Rozdział 33

699 49 31
                                    

დRozdział krótszy, taki do niedzielnej kawki lub herbatki. Następny rozdział w przyszłym tygodniu x

,,Nikt nam nie powiedział, kiedy mamy się pożegnać, 

i ile mamy czekać, aby się znów pojednać."

— Grubson, Na szczycie 

Normano

Moje powieki powoli, z wielkim trudem, się uniosły. Wokół piszczało jakieś cholerstwo, do rąk doczepiono mi rurki i kable. Zmarszczyłem brwi i uniosłem się do siadu, tłumiąc pieprzony ból głowy i helikopter przed oczami. Rozejrzałem się wokół. Nade mną wisiał monitor, wykazujący funkcje życiowe. Leżałem w durnym szpitalu.  

Trochę mnie uspokoiło, gdy do pomieszczenia wszedł Vitale. Miał na sobie czarny golf i piaskowe spodnie. Wyglądał na niespokojnego, jednak odetchnął, gdy zobaczył, że nie spałem.

— Dobrze cię widzieć żywego — powiedział i usiadł na małym krzesełku. Wyglądało to zabawnie, bo chłop do małych nie należał.

— Gdzie kwiaty i czekoladki na przywitanie? — wychrypiałem i westchnąłem, gdy usłyszałem, jak słabo brzmiał mój głos. — Albo chociaż szklanka wody?

— Ty dupku — prychnął pod nosem i nalał mi wody z kranu w szklankę. Nie zastanawiałem się, po prostu wypiłem ją duszkiem. — Upiekło ci się.

— Brakowało mi tych twoich piaskowych spodni. — Jego usta drgnęły w uśmiechu. — Jak długo tu leżę?

— Trzy dni — burknął, rozglądając się z niesmakiem po pomalowanym na zielono pokoju. — Zostałeś postrzelony i w zasadzie mogłeś umrzeć na więcej niż dziesięć sposobów. Jeśli nie jesteś szczęściarzem, to chyba nikt nim nie jest.

— Z Marcellą w porządku? — Ostatnie chwile pamiętałem jak przez mgłę, ale był tam Matteo. Obiecał ją chronić w każdy możliwy sposób. Vitale potaknął.

— Wróciła do Chicago. Wraz z Lilianą poszła do ginekologa. Moje gratulacje, zostaniesz ojcem. — Krzywo się uśmiechnął, ale, ku mojemu zaskoczeniu, poklepał mnie lekko po ramieniu. Ponownie poczułem spokój.

— Ale zaraz... dalej jesteśmy w Nowym Jorku? — Zerknąłem za okno. Znowu potaknął. — W takim razie musimy się stąd zmywać.

— Skąd ta niechęć do tego miasta? — Zerknął na monitor, który zwiększył częstotliwość wydawania pisków. Miałem ochotę powyrywać sobie te elektrody, ale w filmach widziałem, że to okrutny ból, więc jakoś się nie śpieszyłem.

— Kojarzy mi się ze śmiercią i pogrzebem pani Costello — wyznałem ze szczerością. — A ja nienawidzę pogrzebów i śmierci niewinnych.

— To w Nowym Jorku poznałeś Ellę — zauważył, unosząc brwi.

— Nigdy nie będę traktował tego spotkania jako nasze pierwsze.

— A to dlaczego? — Widziałem, że sprawiało mu przyjemność takie wypytywanie mnie o sprawy sercowe. Jak już wspomniałem wcześniej, od ślubu z Lilianą stał się straszną plotkarą. Westchnąłem ciężko.

— Bo nie zwróciłem wtedy na nią uwagi. To się nie liczy.  

— Ciekawe — prychnął wesoło. — Więc umiesz myśleć czymś innym niż swoim sprzętem. — Przewróciłem oczami, choć blado się uśmiechnąłem. Lubiłem, gdy traktował mnie po prostu zwyczajnie. Nawet, gdy został szefem to nie uległo zmianie.

L'odioWhere stories live. Discover now