Rozdział 4

941 65 53
                                    

,,Living in different ways.

It's a beautiful life."

— Ace of Base, Beautiful life

Marcella 

Swój dzień rozpoczęłam o siódmej rano. Lubiłam w moim zegarze biologicznym to, że bez budzika potrafiłam obudzić się o stałej porze, by móc podjąć się wyzwania w postaci kolejnego produktywnego poranka. Czułam się wypoczęta, kiedy wkładałam na siebie strój do biegania, a pod stopami poczułam twardą ziemię.

Tym razem trasa mojej przebieżki obejmowała teren wokół wielkiego pogrążonego w ciszy domu, w którym odbywało się wesele Liliany i Vitalego. Cieszyłam się szczęściem przyjaciółki, a jej uśmiech wrył się w mój mózg, przez co ja sama miałam dobry humor. Nie przeszkadzali mi żołnierze, którzy krzątali się niedaleko mnie. Pedro, ojciec i inni ludzie, którzy mogliby mnie krytykować, dalej smacznie spali. Tylko ja zwlekałam się z łóżka jeszcze przed śniadaniem i, cóż, nie żałowałam.

Listopad nie był przyjemnym miesiącem dla biegaczy. Powietrze zmieniło się na ostre, chłodniejsze. Pachniało nadchodzącą zimą i wiedziałam, że już niedługo będę musiała odpuścić z tym rytuałem na rzecz długiej przerwy zimowej. Póki co, dzielnie znosiłam chłodne podmuchy na policzkach i cieszyłam się, że wzięłam ze sobą bluzę. Cechowałam się sprytem i ostrożnością, dobrze przygotowywałam się na każdą okoliczność.

— Dość wcześnie wstałaś. — Na wciąż oświetlonej werandzie stała wysoka brunetka o brązowych oczach i delikatnej twarzy. Odezwała się, kiedy dotarłam pod dom. Paliła spokojnie papierosa, właśnie w nim lokując spojrzenie.

— Lubię biegać — wyjaśniłam, robiąc opad w przód. — A my się znamy? — wysapałam, patrząc na kobietę w szlafroku. Nie zamierzałam być niemiła, ale byłam z natury ciekawa.

— Chyba nas sobie nie przedstawiono — odparła i strzepnęła popiół na ziemię. — Nina Palazzo, ciotka Vitalego i Normano — przedstawiła się.

Vitalego znałam dzięki opowieściom Lily. Podawał się za Leona, choć sama nie wiedziałam, skąd nadano mu to imię. Liliana się w nim zakochała, a on w niej, co było szaleństwem w tym światku. Z kolei Normano wcale nie kojarzyłam. Być może mi się przedstawił wczoraj, kiedy raczyłam się alkoholem, ale nie byłam do końca trzeźwa, więc jego imię mogło wypaść mi z pamięci.

— Marcella Salvatore — przedstawiłam się, stając na werandzie. Kobieta wystawiła w moim kierunku paczkę papierosów, ale ruchem głowy odmówiłam. Nie znosiłam tego ścierwa. — Pani też wcześnie wstała.

— Nina, żadna pani. — Pokręciła głową.

— W takim razie, ty też wcześnie wstałaś — poprawiłam się.

— Ktoś musi tu ogarnąć, a mamma powinna odpoczywać — wyjaśniła, a ja pokiwałam ze zrozumieniem głową. Czyli to ona tu mieszkała wraz ze swoją matką. — A ty zawsze tak wcześnie wstajesz?

— Myślę, że taki jest mój urok — skwitowałam, wzruszając ramionami.

— Podziwiam twoją wytrwałość. — Ruchem głowy wskazała rozległy teren. — Zupełnie jak mój siostrzeniec. Też jest bardzo... nieugięty w swoich zamiarach i postanowieniach. — Skinęłam głową. Chwilę wpatrywałyśmy się przed siebie, obserwując znajdującą się na posesji stajnię. Wszystko zaczynało się budzić do życia, usłyszałam stąd rżenie koni. Nina zdążyła wypalić papierosa.

— Mam nadzieję, że nikt nie zorientuje się, że zniknęłam z pokoju — odezwałam się w końcu, skubiąc skórki u paznokci.

— Jeśli będziesz ostrożna, to raczej nikt się o tym nie dowie. Ja na pewno nikomu nie zdradzę twojej tajemnicy. — Posłałam jej lekki uśmiech. Miała ładny melodyjny głos.

L'odioWhere stories live. Discover now