Rozdział 19

896 61 37
                                    

,,She said: Look at those cracks, won't you fix them up

And you did this to us, don't you dare give up"

— JP Cooper, Wait

Normano

Siedziałem w swoim salonie słuchałem wywodu Vitalego. Widziałem wściekłość w jego oczach, bo musiał zostawić żoneczkę, która pewnie robiła o to sceny. Ta dziewczyna, choć nie wyglądała, była ostra i zdecydowana. To bardzo upodobniało je do siebie z Marcellą. Rozumiałem gniew przyjaciela, ale wiedziałem, że go to kręciło, podobnie jak mnie zachowanie mojej szajbuski.

— Słuchasz mnie? — mruknął Vitale. Uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową. — No, to powtórz, co powiedziałem.

Jeden — zero.

— No dobra, możesz powtórzyć.  

Siedzieliśmy jedynie we dwoje, bo nieupoważniony do tak ważnych rozmów Carlo miał obowiązek wyjść, a Tomasso zadzwonił po resztę kapitanów. Bailey musiał tu zostać, bo mógł wiedzieć więcej, ale kazałem mu wylać cały alkohol z mojego barku. Czułem, że to już coś więcej niż picie dla smaku. Tak więc Vitale siedział naprzeciw mnie i wyglądał teraz jak mój przyjaciel i bratanek, a nie capo i bezwzględny morderca.

— Mówiłem, że połowa czasu trwania układu z Vito Salvatorem już minęła.

— Wiem. — Wzruszyłem luźno ramionami. Vitale wiercił mi dziurę w głowie spojrzeniem. — No co?

— Nie ożenisz się z nią — bardziej stwierdził niż zapytał. — Nie możesz się z nią przespać, Normano. 

— No co ty nie powiesz? — Pokręciłem głową. — Z jednej strony... nie chcę jej tutaj. Doprowadza mnie do szału to, że mam na uwadze jej wrażliwość i powstrzymuję się, bo chcę, by przeżyła swój pierwszy raz jak najlepiej. Ale nie potrafię pozwolić jej odejść. Nie jest nudna i łatwa. Jest na oryginalny sposób wyjątkowa, zabawna... jest cholerną szajbuską — urwałem, bo Vitale dziwnie mi się przyglądał, a ja zdałem sobie sprawę, że powiedziałem za dużo.

— Zrozumiałeś, co? — rzucił i klepnął mnie w kolano.

— Co zrozumiałem?

Nie odpowiedział.

Idiota.

Marcella 

Noellia okazała się cudowną osobą. Byłam w kuchni i kroiłam jagnięcinę, a ona nuciła cicho i siekała warzywa do obiadu. Opowiadała mi o swojej córce, Camilli, pracy dla Oddziału i zdrowym odżywianiu. Przyjęła mnie w miły sposób, swoim stylem bycia przypominała mi mamę. Polubiłam ją, podobnie jak ona mnie. Świetnie się dogadywałyśmy, choć znałyśmy się lekko ponad godzinę.

— Zapomniałam ci podziękować za ubrania. Bardzo mi się przydały — powiedziałam w pewnym momencie. Zerknęła na mnie czekoladowymi oczami i ciepło się uśmiechnęła.

— Dobrze, że Cami nie oddała ich jeszcze do przytułku dla bezdomnych. Często przeznacza coś na cele charytatywne.

— Twoja córka jest aniołem — stwierdziłam ze szczerością. — Za dobra na życie w mafii. — Wrzuciłam mięso na rozgrzaną patelnię.

— Camilla jest wyłączona z takiego życia — wyjaśniła i wrzuciła warzywa na tę samą patelnię, a następnie nakryła wszystko pokrywką. — Wie, że tu pracuję, ale nie zna szczegółów. Oddział również nie wnika w moje prywatne życie. Nie chcę jej w to mieszać.

L'odioWhere stories live. Discover now