29|Chapter 29

98 7 0
                                    

_________________________________________

You never know how
crazy a person is...
Until they tell you
their nightmares

-Emily Desmond

_________________________________________

29|Lustereczko, powiedz przecie...

_________________________________________

Odbicie jego sylwetki na powierzchni lustra odrobinę go przestraszyło, choć nie zauważył w sobie nic niepokojącego: włosy i oczy miał jak zwykle ciemne, skórę pobladłą, kręgosłup lekko zgarbiony, a ubrania trochę za duże. Jedyną, a raczej jedynymi rzeczami, które wzbudzały w nim niepokój, były kolejne identyczne odbicia po obydwu stronach tego pierwszego, a potem następne i jeszcze kolejne. Setki i tysiące takich samych włosów, identycznych twarzy i postur ciągnęły się, może nawet kilometrami, w każdym możliwym kierunku, tworząc labirynt lustrzanych odbić. Nawet podłoga, choć zdecydowanie ciemniejsza, wykonana była z odbijającego światło szkła. Chłopak, targany jakimś samozachowawczym instynktem, zaczął kręcić się w miejscu i szukać drogi powrotnej. Dokąd? Sam nawet nie wiedział, ale miał świadomość, że musi stamtąd uciekać.
Powolnym krokiem ruszył na przód, kluczył i błądził wśród samych siebie godzinami, może dniami. Nie wiedział gdzie się kierować, gdzie skręcać, gdzie zawracać, ani z czym przyjdzie mu się zmierzyć, ale nawet się nad tym nie zastanawiał. Z uporem maniaka parł na przód. Niepokój trzymał go w ryzach i dawał motywacji. Labirynt był ciemny i chłodny, jak wnętrze trumny. W powietrzu unosiło się upiorne napięcie.
Wtedy chłopak usłyszał trzask szkła.
Zamarł, nasłuchując skąd wziął się ten dźwięk, ale szklana hala poniosła echo z każdej możliwej strony.
Serce chłopaka przyspieszyło biegu. Obrócił się i spojrzał na każde odbicie w zasięgu wzroku, ale widział w nich tylko siebie.
Wtedy coś złotego mingnęło w najdalszym z luster. W korytarzu rozległ się odgłos kroków.
Złotowłosa postać zamajaczyła w oddali, a gdy stanęła, tysiące jej odbić pokazało się w lustrach.
Mężczyzna o skórze białej jak mleko i oczach brunatnych jak krew i płomienie, przepełnionych bestialstwem. Jego sinawe usta wykrzywiły się w upiornym uśmiechu, ostre kły błysnęły w przytłumionym świetle hali. Od luster odbiło się echo sadystycznego śmiechu.
Chłopak wziął nogi za pas. Nie wiedział gdzie biegnie: w prawo czy w lewo? prosto czy w bok? do przodu czy do tyłu? a może biegnie na spotkanie tej krwiożerczej bestii? Pędził przez labirynt na oślep, nigdy nie zwalniając tępa. Odbijał się od ścian, a gdy tylko jego dłonie stykały się ze szkłem, lustra roztrzaskiwały się w drobny mak, tworząc miliardy przerażonych chłopców i tyle samo rozwścieczonych tropicieli.
Krew szumiała w jego uszach, mięśnie i płuca piekły, z dłoni spływały krople krwi, serce waliło w jego piersi. Jego gorący oddech zmieniał się w obłok pary na zimnym powietrzu. Odłamki szkła chrzęściły pod jego butami.
Uciekał przez godziny, dni, może nawet lata i starał się nie zatrzymywć, ale coś zwróciło jego uwagę. Z czasem setki odbić zdawały się wcale nie naśladować jego ruchów.
Poślizgnął się i wpadł na szklaną ścianę, ale ta nie pękła pod jego ciężarem. Z trudem łapiąc oddech okręcił się wokół.
Jego odbicia nawet się nie ruszyły. Stały tam, zimne i nieruchome jak posągi, obserwując każdy jego ruch. Przez dosłownie chwilę zamgliły się, a gdy chłopak mrugnął, zdał sobie sprawę, że teraz stał sam, otoczony pustymi lustrami.
Coś szepnęło za nim.
Gwałtownie okręcił się na pięcie.
Jedno z jego odbić pozostało, ale wyglądało zupełnie inaczej.
Postać stała wyprostowana, ale rozluźniona, jakby niczego się nie bała. Chłopak miał skórę o wiele jaśniejszą, tak białą, że wydawała się luminescencyjna. Twarz wykrzywiał mu zarozumiały wyraz gniewu i pewności siebie, który wyglądał jak upiorna maska.
Jednak to jego oczy były najbardziej przerażające. Czarne i puste, jak dziury, płonęły bestialstwem, brakiem litości i brutalnością. Błyszczały, zdawały się wciągać w bezdenną otchłań, w której wirowały cierpiące dusze. To były oczy mordercy, ślepia bestii... a mimo to chłopak musiał przyznać, że ta bestialska kopia jego odbicia bardzo mu pasowała. Wydawała się prawdziwa, prawidłowa...
Widmo Tristana uśmiechnęło się do niego, pokazując rząd śnieżnobiałych kłów.
Chłopak wyciągnął rękę przed siebie, by opuszki palców przyłożyć do szyby. Nareszcie się nie bał, gdy widmo uczyniło to samo i z uśmiechem złączyło ich dłonie.
Ale ta chwila odwagi prysła jak mydlana bańka, gdy zza widma wyłoniło się odbicie wampira.
Blondwłosa bestia uśmiechnęła się sadystycznie.
Tristan poczuł jej lodowaty oddech na szyi i cień jej zębów na skórze. Przerażenie odebrało mu zdolność ruchu.
Wampir zamachnął się, by dłonią strzaskać tchawicę chłopaka, ale nim zdążył go skrzywdzić, zamarł w miejscu.
Ręka widma wytrzelila do przodu, roztrzaskując szkło i zacisnęła się na wampirzej szyi jak wnyki.
Tristan wydał z siebie krzyk, a przynajmniej tak mu się wydawało w pierwszej chwili. Dopiero po sekundzie zdał sobie sprawę, że się śmieje...
Przez całe jego ciało przepływała jakaś znajoma energia, jeden z szeptów w jego głowie wrzeszczał w niebo głosy, ale on czuł się niesamowicie. Silnie i odważnie.
Widmo zabijało tego wampira, który na niego polował. Na niego i na jego rodzinę.
Tristan odwrócił się do lustra, żeby popatrzeć na swojego wybawcę, ale wtedy odkrył coś jeszcze bardziej przerażającego.
Widmo kropka w kropkę powtarzało jego ruchy. Odwróciło się, mrugnęło, rozdziwiło usta, zatrzęsło się.
To nie było widmo.
To był on.
Nie...
Jego głowa gwałtownie odskoczyła na bok.
Jego blada ręka była wyciągnięta do przodu, a palce zaciskały się na szyi wampira, w którego oczach widniało przerażenie.
Jego piękna twarz wykrzywiała się w bólu, a z gardła wydobywał się tylko agonalny wrzask, a potem jego wzrok utkwił w przestrzeni, a muskularne ciało zwaliło się na ziemię roztrzaskując wszystko wokół na miliony kawałków.
Tristan poderwał się z łóżka, otwierając oczy z przerażenia.
Motelowy pokój był ciemny. Świecące na czerwono cyfry zegara wskazywały kilka minut po drugiej w nocy.
Brunet rozejrzał się po pokoju. Okno było wciąż zasłonięte, jego buty i torba stały w tym miejscu, w którym je zostawił, pościel na łóżku była zmięta w kłębek.
Zero luster.
Chłopak westchnął z ulgą, ale do uspokojenia została mu daleka droga.
Krew szumiała w jego głowie, serce szamotało się w jego piersi, całe jego ciało dygotało, a po policzkach płynęły mu łzy. Było mu gorąco.
W pierwszej chwili pomyślał, że zdejmie z siebie bluzę, ale zaraz później zdał sobie sprawę z tego, że nie ma na sobie ochraniaczy i wszyscy będą mogli zobaczyć go w pełniej krasie. A na to nie mógł sobie pozwolić.
Poderwał się z łóżka i pobiegł do drzwi.
Światło salonu uderzyło go w twarz, oślepiając jego wrażliwe oczy. Syknął, przymykając powieki. Zakręciło mu się w głowie, musiał więc dotknąć ściany i zdać się na nią, by dotrzeć do łazienki.
- Tristan, wszytko w porządku? - usłyszał za sobą baryton Jaspera.
Nie dopowiedział. Nie miał na to czasu, a tym bardziej energii. Po omacku dotarł do drzwi, otworzył je i bez zastanowienia zatrzasnął za sobą. Podszedł do umywalki, odkręcił kran i wsadził ręce pod lodowaty strumień. Nie obchodziło go nawet to, że woda moczy rękawy bluzy, a materiał przykleja się do jego przedramion.
Z jego gardła wydobyło się westchnięcie ulgi. Podniósł wzrok.
W ścianie napotkał swoje odbicie.
Odskoczył w bok z piskiem, rozlewając wodę na podłogę i gwałtownie zaczął się cofać, aż napotkał na swojej drodze ścianę.
Drzwi łazienki się otworzyły. Jasper wsunął się między framugę, po czym wyciągniętą ręką dotknął ściany.
Zabuczał prąd, a światło żarówki oślepiło czarnowłosego na ułamek sekundy.
- Zgaś to - krzyknął panicznie, zakrywając twarz przedramionami.
Wampir posłuchał bez pytań. Włącznik pstryknął.
Z gardła Tristana wydobył się stłumiony płacz. Chłopak zjechał po ścianie na podłogę, zwinął się w kulkę i objął kolana ramionami.
- Tristan, co się stało? - głos Jaspera był przepełniony zmartwieniem i niezrozumieniem.
Brunet przycisnął dłoń do ust, by stłumić szloch, a gdy ją oderwał, wychrypiał:
- Nic.
Na oślep się podniósł. Nogi trzęsły się pod nim jak galareta. Przysiadł na skrawku wanny, bokiem opierając się o ścianę, żeby nie upaść.
- Gówno prawda - burknął Jasper. Z ruchu powietrza Triss wywnioskował, że podszedł do niego. Jedna z jego lodowatych dłoni wylądowała na czarnych włosach chłopaka. - to koszmar, prawda?
Tristan zawahał się na moment, po czym ledwie zauważalnie pokiwał głową.
- Chcesz pogadać?
Czarnowłosy nie chciał odpowiadać. Bał się tego wspomnienia. Ale co dziwne nie bał się Jamesa, nie bał się zimna, luster, śmierci, bał się samego siebie.
Przerażały go własne uczucia. Przerażał go fakt, że gdy stał z ręką na gardle wampira, gdy mordował go z zimną krwią wcale się nie bał. Wręcz przeciwnie. Podobało mu się to: ta siła, władza, moc i odwaga. To wszystko było tak proste, tak prawidłowe, jakby to właśnie był prawdziwy Tristan.
Więcej łez spłynęło mu po twarzy, gdy przez myśl mu przeszło, że tęskni za tym. Za trzema sekundami tej potęgi.
Bezwidnie oparł czoło o brzuch Jaspera, krztusząc się własnymi łzami.
- Obiecaj mi coś - wymamrotał, łapiąc oddech.
Blondyn pochylił się na nim. Zabrał rękę z jego włosów i chwycił go za ramiona.
- Co?
- Poprostu mi obiecaj - dodał w desperacji. Wiedział, że Jasper nie zgodzi się na to, jeśli powie mu o co chodzi.
- Zrobię wszystko, czego zapragniesz, ale najpierw muszę wiedzieć jaką obietnicę składam.
- Jeśli kiedyś - zaczął szeptem. Nawet nie otworzył oczu, by upewnić się, że prośbą zostanie spełniona. Bał się, że blondyn się nie zgodzi. - Jeśli kiedyś spróbuję kogoś skrzywdzić, zabij mnie zanim mi się uda.
- Czemu miałbym...
- Poprostu mi to obiecaj!
- Ale...
- Jasper, błagam! - powiedział desperacko. Jego głos cichł z każdym kolejnym błaganiem. - Obiecja mi to! Proszę cię, Jasper. Proszę...
Wampir zastygł w miejscu. Jego dłonie owinęły się wokół szyi chłopaka.
- Dobrze, obiecuję - wyszeptał z rezygnacją. - Ale musisz mi opowiedzieć swój sen.
Tristan westchnął. Spróbował zwinąć się w mniejszą kulkę, żeby uniknąć odpowiedzi.
Jasper kucnął przy nim, zabierając dłonie z jego ciała. Usiadł na ziemi plecami do ściany wanny i oparł głowę na kolanie Trissa.
Czarnowłosy otworzył oczy. Przesunął się tak, by móc ułożył policzek na złotych puklach włosów wampira.
- Byłem w sali pełnej luster... - szeptem wytłumaczył chłopakowi cały sen. Pomijając tylko to jak bardzo podobało mu się zabijanie.
Blondyn milczał przez całą opowieść, a nawet chwilę po niej. Później wstał z ziemi i znów kucnął przed Trissem.
- To tylko sen, Tristan - zapewnił. - nie musisz się o nic podobnego martwić. Dopóki tu jestem, James nawet cie nie tknie - na jego bladej twarzy zbłysnął cień uśmiechu. Wyciągnął dłoń i położył ją na policzku bruneta, by móc złączyć ich czoła razem. Czarnowłosy zaczął błądzić wzrokiem po jego twarzy. Lodowata dłoń rozgrzewała jego skórę. Czarne oczy były pełne zrozumienia i troski. - Tristan, Tristan! - powtórzył wampir. Dopiero teraz Brunet zdał sobie sprawę, że od kilku minut bezmyślnie przygląda się wampirowi i nie odpowiada na jego pytania.
- A gdzie się podział króliczek? - spytał bez namysłu.
Jasper zachichotał, a twarz i szyja Tristana oblała się rumieńcem.
- Dobrze więc. króliczku - uśmiechnął się zawadiacko - Przynieść ci coś? Twoją torbę?
Triss przytaknął. Dłoń oderwała się od jego policzka. W łazience rozniósł się delikatny podmuch wiatru, a po paru sekundach Jasper był z powrotem w pokoju.
Czarnowłosy pod czujnym okiem blondyna wyciągnął jakąś bluzę z torby. Chciał się przebrać, ale trochę niezręcznie mu było to robić od tak sobie.
- Mógłbyś się... odwrócić? - spytał, czując jak krew napływa mu do twarzy.
- Wstydzisz się?
- Nie - skłamał cicho. Wstydził się i był przerażony perspektywą tego, że idealny Jasper mógłby na niego patrzeć. Na jego blizny i niedoskonałości. - Poprostu nie lubię mieć widowni.
- Oj no weź, kochanie. Daj mi się poprzyglądać - zaśmiał się blondyn. W jego głosie nie było słychać sarkazmu, a prawdziwą chęć. Tristana zalała fala ciepła.
- Nie dyskutuj, tylko się odwróć - zażądał. Jazz posłusznie wykonał polecenie, podnosząc ręce do góry w poddańczym geście. Triss mógłby się założyć, że dzięki wampirzym cechom blondyn dał by radę niepostrzeżenie odwrócić się i popatrzeć. - Nie podglądaj.
Jasper zachichotał.
Brunet szybko zmienił ubranie. Schylił się, żeby wyciągnąć z torby leki, ale zanim podszedł do umywalki, by skorzystać z kranówki, popatrzył się z przerażeniem na lustro. Na szczęście pod tym kątem widział w nim tylko odbicie ściany.
Poczuł jak wampir łapie go za rękę i prowadzi do przodu. Postawił go przed umywalką, a sam stanął z nim.
- Nie musisz się bać. To tylko Ty i ja. Nikt więcej.
Tristan zawahał się na moment. Powolnie podniósł wzrok.
Jasper miał rację. W lustrze były tylko dwa zwyczajne odbicia (o ile Jaspera w ogóle można było nazwać normalnym).
Pochylił się nad zlewem, nabrał wody w dłoń zwiniętą w łódkę po czym łyknął tabletki.
Jasper, który póki co stał za nim jak marmurowy posąg, podszedł do umywalki. Zdjął ręcznik z wieszaka na ścianie, po czym zamoczył jego kawałek w ciepłej wodzie. Jedną dłoń położył na karku chłopaka, by zatrzymać go w miejscu. Delikatnie zaczął zmywać ślady łez i potu z twarzy bruneta.
Tristan westchnął i przymknął powieki, rozluźniając się. Zawinął ręce wokół swojej talii, żeby nie czuć się tak niezręcznie i bezwiednie zrobił kolejny krok w kierunku Jaspera.
Chłopak prawie napewno to zauważył, ale był zbyt skupiony, by zaregować. Gdy skończył, wywiesił ręcznik i założył włosy Trissa za jego uszy. Posłał nastolatkowi przyjazny uśmiech.
Tristan go odwzajemnił i ku swojemu zdziwieniu wcale się nie zawstydził. Najwyraźniej blondyn zmył jego rumieńce wraz ze łzami.
Zmęczony tym wszystkim i z jedynym pragnieniem powrotu do łóżka, wyciągnął z torby szczoteczkę do zębów. Ignorując to, że Jasper przytula się do jego pleców, zabrał się za mycie zębów.
Wampir, który przez większość czasu poprostu stał za nastolatkiem z ramionami owiniętymi wokół jego talii, teraz pochylił się na uchem chłopaka.
- Grzeczny chłopiec - wymruczał, wciskając twarz w jego włosy. Triss zakrztusił się pastą, więc musiał wypluć ją do zlewu. Przez kilka kolejnych chwil kasłał, a blondyn delikatnie klepał go po plecach. W końcu czarnowłosy wytarł usta z resztek pasty i wody, a później obrócił się przodem do Jaspera. - Chcesz za to nagrodę dzielnego pacjenta? - ciepły baryton i chłodny oddech posłały dreszcze wzdłuż kręgosłupa Tristana.
Triss nie musiał patrzeć na wampira, by być pewnym, że triumfalnie się uśmiecha. Zwłaszcza że ledwie się kontrolując, zaczął gwałtownie przytakiwać na jego propozycję.
Ramiona zacisnęły się mocniej na jego ciele. Chłodny nos przesunął się po szyi bruneta. Usta Jaspera przycisnęły się do skóry nad uchem Tristana, w miejscu gdzie zaczynała się blizna.
Z gardła Trissa wydobył się stłumiony pomruk zadowolenia. Przytulił się do chłopaka, zaciskając w dłoniach materiał bluzy na jego plecach. Wtulił się w zagłębienie jego szyi.
Blondyn zaśmiał się cicho, spoglądając z góry na chłopaka. Zabrał jedną dłoń z jego talii, żeby położyć ją na bladym policzku Trissa. Pogładził jego skórę kciukiem, jednocześnie szeptając coś niezrozumiałego.
Tristan zmarszczył brwi, ale się nie odezwał. Wolał spędzić kilka minut w tej słodkiej ciszy, z każdej strony owinięty zapachem, chłodem i aurą Jaspera.
- Myślę, że dość emocji na dziś - stwierdził wampir, drugą dłoń układając w dole pleców Trissa. - Choć, położymy cię spać - uśmiechnął się znacząco.
- Nie jestem śpiący - zaprotestował.
- Ale zaraz będziesz.
_________________________________________

Scarred Skins | j.h.Where stories live. Discover now