy nie chcesz do mnie przyjść... - dodał trochę ciszej. W pokoju słychać było jego nerwowe kroki, szmer poprawianych włosów i to jak drapie skórę na szyi.
Wampir zmarszczył brwi i żeby pozbyć się rosnących w jego sercu obaw zaczął krążyć po tarasie.
- Nie miałeś dziś przypadkiem jechać z Roderickiem do Everett? Pomóc w przeprowadzce? - spytał i choć chłopak nie mógł go zobaczyć, podejrzliwie zmrużył oczy.
Triss westchnął.
- teoretycznie tak, ale jednak nie... Długa historia...
- Tristan, bo zaczynam się martwić.
- To nic wielkiego, naprawdę - zapewnił cicho i po raz pierwszy dzisiaj jego głos zabrzmiał przekonująco. Jednak cokolwiek mu pomogło w opanowaniu emocji zaraz odeszło, bo z telefonu wydobyło się nerwowe stukanie jego palców o parapet. Oddech miał płytki i urywany. Nawet jeśli Blondyn go nie widział był pewien, że zżera go sters.
- Będę za kilka minut - mruknął i odrazu się rozłączył. W wampirzym tępię wrócił do pokoju, żeby zabrać torbę, którą Alice dała mu dziś rano.
Jasper nie wiedział czego ma się spodziewać.
Szkoła skończyła się w zeszły piątek i po spędzeniu wieczoru z Tristanem blondyn wrócił do domu i razem z resztą rodziny wyjachali na kilkudniowe polowanie. Mieli wrócić dopiero w poniedziałek, ale Edward zaczął panikować, że na dom Belli może spaść meteoryt i wszyscy wrócili do domu.
Triss powiedział mu, że zamierza pomóc bratu w przewiezieniu mniejszysz pudeł do nowego mieszkania w Everett, więc nie nastawiał się, że go zobaczy przez kolejny dzień. Bardzo za nim tęsknił przez ten weekend i najchętniej wczołgałby się do jego łóżka w środku nocy, ale wiedział, że chłopak chciałby spędzić trochę czasu z rodziną zanijm się wyprowadzi.
Zapewne byłby w siódmym niebie, gdyby brunet ot tak by go zaprosił, ale coś w jego drżącym głosie wprawiało blondyna w panikę. Coś mogło się stać. Coś o czym Triss wstydziłby się mówić wiedząc, że słucha go rodzina wampirów. To była najgorszą z możliwych opcji. Druga była poprostu taka, że Triss miał gorszy dzień i potrzebował chwili spokoju, albo zaczął do niego docierać niezaprzeczalny fakt - niedługo zostanie całkiem sam w wielkim domu. 
Wampir zacisnął dłonie na kierownicy. Mógłby pobiec. Wtedy zapewne byłby na miejscu i wiele szybciej, ale nie miałby jak wytłumaczyć Meredith i Madeleine jak dostał się do miasta.
Zatrzymał się przy chodniku i zdecydowanie za szybko jak na człowieka wysiadł z samochodu. Starając się opanować burzę emocji w sercu i wsłuchać się w odgłosy domu, podbiegł do drzwi, po czym do nich zadzwonił.
Usłyszał ciche kroki, stukot łap Pana Jingelsa o posadzkę w holu a potem szczęk otwieranego zamka.
Tristan stanął w przejściu. Włosy miał związane w koczek tak, żeby nie opadały mu na twarz. Na skórze miał kropelki wody, które w niektórych miejscach moczyły również jego koszulkę. Na przedramioanch jak zwykle miał ochraniacze. Do tego jakieś wytarte dresy i skarpetki, które wyglądały jak antypoślizgowe skarpety z zakładu psychiatrycznego. Twarz miał wilgotną i trochę różową, jakby dopiero co ją umył. W jego oczach kryło się coś, czego Jasper nie potrafił odszyfrować.
Blondyn zrobił dwa kroki do przodu, zamknął za sobą drzwi, rzucił torbę na podłogę i zapalił światło w wiatrołapie. Zrobił to tak szybko, że Triss ledwie zorientował się co się dzieje, a już stał oparty plecami o ścianę z wielkimi dłońmi wampira na policzkach.
Złotowłosy przyjrzał my się uważnie od stóp do głów, a potem pochylił się nad nim jakby chciał go powąchać.
- Na pewno nic ci się nie stało? - wymamrotał przez zacisniete zęby.
- Nic mi nie jest - parsknął nerwowo, przygryzajac wargę.
- W takim razie czemu zadzwoniłeś tak nagle?
Tristan uśmiechnął się wymownie i zarzucił mu ręce na szyję, a później stanął na palcach by ich twarze znajdowały się na podobnym poziomie.
- Nie mogłem się za tobą stęsknić, witty? - mruknął. Wiedział jak Jasper nie lubi tego przezwiska i godzi się na nie tylko gdy byli sam na sam.
Blondyn zmarszczył brwi, ale nie słyszał by ktoś inny był w domu, więc porzucił chęć narzekania na dobór słów. Z uśmieszkiem na ustach pocałował chłopaka. Jedną rękę zsunął na jego plecy i drugą położył na tyle jego głowy, by pogłębić pocałunek. Włosy i koszulka Trissa były wilgotne, a jego skóra pachniała świeżym płynem do kąpieli, więc niedawno musiał wyjść spod prysznica. Ciepło jego ciała było przyjemne, smak jego ust znajomy i słodki, a jednak było w nim coś innego. Coś niepewnego i z lekka zdystansowanego.
- Czemu nie pojechaliście do Everett?
Czarnowłosy oparł się plecami o ścianę. Minę miał niewyraźną, a w jego oczach kryło się coś czego Jasper w żaden sposób nie mógł rozszyfrować. Chłopak podrapał się po szyi, głęboko wdychając.
- Ludzie, którzy sprzedają mieszkanie zadzwonili do Roda, bo mieli jakiś problem z firmą przeprowadzkową i nie mogli przewieść rzeczy. Mere uznała, że skoro i tak mają wolne to dadzą im dodatkowy dzień i pojadą tam jutro. Nie chciało im się siedzieć w domu, więc pojechali do La Push.
- Czemu nie pojechałeś z nimi?
Tristan otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz zrezygnował i je zamknął. Zmarszczył brwi, odchrząknął niezręcznie i założył ręce na piersi. Jego serce zaczęło bić szybciej.
Jasper, który dotąd trzymał dłonie na biodrach chłopaka, teraz położył mu je na policzkach i marszcząc brwi zaczął się mu przypatrywać.
- Co jest? - mruknął, gdy Triss ugiął się pod spojrzeniem i spuścił wzrok na panele podłogowe.
- Ja... Chciałem porozmawiać - nie podniósł wzroku, a jego głos stał się ledwie szeptem.
- O czym?
Rozejrzał się wokół siebie, a później przetarł twarz wierzchem dłoni. Złapał blondyna za ramię i poprowadził go na górę do swojego pokoju. Plątanina jego emocji była dla wampira niezrozumiała i przyprawiała go o ból głowy. Zaczął się naprawdę obawiać o to, co się za chwilę stanie.
Weszli do sypialni i choć nie było w domu nikogo, kto mógłby im przeszkodzić, Triss zamknął drzwi na klucz. Wdrapał się na łóżko, a później usiadł po turecku na środku materaca, zostawiając blondynowi miejsce przy ścianie. Nie podniósł wzroku nawet na sekundę, nie odezwał się tylko międlił w dłoniach nadmiarowy kawałek poszewki od kołdry.
Jasper westchnął ciężko I przygryzł wnętrze swojego policzka. Odłożył torbę, którą wciąż trzymał w ręce, na komodę i podszedł do łóżka. Zzuł buty, a potem uważnie wczołgał się na materac. Usiadł przodem do chłopaka, naśladując jego pozę.
Tristan przysunął się bliżej do niego tak, żeby stykali się kolanami.
- O czym chciałeś z mną porozmawiać? - spytał, choć domyślał się o co chodziło. Powstrzymał się od zmuszenia bruneta, by popatrzył mu w oczy. Musiał dać mu czas.
- Zanim cokolwiek powiem, musisz mi coś obiecać. Po pierwsze nie gniewaj się na mnie. A po drugie nie przerywaj mi. Później odpowiem na wszystkie pytania, ale chce mieć to jak najszybciej za sobą...
Rozumiał go. Wiedział jak bardzo nie lubi rozmawiać o swoich uczuciach i o swojej przeszłości. Domyślał się, że składał swoją historię w całość przynajmniej przez cały weekend, może przez kilka tygodni a może od momentu, w którym zostali parą. Pewnie zapisał każde słowo na kartce, zapamiętał je, żeby niczego nie pomylić i nie ominąć.
Zdawał sobie sprawę z tego, że przerwanie jego słowotoku wyprowadziłoby go z równowagi. Dlatego nie miał powodu, by się nie zgodzić.
Pochylił się, żeby czule pocałować linię jego czarnych włosów. Przymknął oczy. Choć w głębi serca pragnął poznać każdy kawałek życia Tristana, nie chciał by to było coś wymuszonego.
- Na pewno tego chcesz, Tristan? - wyszeptał. Dziwnie mu było wypowiadać jego pełne imię, bo prawie zawsze używał zdrobnień lub jakichś słodkich przezwisk, a jeśli już mówił mu po imieniu to nie w tak poważnych sytuacjach.
Czarnowłosy dopiero teraz podniósł głowę. Czubek jego nosa otarł się po policzek wampira. W czarncyh oczach widniał strach, ból i żal, które zlewały się ze sobą w tę osobliwą emocjonalną pustkę, która chłopak nosił w swoim sercu w trudnych sytuacjach.
- Tak... Należą ci się wyjaśnienia. Ja wiem o tobie wszystko, a tym o mnie prawie nic...
Jasper opowiedział mu wszystko co pamiętał ze swojego życia od skrawków ludzkich wspomnień, do czarnej plamy wojny, morderstw, krwi i depresji, do poznaniania Celii, Alice i Cullenów aż do teraz. Stało się na tym właśnie łóżku w tym pokoju.
Otarł kciukiem łzę z jego bladego policzka, a później pocałował wilgotny ślad, który po sobie zostawiła.
Daj mu czas, powiedział do siebie w myślach.
Odsunął się od niego, ale nie odważył się puścić jego dygocacych dłoni.
Triss nabrał powietrza do płuc i zaczął błądzić wzrokiem dokoła, jakby zapomniał słów i szukał podpowiedzi w czerwcowym powietrzu, wpadającym przez okno. Zestresował się jeszcze bardziej, gdy kolejne minuty mijały im w ciszy, ale wampirowi ani trochę to nie przeszkadzało. On był dla niego najważniejszy.
- Nie śpiesz się, skarbie - wyszeptał, przyciągając dłonie Tristana do ust. Chłopak nerwowo przełknął ślinę. - Mamy całą wieczność...
Uśmiechnął się przez łzy. Schylił się, żeby wytrzeć twarz z wilgoci o ramię koszulki, po czym chrząknął. Przymknął oczy, biorąc do płuc głęboki wdech.
- Więc - zaczął cicho. - Moi rodzice nie myśleli o drugim dziecku. Znaczy, tata od zawsze chciał mieć dwójkę, ale mama była jedynaczką i dla niej jedno dziecko było wystarczające. Dlatego nie spodziewali się, że się urodzę. W sumie to nikt z rodziny się nie spodziewał. Renee była zachwycona, że była w ciąży w tym samym czasie. Ona i moja matka snuły jakieś plany, że będziemy z Bella najlepszymi przyjaciółkami, bo zakładały, że urodzą się dwie dziewczynki. W sumie się nie pomyliły, bo nie wiem co bym zrobił bez Belli. - uśmiechnął się blado i otworzył oczy, żeby popatrzeć na wampira. - Ale choć nie urodziłem się dziewczynką, miałem świetne dzieciństwo. Wychowywałem się głównie w towarzystwie Belli, ale gdy skończyła dwa lata Renee i Charlie się rozwiedli, a później one przerowadziły się do Phoenix. Moja mama i Renee były przyjaciółkami od dłuższego czasu, dlatego wciąż utrzymywały kontakt. Dzięki temu ja i Bella mogliśmy rozmawiać ze sobą praktycznie codziennie. Oprócz niej nie miałem wielu znajomych. Nie chodziłem do przedszkola, bo dziadkowie się mną zajmowali w domu, a w szkole jakoś nie lubiłem zadawać się z innymi. Moja rodzina była dość blisko związana z Quilletami. Mój tata i Charlie dorastali z Billim Blackiem i Panem Uleyem, więc ja i Rod mnóstwo czasu spędzaliśmy w rezerwacie. Roderick i Sam zajmowali się mną i Embrym, z którym się przyjaźniłem a później też Jackiem Blackiem. Meredith jest daleką kuzynką Sama i właśnie tak się poznali z Rodem. Miałem wtedy chyba z 4 czy 5 lat. Roderick namawiał tatę, żebyśmy tam jeździli jak najczęściej, bo chciał się z nią widzieć, więc zabierali mnie ze sobą. Spędzałem tam masę czasu. Moja mama pracowała z domu, ale najczęściej dziadek i babcia mnie pilnowali, żeby mogła się skupić na pracy. Nie miałem zbyt wiele do roboty, bo w Forks prawie zawsze pada, a nawet jeśli pogoda była fajna, nikt starszy nie nadążał za nadpobudliwym kilkulatkiem. Dlatego zazwyczaj siedziałem w domu. Dziadek czytał mi książki, puszczał winyle, uczył jak strzelać z łuku, a babcia uczyła mnie jak gotować i szyć. W rezerwacie nie musiałem się zbyt powstrzymywać, bo miałem z kim się bawić. Rod i Mere często gdzieś znikali, więc Sam, Leah i siostry Jacoba zajmowali się całą bandą dzieciaków z rezerwatu. Tam byłem energicznym dzieciakiem, ale w domu starałem się panować nad sobą. Znajdowałem sobie jakieś spokojne zajęcia, na przykład siedziałem w pracowni mojej mamy i patrzyłem co robi. W sumie w taki sposób spędzaliśmy niedzielę. Siedzieliśmy razem w gabinecie mojego taty. Mój dziadek coś czytał, moja babcia szydelkowala, Roderick się uczył, mama coś rysowała, a mój tata pisał, albo grał na pianinie. Każdy miał nawet swoje wyznaczone miejsce - dziadkowie przy oknie, moja mama i Rod na kanapie, tata przy biurku lub fortepianie. Wszyscy siadali w tych miejscach, ale ja swojego nie miałem. Za każdym razem robiłem coś innego. Czasem mój tata uczył mnie jak grać, albo mama jak rysować, czasem poprostu spałem, bo starsznie mi się nudziło. Kiedyś, zupełnie przypadkiem, odkryłem, że mam całkiem niezłą pamięć, więc grałem z tatą w zgadywanki - on grał jakiś utwór, a ja mówiłem jak się nazywa i kto go skomponował. W ten sam sposób nauczyłem się flag i stolic państw, tytułów piosenek, przypadkowych słów w innych językach, cytatów, liczb i liter. Nauczyłem się czytać, żeby zabić czas. - prychnął, a potem uśmiechnął się smutno. Łza spłynęła po jego policzku - Pamiętam jak mój tata mi powtarzał, jak bardzo jest ze mnie dumny. Popisywał się mną przed znajomymi... Skleił mi do pokoju tablice, na której nauczył mnie pisać. Narysował mi na ścianie w pokoju tablicę mendelejewa, żebym miał co zapamiętywać... - pochylił głowę i otarł twarz wierzchem dłoni. - Dowiedziałem się o morderstwach dopiero kilka lat później, bo tata nie chciał mi tym mącić w głowie... Ale pamiętam każdy szczegół tego dnia. Dla mnie to polowanie było poprostu kolejną przygodą. Bawiliśmy się w poszukiwaczy skarbów przez cały dzień i wieczorem byłem strasznie zmęczony. Oczy mi się zamykały, było mi zimno, wszędzie było mnóstwo ludzi, przy których źle się czułem i chciałem wracać do domu. Ale tata jak zwykle musiał upewnić się, że wszyscy wrócili, że sprzątnięto śmieci, musiał pomóc zaznaczyć miejsca, które sprawdzono i wyznaczyć trasę na kolejny dzień. Miał pomóc przy składaniu sprzętu, ale tak bardzo trułem mu tyłek, żebyśmy wracali i się zgodził. Zabraliśmy ze sobą Billego, bo zostawił samochód na naszym podjeździe i chcieliśmy go podrzucić do rezerwatu... Pamiętam ich śmiechy i głosy tak ciche, że nie potrafiłem ich rozróżnić. Pamiętam jak ciemno było za oknem, jak ciepła była moja kurtka i jak ogrzewanie wiało mi w twarz. Pamiętam czarne włosy mojego taty i jego uśmiechniętą twarz, gdy odwrócił się, żeby sprawdzić czy śpię... Pamiętam krzyk Billego, trzask szkła i zgrzyt metalu... Pamiętam jak moja głowa uderzyła o szybę, jak w uszach zaczęło mi piszczeć... Jak moje płuca przestały działać, jak krew zaczęła płynąć po mojej skórze, jak szyba posypała mi się na dłonie... Pamiętam jak przez mgłę, że Billi szarpał się z bólu, a mój tata wisiał w powietrzu z głową przekrzywioną pod tak nienaturalnym kątem, że zrobiło mi się niedobrze... Pamiętam, że krew ciekła mu po połamanej ręce i kapała na beton... Pamiętam, że krzyczałem, ale nie wiem co... - ręce mu się trzęsły, twarz miał bladą jak papier. Głos mu się urywał przez głuchy szloch, a z oczu zaczęły płynąć łzy. - Czasem czuje zapach benzyny i deszczu, smak krwi i łez w ustach... Nie pamiętam kiedy zamknąłem oczy, ale pamiętam, że kiedy je otworzyłem było biało i cicho. Tak cicho, że myślałem, że nie żyję. Łóżko pachniało plastikiem, a pokój płynem do dezynfekcji. Moja mama patrzyła się na mnie z obrzydzenie i się nie odezwała...
Choć i tak bym jej nie usłyszał... Chciałem się zobaczyć z tatą, ale mi nie pozwolili. Nalegałem, ale byli nieugięci... Nie powiedzieli mi, że nie żyje. - Podwinął sobie nogi do klatki piersiowej i owinął je ramionami, a potem oparł brodę o kolana. Jasper tak bardzo chciał go przytulić, ale obawiał się, że wytrąci go z równowagi. Czuł ból i rozpacz Tristana i tak bardzo chciał mu pomóc. Jednak musiał mu pozwolić na cierpienie, żeby już nigdy więcej nie musiał się tak czuć. - W sumie nic nie mówili. Założyli mi garnitur i zawieźli na cmentarz. Nie odpowiedzieli na żadne pytanie, nie wspominali o tacie... Płakali, udawali, że mnie nie słyszą. A potem zobaczyłem nagrobek... Świat zawalił mi się na głowę. Nie pamiętam co się stało później. Płakałem przez cały czas, leżałem w ciszy w swoim pokoju... Prawie zawsze sam. Niczego nie słyszałem, ale wiedziałem, że za matka wszystko mnie wini. Ani razu mnie nie dotknęła, nie przytuliła, nie pozwoliła mi siedzieć w jej gabinecie, w sumie to nawet na mnie nie patrzyła... Wróciłem do szkoły, ale to nie miało sensu, bo nie wiedziałem kto i co do mnie mówi. Dzieciaki wytykały mnie palcami jako tego, którego tata nie żyje. Dorośli na mnie patrzyli i choć nie słyszałem, wiedziałem, że mówią jak mi współczują. Uczyłem się migowego, bo bałem się, że na zawsze będę głuchy. Ale któregoś weekendu obudził mnie deszcz, uderzający w dach domu. Był o wiele cichszy i szemrzący, ale był. Zacząłem słyszeć lepiej, aż w końcu wrócił mi słuch i to w dodatku razem z tymi denerwującymi szpetami, o których ci kiedyś mówiłem. - Płynnym ruchem poprawił włosy, a później dotknął blizny na szyi. Przygryzł dolną wargę. Jasper po dłuższej chwili namysłu dotknął jego szyi i pogładził kciukiem skórę na jego policzku. Nie odezwał się, ale mimo to Triss położył dłoń na jego dłoni. - Mówiłem Ci już o tym jak próbowałem uciąć sobie uszy, a potem wylądowałem w szpitalu. Moja matka odwiedziła mnie tylko raz. Powiedziała mi, że po pogrzebie dziadka wyjeżdżamy, bo narobiłem wystraczajaco dużo problemów w Forks. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że dziadek nie żyje, a ona nie pozwoliła mi pożegnać ani jego, ani nikogo w rezerwacie. Zamknęła mnie w domu gdy poszli na pogrzeb, a następnego dnia lecieliśmy do Mineapolis. Zamieszkaliśmy na jakimś nowym osiedlu w gigantycznym, pustym domu. W moim pokoju były tylko białe ściany, szafa, biurko i łóżko. Czułem się jak w nieswoim życiu. Nie miałem znajomych, nie miałem niczego, przy czym czułem się bezpiecznie i swobodnie. Siedziałem w swoim pokoju całe pierwsze wakacje, bo mama dała mi szlaban. Czytałem książki, które przywiozła ze sobą. Musiałem nauczyć się robić wszystkie rzeczy samemu, choć to brzmi głupio. Dla ośmioletniego mnie ubieranie się, mycie włosów i czesanie było abstrakcją, bo tata i dziadek mi w tym pomagali, a nie było ich więcej przy mnie. Mama zaczęła się mną brzydzić coraz bardziej, ale wiedziała, że musi pokazać innym kochającą się rodzinkę po przejściach. Posłała mnie na lodowisko. Zatrudniła Cedrica, a on pokazał mi co i jak. - Uśmiechnął się blado. - Odnalazłem w tym spokój. Na lodzie zapominałem o tym jak okropnie się czułem i jak bardzo bolało mnie wstawanie rano. Łyżwy stały się moim ratunkiem, sposobem na radzenie nie sobie z bólem. Wtedy zacząłem zakładać na siebie mnóstwo ubrań - wmawiałem Cedricowi, że to przez lód i zimno na lodowisku, ale prawda była taka, że czułem się obrzydliwie z własnym ciałem. Matka traktowała mnie jak coś zaraźliwego i przestała mnie dotykać, więc zakładałem na siebie warstwy, by ona i każda inna osoba nie musiała się mnie brzydzić. W szkole nikt nie kwestionował tego, że noszę rękawiczki przez cały czas, bo tak naprawdę nikt ze mną nie rozmawiał. Większość dzieciaków miała już swoich kolegów, a ja się przeniosłem, więc byłem sam. Siedziałem na huśtawce przed moim domem, bo mama pojechała do pracy i nudziło mi się samemu. Wtedy do mnie podszedł. Miał niebieskie oczy i blond włosy, które wystawały mu spod czerwonej czapki. Przedstawił się i spytał jak mam na imię. Zapomniałem jak się mówi i przez chwilę patrzyłem się na niego jak na idiote. W Minessocie matka kazała mi się przedstawiać moim drugim imieniem i nie wiem czemu przedstawiłem mu się jako Tristan. Podał mi rękę i powiedział, że będzie mi mówił Trissie. I tak się zaczęło. - Zatrzymał swój słowotok na kilka sekund i popatrzył na wampira, jakby chciał go zapytać czy czuje się komfortowo z słuchaniem na temat Theo. Ale Jasper nie miał nic przeciwko. W końcu Theo był ważną częścią życia najważniejszej dla blondyna osoby. Chciał mu o tym powiedzieć, jednak bał się odezwać dlatego przyciągnął go na sekundę do siebie i pocałował czubek jego nosa. Tristan uśmiechnął się delikatnie, złapał Jaspera z dłonie i splótł ich palce. - Był moim jedynym opraciem w tamtych czasach. Moja matka mnie nienawidziła, zrzucała na mnie wszystkie swoje kompleksy, niepowodzenia i gniew. Za wszystko mnie obwiniała tak mocno, że czasem bałem się przy niej oddychać. Starałem się być idealny, uczyłem się, żeby być najlepszy, spędzałem mnóstwo czasu na lodowisku, wykonywałem obowiązki, ale jej to nie wystarczało i zawsze dawała mi to do zrozumienia. Czasem fizycznie, ale głównie psychicznie. Dlatego Theo był dla mnie tak ważny. Przy nim była taka spokojna i ułożona, taka miła i matczyna, że czułem się jak za dzieciaka. Zazwyczaj przesiadywaliśmy u mnie, żeby miała na nas oko. Później trafiliśmy razem do klasy w gimnazjum i staliśmy się nierozłączni. Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę, jeździliśmy razem do i ze szkoły, siedzieliśmy w jednej ławce i trenowaliśmy. Theo był towarzyski i wszycy go lubili. Dla mnie Blake South było betonową dziczą, w której liczyły się tylko sława i pieniądze. Moja matka zarabiała tyle, że mogłem tam chodzić, ale nie tyle bym mógł tam coś znaczyć. Wiedzieli, że jestem synem projektantki, ale nie zwracali na mnie zbytniej uwagi. Theo natomiast był dzieckiem z bardzo bogatej i wpływowej rodziny, bo jego mama była komendantką policji a ojciec jednym z najlepszych prawników w mieście. Ludzie do niego lgnęli, ale on i tak spędzał ze mną większość czasu. Uformował naszą paczkę, do której oprócz nas należał znajomy Theo Cody Drew. Po stanie jego nieustannie wygniecionego mundurka, plecaka zaopatrzonego w foliówki i blaszane pudełeczka oraz po jego zawsze nieobecnych, przekrwionych oczach nie trudno było poznać czemu był tak popularny w szkole, zwłaszcza wśród licealistów. Jego matka uciekła do Meksyku z kochankiem, a ojciec był właścicielem jednego z najsłynniejszych kasyn w mieście - El Vero oraz kilku innych podobnych instytucji. Pan Drew nie był specjalnie przyjemnym człowiekiem, zwłaszcza jeśli było się mu winnym kasę. Przez swoje kontakty z gangsterskim półświadkiem potrzebował dobrego prawnika i tak się złożyło, że jeden z najlepszych ludzi w mieście ma syna w tym samym wieku - Tak Cody i Theo się poznali. Rodzeństwo Codiego - bliźniaki Morgan i Oliver studiowali na stanowym uniwerku. Ponieważ ojca najczęściej nie było w domu utrzymywali się z pieniędzy z jego konta oraz z handlu narkotykami. Cody stał się też najbardziej zaufanym dilerem Blake i tylko przez sfałszowane przeze mnie i Morgana zaświadczenie o alergii na roztocza nie był wciąż wzywany do dyrektora na test na obecność narkotyków - choć ciągle był zblazowany, a białka oczu miał zawsze przekrwione. Morgan i Oliver byli całkiem spoko, jeśli nie musiałeś im płacić za towar i gdy ktoś chciał się nachlać, zawsze szliśmy do ich nory. Na ścianie są ich zdjęcia - przypomniał sobie i wstał z łóżka. Przez kilka minut szukał na ścianie odpowiednich fotografii, żeby później znów usiąść na materacu. Wszystkie te zdjęcia Jasper dobrze znał, ale i tak uważnie im się przyznał. - Cody to ten rudy, z którym Theo gra w szachy. Oliver to ten, który pokazuje mi jak skręca papierosy - zawsze robił to samemu nie wiedzieć czemu. Tu Morgan leży pijany w wannie. Do naszego stolika dosiadała się również Debbie oraz jej późniejszy chłopak Zack. Bebbs - bo tak wszyscy mówiliśmy do Debbie - po matce odziedziczyła blond włosy i pełne usta, jak również skłonność do plotek i wydawania pieniędzy. Po ojcu odziedziczyła jedynie nazwisko, a szkoda, bo pan Knox był dobrym człowiekiem. Debbie była jedynaczką, nie trudno więc było zrozumieć czemu zachowywała się jak dziecko, a wszystko jej się należało. To ta blondynka z króliczymi uszami - pokazał na zdjęcie z jakiegoś balu halloweenowego. Jasper przyjrzał się wszystkim twarzą po kolei. Oprócz dziewczyny-królika była tam też brunetka w podobnym stroju, blondyn w stroju zombie, chłopak przebrany za ponurego żniwiaza, Cody z maską dżumowego doktora, Theo jako ninja i Triss, który wygladal jak jakiś gangster w garniaku. - Ten zombie to Zack, który nie miał rodzeństwa, więc on i Debbie pasowali do siebie idealnie - jak para popularsów w filmie z Disney Channel.
Później do grupy dołączyła córka aktora z kompleksem księżniczki, czyli przyjaciółka Bebbs Elizabeth, ta druga przebrana za królika, a później jej chłopak hokeista z drużyny Theo - Liam, ten kostucha. Cody i Liam byli całkiem fajni, a reszta za mną nie przepadała z wzajemnością. To było na balu halloweenowym, gdy mielismy po 12 lat. A niedługo później wszystko się zmieniło. Do szkoły przyszli nowi uczniowie, co nie byłoby jakoś szokującą informacją zważywszy na ogrom Blake, ale nowi nie byli ze Stanów. Aleksander i Katherine Lensov przeprowadzili się z Petersburga. Wszyscy się do nich kleili, ale jakoś oni niezbyt za tym przepadali. Dobrze znali angielski dzięki matce z Nowego Jorku, ale zawsze mówili do siebie po rosyjsku. Kiedyś szedłem na trening. Byłem spóźniony i tak zaabsorbowany muzyką, że nie zauważyłem jak na kogoś wpadłem. Leżałem na podłodze wpatrując się w niego ze strachem. Wyglądał dla mnie jak zakapior ze swoimi czarnymi włosami, opasającymi jego twarz, wzrostem, muskulaturą i tym lodowatym spojrzeniem. “Извините. (Przepraszam)“ powiedział do mnie tuż po jakimś przekleństwie. Miał cichy, niski, ostry głos, który przywodził na myśl szuranie żwiru. Na jego twarzy malowało się uprzejme zakłopotanie i zapewne przez nie mówił po rosyjsku. Spytał mnie, czy wszystko w porządku a ja nawet nie wiem czemu ale odpowiedziałem mu po rosyjsku. Akcent miałem zdecydowanie słaby, ale najwyraźniej dało się mnie zrozumieć. Alex rozdziawił usta i spytał, czy znam rosyjski. Odpowiedziałem, że tylko trochę, bo czasem z nudów czytam słowniki. Zaśmiał się ze mnie, pomógł wstać, a potem powiedział, że jestem dziwny. Poklepał mnie ok plecah, powiedział, że miło było mnie poznać a potem nazwał mnie Słowikiem, choć nie wiem dlaczego. Nie wiedziałem co myśleć. Alex wyglądał przerażająco, ale z zachowania był jak potulny baranek. Kilka minut później, już po ochrzanie od Cedrica za spóźnienie, miałem okazję zobaczyć jak jeździ i mogę przyrzec, że Alex miał naturalny talent. Jego ruchy były płynne i delikatne, ale tym samym stanowcze i niemal instynktowne, jakby to wszystko płynęło w jego żyłach.
Cedric I Julian - trener Alexa - przyjaźnili się od dłuższego czasu, więc z Alexem często trenowaliśmy razem. W miesiącach, w których nie było żadnych zawodów układaliśmy razem choreografie. Zapoznał mnie ze swoją siostrą Katherine, która wolała gdy mówiono jej Kate. Była prześliczną brunetką bardzo podobną do brata. Ich zimna uroda sprawiała, że trudno było oderwać od nich wzrok, a gracja nabyta podczas jeżdżenia robiła z nich modeli na wybiegu nawet na szkolnym korytarzu. Kate była bardzo miła i zdecydowanie bardziej towarzyska od brata. Łyżwiarstwo traktowała jako dodatek, a całą uwagę skupiała na karierze w modelingu i aktorstwie. Chyba za mną nie przepadała, zwłaszcza, że prawie zawsze byłem w pobliżu Theo. Wiedziałem, że mają się ku sobie i napotkałem jak mi się wtedy wydawało największy kryzys egzystencjalny. Alex był dla mnie inspiracją, a później przyjacielem i starszym bratem. Byliśmy ze sobą blisko, choć nie spędzaliśmy zbyt wiele czasu poza treningami a zwłaszcza po tym, jak poszedł do liceum. Poznał Eliota, zaczął się z nim spotykać i siadać na lunchu. Nie mogłem być zły, bo nigdy nie widziałem, żeby pozwalał komuś być tak blisko siebie. Gdy poznałem Eliota okazało się, że jest super człowiekiem. Od czasu do czasu zabierali mnie gdzieś ze sobą. Póki mieszkałem w Forks spędzałem tam wakacje z Bella, która przyjeżdżała na miesiąc. Potem spędzałem tam z nią dwa tygodnie, a później ona spędzała miesiąc u mnie, a od dwóch czy trzech lat  spędzaliśmy po dwa tygodnie w Forks, u mnie i u niej. Poza tym często przyjeżdżała na halloween i Boże Narodzenie. Przez to Bella poznała Theo i była pierwsza osobą, która dowiedziała się o moim zauroczeniu. To były ostatnie wakacje przed liceum... Naprawdę zacząłem się zastanawiać, czy myślę o Theo jako o przyjacielu czy jako o kimś więcej. Wróciłem z Phoenix, a ponieważ Theo wciaz był na wakacjach w Miami, umówiłem się z Alexem i Eliotem na trening. Graliśmy w kosza i takie tam... Zaczęli mnie wypytywać o Theo i dzięki nim uświadomiłem sobie, że naprawdę mi się podoba. Wiedziałem jednak, że on nie lubi mnie w taki sam sposób. Wmawiałem to sobie i byłem tego pewien, ale gdy zaczęła się szkoła i zaczął opowiadać jak bardzo podoba mu się Kate, moja serce pękło. W miarę jak miesiące leciały on kochał ją coraz bardziej, a ja jego coraz bardziej... - Otarł łzy z twarzy. - Ale był taki szczęśliwy... Gdy zgodziła się zostać jego dziewczyną przybiegł do mojego pokoju, rzucił się plackiem na moje łóżko i zaczął się wydzierać w poduszkę. Bolało mnie to, że ona mogła go przytulić, a ja nie... Wiedziałem jak bardzo był szczęśliwy i jak bardzo się kochali, ale miałem wrażenie, że zostałem okradziony z kolejnej ważnej osoby w moim życiu. Zrozumiałe, że nie byłem na pierwszym miejscu. Zaprzyjaźniłem się trochę bliżej z Codym i jego braćmi. Trochę zapoznali mnie z alkoholem, narkotykami i papierosami, jednak ja zawsze miałem matkę z tyłu głowy i nie przepadałem za czymś takim. Czułem się jak po śmierci taty i dziadka. Spędzałem czas samemu w swoim pokoju, czytałem, uczyłem się i trenowałem. Czułem się coraz bardziej jak wrak człowieka. W szkole nakładałem maskę, wmawiałem wszystkim i sobie, że jestem tym samym normalnym Tristanem. Przez lata życia z matką nauczylem się, że pokazywanie słabości da ludziom więcej okazji, żeby cię skrzywdzić. Ale w domu stawałem się... Bezemocjonalny? Wykonywałem swoje obowiązki, jednak bardzo często popełniałem proste błędy, przez które mama wpadała w szał. Raz spóźniłem się po treningu i... - westchnął i spuścił głowę w dół. - Nigdy wcześniej mnie nie uderzyła. Najczęściej poprostu krzyczała na mnie, czasem uznawała, że nie należy mi się jedzenie, nigdy nie nazywała mnie swoim synem, chyba że przy ludziach. Gdy miewałem koszmary i swoim krzykiem budziłem ją w środku nocy, przychodziła do mojego pokoju... - zatrzymał się. Jasper odczuwał jego obezwładniający strach tak silnie, że niemal czuł przerażenie w jego zapachu. - Ciągnęła mnie za włosy i jak skazańca prowadziła do piwnicy. Mieliśmy tam taki mały składzik - była tam tylko mała wanna, kran i szafa pełna jakichś detergentów. Zamykała mnie tam aż do rana. Wszystkie ściany byky betonowe, więc wszędzie było zimno... Dlatego zawsze wczołgiwałem się na najniższą półkę szafy, żeby drewno zachowało trochę mojego ciepła, zamiast je zabierać. Było ciemno i czułem się... poprostu sam. Bałem się zamknąć oczy, oddychać, żeby półka mnie nie zmiażdżyła. Gdy powiedziałem coś złego przy jej znajomych, stała nade mną w łazience i kazała mi myć zęby dopóki dziąsła nie zaczęły mi krwawić. Wciąż jestem do tego przyzwyczajony - że każdy mój błąd jest brudem i muszę go zmyć jak najszybciej. Gdy zaczęła się spotykać z Cedrickiem przestała się nade mną tak znęcać, więc przestałem się tak przykładać. Ale wtedy, gdy wróciłem spóźniony... Pokłóciła się z Cedem... Brzydziła się mnie dotykać, ale tym razem była pijana. Nie zauważyłem tego wcześniej... Dopiero gdy jej kieliszek roztrzaskał się nad moją głową wiedziałem, że już po mnie. Rozwaliłem sobie nos, gdy upadłem na schodach do piwnicy... Wyzwala mnie od psa i prawie wyrwała mi wszystkie włosy, a później... Wsadziła moją głowę pod gorącą wodę... Wszystko mnie bolało, moje płuca stanęły w ogniu... Czułem jej rękę w swoich włosach, nawet nie wiem, czy płakałem... Woda zrobiła się czerwona od mojej krwi... A potem jej się znudziło... Wydarła się na mnie, że zmoczyłem jej koszulkę, a później zamknęła mnie... Ostatnim co pamiętam było wymiotowanie do wanny, a później nie było już nic... Siedziałem tak przez cały dzień, żeby się czegoś nauczyć i naprawdę się nauczyłem, ale chyba nie tego co powinienem... Myślałem, że na to zasługuję, więc gdy czułem się źle specjalnie popełniałem błędy, żeby mogła się na mnie wyżyć, żebym mógł poczuć ból. Ale przestała mieć dla mnie czas, więc sam zacząłem... - Popatrzył na wampira załzwionymi oczami, ale dosłownie moment później spuścił wzrok. - Bałem się, że ktoś zauważy, więc zacząłem od najmniej widocznych miejsc... Wszystkie zakrwawione rzeczy paliłem w kominku, żeby nikt się nie dowiedział... Próbowałem picia i marihuany, ale one sprawiały, że wszystko było lepsze, a ja potrzebowałem czegoś, co mnie dobije. Theo zaczął się robić obsesyjny i mieli z Kate mnóstwo problemów. Ostatnim momentem, w którym wszystko jeszcze było w porządku byly moje 16 urodziny. Spędziliśmy je w burger kingu... Bells przyjechała... W tym roku kazała mi się przebrać za... No wiesz... - Uśmiechnął się przez łzy. - Później było gorzej. Wymykałem się z domu w środku nocy, bo leżał pijany na chodniku, albo palił kolejną paczkę papierosów pod moim oknem. Nie spodziewałem się, że Kate poprosi mnie o pomoc. Ale się zgodziłem. Starałem się być delikatny, jednak nie wyszło... Pomogłem jej z nim zerwać i nie skończyło się dobrze... Wyzwał mnie przy całej szkole i powiedział wszystkim, że się w nim zakochałem, a gdy wychodził ze szkoły, zerwał bransoletkę na szczęście ode mnie i wrzucił ją do kosza... Nie poszedłem na autobus, tylko pobiegłem do domu i zamknąłem się w pokoju. To był mój pierszy atak paniki... Byłem pewien, że zaraz umrę, wszystko było głośne, zamroczone, brudne i gorące... Nawet się nie uspokoiłem, tylko poszedłem do Theo... Zastałem go w pokoju z papierosem w ustach. Siedział na łóżku z jakimś listem po lewej i pistoletem w prawej dłoni... Wycelował go we mnie... Byłem pewien, że mnie zabije. Wyglądał jak naćpany szaleniec... Jednak zamiast mnie zabić, powiedział mi, że to wszystko dzieje się przeze mnie... A potem strzelił sobie w skroń... Pamiętam jego krew na mojej twarzy, na białym dywanie, kawałki jego kości i mózgu... I jego oczy... Oh, Boże... - zatkał usta dłonią. - Wciąż je widzę... Były takie puste i matowe... I... Pamiętał jak do niego podszedłem, bo miałem wrażenie, że wciąż żyję, ale poślizgnąłem się na mokrym dywanie, upadłem na ziemię i wylądowałem w jego krwi... Do domu wróciła jego matka... Zadzwoniła na policję i kazała mnie aresztować... Nie czułem kompletnie niczego, gdy podnosili mnie z podłogi i zakładali kajdanki, gdy prowadzili mnie do radiowozu na oczach prasy, telewizji i sąsiadów... całego w jego krwi... Niczego, gdy pobierali mi odciski, robili zdjęcia, a potem zaczęli mnie przesłuchiwać. Powiedziałem im wszystko, ale mama Theo mi nie wierzyła... Moja z resztą też nie, ale udawała przed wszystkimi, że mi wierzy... Spędziłem kilka dni zamknięty w domu, gdy prasa zaczęła mnie śledzić... Mówili o mnie w telewizji, matka i ojciec Theo zrobili publiczne wystąpienie, w którym oskarżali mnie o zabójstwo ich syna. A gdy wszedłem do szkoły przywitał mnie ołtarz dla Theo i mnóstwo moich zdjęć, uparanego we krwi... Były wszędzie, na każdym korytarzu, drzwiach, szafce. Ludzie wysyłali mi listy, w których mówili jak bardzo mnie nienawidzą, grozili mi, przychodzili pod mój dom, żeby skandować. Zakazali mi przychodzenia na lodowisko, więc popołudnia i wieczory spędzałem z nożem i zapalniczką. Czytałem każdy z listow, który ktoś wrzucił mi do szafki, a później paliłem go w dłoniach. Proces nastąpił szybko, mówiłem prawdę i choć rodzice Theo pewnie przekupili mnóstwo osób sędzia stwierdził, że jestem niewinny, a Theo popełnił samobójstwo. Ale mój koszmar się nie skończył... - Jego głos stał się pusty. - Ludzie mnie wyzywali i niewiele osób mnie broniło. Alex, Eliot, Kate, Cody i Liam byli chyba jedynymi. Ludzie stracili mną zainteresowanie dość szybko. Wróciłem na lodowisko i wtedy hokeiści uznali, że pora na zemstę. Kapitan rozwalił moja głowę o szybę... Mówiłem Ci, że więcej nie pamiętam, ale kłamałem. Pamiętam każdy cios, każde kopnięcie, każda kroplę krwi na posadzce... Obudziłem się w szpitalu. Naćpali mnie morfiną, a gdy wyszedłem ludzie uznali, że chciałem, żeby mnie pobili, bo mam jakiś obrzydliwy fetysz - stałem się szkolną dziwką... Przestałem już dbać o to, że ktoś zauważy moje rany i w końcu moja matka zauważyła... Pokłóciliśmy się tak mocno, że pchnęła mnie na okno... Nie wiem czy chciała mnie zabić, ale prawie jej się udało... Roderick przyjechał, dowiedział się co mi zrobiła i kazał jej zrzec się części praw rodzicielskich. Założył sprawę o przemoc domową i załatwił mi miejsce w Walsh House. Ale ja nie chciałem wylądować w psychiatryku, więc spróbowałem się zabić... Łatwo było znaleźć kogoś, kto dostarczy mi leki do szpitala i jeszcze łatwiej było je wziąć i zasnąć... Ale nie pomyślałem o tym, że skoro jestem w szpitalu to zdołają mnie uratować. Miałem się najpierw wprowadzić do Forks i pójść do szpitala pod koniec sierpnia, ale gdy się dowiedzieli, że próbowałem popełnić samobójstwo odrazu mnie przyjeli... Zaczęli mi robić badania, kazali chodzić na terapię, ale nie uważałem, że to mi pomaga. Przez pierwszych kilka dni procedury wymagają, żebyś mieszkał sam... Uznałem to za dobrą okazję, żeby się powiesić... Naprawdę chciałem przestać cierpieć... Uratowali mnie, odrazu zaczęli przepisywać różne leki i dali mi współlokatora. Miał na imię Blake. Chyba chorował na coś co sprawiało, że czuł się szpiegowany. Miał paranoje, był bardzo sarkastyczny i dziwaczny. Polubiliśmy się, siedzieliśmy razem ławce i planowaliśmy uciec z tego pierdolnika. Miałem tam spędzić 3 miesiące i odliczałem do tego dni. Nieźle mi szło kłamanie, bo mój terapeuta był dość słaby, więc miałem szanse wyjść na czas. Ale któregoś dnia obudziło mnie szarpanie. Blake mówił, że powinniśmy uciekać i teraz jest idealny moment. Zbyłem go i kazałem wracać spać... Gdy obudziłem się rano, jego już nie było. Na śniadaniu krążyły plotki, że gdzieś zniknął. Był początek października, zaczęło się robić zimno, a liście ładnie spadały z drzew, więc zabierali nas na spacery. Ktoś zauważył ptaki na niebie, a później kazali nam wrócić do domu... Podsłuchałem rozmowę jakichś pielęgniarzy... Blake naprawdę uciekł. wszedł na drut kolczasty, ale źle z niego zeskoczył i złamał sobie nogę... Doczołgał się kawałek dalej w krzaki i powoli umierał z bólu, zimna, głodu i utraty krwi... Byłem pewien, że jestem przeklęty... Wszyscy, na których mi zależało umierali... Zamknąłem się pod prysznicem i podciąłem sobie żyły... Nie bolało tak bardzo, jak się tego spodziewałem, a pod koniec było nawet całkiem przyjemnie... Zero bólu, zero strachu, tylko błogie nic... Okazało się, że jakiś sprzątacz mnie znalazł i zdążyli mnie uratować. Roderick był wściekły... Zarządał, żeby zmienili mi terapeutę... Zajął się mną Callahan, psychiatra, do którego wciąż chodzę... Pomógł mi, a przynajmniej na tyle, że znalazłem nowy cel. Poprawiłem oceny, żeby móc chodzić do normalnej szkoły i przeszedłem badania... A później mnie wypuścili... Zamieszkałem z Roderickiem, a tydzień później zacząłem nowe życie... - zamilkł. Podniósł wzrok. Oczy miał pełne łez, cały dygotał.
- O Boże... - wyszeptał Jasper.
Nie wiedział co myśleć.
Odkąd poznał Tristana chciał wiedzieć o nim wszytko i wciąż tak uważał. Ale teraz... Nie mógł uwierzyć ile cierpienia było w jego życiu.
Był zwykłym dzieckiem, nie zawinił w niczym, a mimo to świat skazywał go na tyle bólu, tyle śmierci.
Wampirowi zaczęło się zbierać na wymioty, jakimś obrzydliwy cudem. Teraz już rozumiał czemu Triss tak bardzo nienawidził swojej przeszłości i rozmów o niej... Była straszna.
Jasper przeszedł wiele, ale miał 160 lat, a Tristan miał ledwie 17 i widział tyle śmierci, próbował się zabić, był torturowany psychicznie i fizycznie, gnębiony, samotny i odosobniony.
Jakim cudem po tak wielu zdradach i stratach wciąż zdołał mu zaufać?
Był najcudowniejszym człowiekiem na ziemi. Zasługiwał na miłość, szczęście i bezpieczeństwo.
Złotowłosy wyciągnął do niego ręce i najdelikatniej jak tylko mógł przytulił go do siebie.
Cudem było, że jego serce wciąż biło, jego płuca napełniały się powietrzem, że jego ciało było miękkie i ciepłe.
Gdyby mógł się popłakać na pewno by to zrobił.
- Tristan - szeptanął do niego. Jego imię było prawdziwym cudem tak jak całe jego życie. Nie chciał go puścić już nigdy.
Ale chłopak się od niego odsunął. Twarz miał różową i wilgotną. Wyciągnął ręce do przodu. Czarne ochraniacze wciąż miał na przedramionach.
Wtedy właśnie Jasper zrozumiał, że to było pozwolenie.
- Na pewno? - spytał cicho. Chłopak przytaknął.
Blondyn bardzo powoli przesunął dłonie po jego rękach, żeby zatrzymać je tuż przy kawałku rękawa. Ręce mu drżały, gdy wsuwał palec pod ochraniacz i zaczął delikatnie go ściągać. Gdy skończył, odłożył materiał na pościel i zabrał się za drugą rękę. Dopero gdy skończył, zaczął się przypatrywać.
Prawie całe ramiona i przedramiona Tristana były pokryte bliznami. Jaśniejsze pasma skóry miały kształty krótkich cięć, długich kresek, zębów i poparzeń. Cztery długie szramy ciągnęły się wzdłuż linii jego żył na lewej ręce i wyglądały na głębokie i groźnie. Reszta poprostu wyglądała boleśnie.
Jasper podjął się próby ich policzenia, ale po 15 te myśli zaczęły go boleć.
Każda ta blizna była świadectwem cierpienia jego ukochanego. Każda z nich sprawiła mu ból.
Zmusił się by je zapamiętać. Ich teksturę i położenie, gdy przesuwał po nich palcami, by złagodzić ból ich powstania.
Przyciągnął jego ręce do siebie, żeby pocałować każdą szramę, każda niedoskonałość i każdy kawałek jego nagiej, ciepłej skóry.
- Przepraszam... - wymamrotał pod nosem.
Blondyn popatrzył mu w oczy.
- Nie przepraszaj, Tristan. To twoje ciało i twoje blizny. Świadectwo tego jak silny i wytrwały jesteś...
- Chyba jakim jestem tchórzem...
- Nie, kochanie. - Chwycił jego twarz w dłonie. - Wiem, że się ich wstydzisz. Rozumiem, że wiesz jak złe były twoje czyny, ale to już za tobą. Te blizny są częścią ciebie i choć boli mnie świadomość jak powstały, choć to, że były dla ciebie torturą sprawia, że sam cierpie to nie możesz za nią przepraszać... Powiedz mi, jak długo jesteś czysty?
Triss zagryzł wargę i otarł policzek z łez.
- 12 lipca minie 8 miesięcy...
- Jestem z ciebie bardzo dumny, Tristan. Naprawdę... Moje biedactwo... Nie jesteś obrzydliwy i nie myśl tak o sobie. Jesteś najcudowniejszym człowiekiem jakiego znam, nie ważne czy masz te blizny czy nie... Tylko błagam nie rób tego więcej, skarbie... Proszę... - Triss przytaknął delikatnie. Blondyn przyłożył usta do jego rozgrzanego czoła w najczulszym z pocałunków. - Tak bardzo cie kocham...
- Ja ciebie też - odszeptal, ocierając łzy.
Przez chwilę siedzieli w ciszy, w swoich objęciach, dopóki Jasper znów się nie odezwał.
- Masz je gdzieś jeszcze?
Triss ze wstydem odchrząknął.
- W kilku innych miejscach... - Popatrzył na wampira sarnimi oczami. - Chcesz je też zobaczyć?
- Jeśli mogę...
Brunet niepewnie pokiwał głową, usiadł po turecku i sięgnął po dół koszulki, żeby przełożyć ją sobie przez głową.
Jasper nigdy wcześniej nie widział tak dużej części jego ciala na raz.
Od dłuższego czasu nie trenował, ale wciąż miał wyraźnie zarysowane mięśnie. Na jego piersi widniały kolumny podłużnych blizn, które blondyn widział, gdy pomagał mu w sali baletowej. Jednak tym razem ich widok byl dał Jaspera czymś innym. Bardziej intymnym i znaczącym.
Tristan sam mu się pokazał, zaufał mu na tyle, by obnażyć swoje najskrytsze sekrety.
Chłopak odwrócił się, żeby pokazać sieć kolejnych przypadkowych blizn, powstałych po upadku z okna i koniec grubej blizny po, jak wytłumaczył Triss, operacji po wypadku samochodowym.
Pokazał mu plątaninę cienkich szramek na kostkach, a później popatrzył na wampira. Policzki miał różowe, a jego serce waliło jak oszalale, gdy kładł dłoń Jaspera na swoim boku. Nie protestował, ale z zaklopotaniem siedzial z założonymi na nagiej piersi rękoma, gdy blondyn wsunął palce pod materiał jego szarych dresów.
Czuł jego delikatną, ciepłą skórę pod opuszkami i choć nie mógł jej zobaczyć, wyobrażał sobie jak wyglądała. Skarcił się myślach za to jak bardzo pragnął zobaczyć Tristana zupełnie nago.
Nie czas na to - pomyślał.
Przymknął oczy, żeby skupić się na chłopaku - jego miękkiej skórze, cieple i zapachu, na uderzeniach jego serca i szmerze jego krwi.
Wolną dłoń położył na tyle głowy chłopaka by przyciągnąć go do siebie i ok omacku pocałować.
Jego usta smakowały jak pasta do zębów, ale Jasperowi to nie przeszkadzało.
Położył chłopaka plecami na łóżku i zawisł nad nim, a później zaczął obsypywać każdy skrawek jego ciała pocałunkami. Wsłuchiwał się w szmery jego westchnień przyjemności i stłumionych jęków.
To chyba było jego nową obsesją.
- Piękny - mruknął w skórę nad jego sercem, a później drogą pocałunków przeszedł na jego szyję, by wyszeptać mu do ucha. - Jesteś śliczny...
Oderwał się od niego, by popatrzeć mu w twarz.
W jego ciemnych oczach kryło się pożądanie, a na policzków wciąż było widać czerwony rumieniec. Włosy miał roztrzepane po całej poduszce i przygryzał wargę.
- Co ty ze mną wyrabiasz? - spytał wzdychając. Pochylił się nad nim bardziej, żeby go pocałować.
Był we właściwym miejscu na ziemi, przy właściwej osobie. Rządza krwi przestała istnieć, a zastąpiło ją pragnienie, którego Jasper już od dawna nie czuł.
Tristan trzymał go w swoich ramionach tuż przy sercu i blondyn nie wyobrażał sobie innego życia.
Musiał być blisko tego chłopaka już zawsze, żeby móc go bronić, przytulać i całować. Patrzeć na jego piekne ciało, oczy i włosy, spać z nim w jednym łóżku, dzielić wspomnienia i życie.
Przesunął dłoń po jego nagich plecach, zmuszając, by się zbliżył. Czuł jego ciepłe palce na swojej szyi i policzku. Choć nie musiał, czuł że szybciej oddycha i słyszał urywane wdechy bruneta. Dopiero gdy poczuł wilogoć na twarzy i słony posmak łez na języku, odsunął się marszcząc brwi.
- Zrobiłem coś nie tak? - Triss uśmiechnął się blado, a kolejne łzy spłynęły po jego policzkach i zatrzymały się na jego różowych wargach. Jasper, choć bardzo tego nie chciał, zabrał dłoń z jego pleców i spróbował się odsunąć, jednak Tristan mu na to nie pozwolił. Zarzucił dłoń na jego kark, a drugą ścisnął go za ramię, żeby zatrzymać go przy sobie, a potem go pocałował, tym razem zdecydowanie wolniej. Ruchy jego warg były leniwe, powolne i pełne uczucia. Blondyn westchnął w jego usta. Wsunął dłoń pod jego plecy, a drugą rękę przesunął po jego udzie, by w końcu zacisnąć ją na jego kolanie i przyciągnąć bliżej do siebie. Przesunął koniuszkiem języka po jego dolnej wardze, na co w odpowiedzi usłyszał stłumiony pomruk zadowolenia.
Był nienasycony.
Każda komórka jego zimnego ciała była głodna, a każda myśl krzyczała: więcej, bliżej, nawet jeśli rozum kazał mu przestać.
Serce chłopaka biło głośno i szybko, jakby było szalone, a jego ramiona unosiły się w górę podczas każdego urywanego wdechu.
Więcej!
Odsunął się od jego ust tylko na ułamek sekundy, żeby jedną dłonią przeciągnąć swoją koszulkę przez głowę i rzucić ją w kąt pokoju.
Bliżej!
Czuł go wszędzie przy sobie, ale to mu nie wystarczało. Jego dłonie błądziły gdzie tylko mogły, by dotknąć każdego kawałka ciała Triss, każdego skrawka jego gorącej skóry i każdej blizny.
Więcej!
Palce Tristana wbijały się głęboko w marmur barków wampira, jego ciche mruknięcia, docierające do uszu Jaspera rozpalały pożar w jego lodowatym ciele.
Bliżej! Więcej!
Chciał jednocześnie całować jego usta, jego szyję, jego ramiona, barki, blizny, brzuch, wszystko co mógł zobaczyć. Pragnął nigdy się od niego nie odrywać, nigdy nie odchodzić, nigdy go nie puszczać...
- Tristan... - szepnął bardziej do siebie. Musiał się upewnić, że to imię nie jest mitem, a jego chłopak nie był tylko wyobrażeniem.
Dotyk ciepłych palców na jego barkach zelżał, a dłoń wsunęła się w złote kosmyki. Jego oddech był płytki i łaskotał wampira w policzki, gdy chłopak się odsunął.
Jasper zmarszczył brwi, zawiedziony końcem tej szaleńczej pieszczoty. Nie potrafił otworzyć oczy nawet jeśli bardzo tego chciał.
Przekroczył zbyt wiele granic - swoich i Tristana. Dał się ponieść emocjom i wiedział co to oznacza - tracił nad sobą kontrolę.
Jego zmysły płonęły, jego myśli chaotycznie krążyły w jego głowie.
Próbował się opanować, dlatego za żadne skarby nie chciał otwierać oczu. Wiedział, że jeśli zobaczył by Tristana w stanie, w jakim chłopak się znajdował, cała samokontrola Jaspera odeszłaby w zapomienie.
Zostałby tylko on, jego pragnienia i Tristan...
- Nic - wyszeptał chłopak.
Blondyn mocniej zmarszczył brwi na znak, że niczego nie rozumie.
- Słucham?
Triss przejechał koniuszkiem palca po brwi wampira i westchnął tak głęboko , jakby brał oddech po raz pierwszy w życiu.
- Nie zrobiłeś nic złego... - Objął ramiona Jaspera i przytulił go do siebie tak, że głowa wampira spoczywała spokojnie na unoszącej się z każdym wdechem klatce. Przeczesał złote kosmyki palcami. - Kocham cię, Jazzie. Naprawdę bardzo cię kocham...
- Wiem, Tristan... Wiem, skarbie...
- Chcesz wyskoczyć na polowanie?
- Nie chce cie teraz zostawiać... - mruknął. - Zbyt dobrze mi, bym miał siłę wstać.
Pierś bruneta zadrżała w stłumionym chichocie.
- Leż sobie, w takim razie, ile chcesz.
Tym razem to Jasper się zaśmiał.
Brunet powolnie podniósł się do siadu i przesunął się w dół łóżka, żeby ich twarze znajdywały się na tym samym poziomie. Przytulił się do chłopaka, a potem położył dłoń na jego policzku.
Złotowłosy w końcu odważył się otworzyć oczy
Miał rację.
Triss wciąż nosił ślady ich piszeczot. Jego usta były praktycznie czerwone, policzki różowe z zawstydzenia, a w niektórych miejscach na skórze miał drobne otarcia w kształcie palców.
Jasper już się zbierał, by skomentować te ranki i się odsunąć, ale Tristan pokiwał przecząco głową i łagodnie się uśmiechnął.
Nie otworzył ust, ale wampir wiedzial, co chciał powiedzieć.
"Nie ma krwi, nie ma żalu"
- Później... Teraz daj mi się tobą na cieszyć.
_________________________________________

Cześć wam wszystkim!

Backstory Tristana w dzisiejszym rozdziale. Wiem że jest dość ekstremalne....
Jeśli mam być szczera to pewnie jest w tym rozdziale mnóstwo błędów bo ostatnio mi jakoś ciężko i nie mogłam przebrnąć przez to wszystko także przepraszam jeśli są tu błędy lub rozdział jest dziwny/niezręczny czy pełen cringu

Miłych wakacji :333

-akkizu

Scarred Skins | j.h.Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ