Rozdział 10

1K 58 106
                                    

,,Happiness is a butterfly

Try to catch it like every night"

— Lana Del Rey, Happiness is a butterfly

Normano

Kolacja z Vitalem i Lilianą przebiegała w sympatycznej atmosferze. Mój przyjaciel zasypywał nas masą żartów, jego żona opowiadała o tym, jak pomogła jednemu z dzieci, które o mało nie wybiegło na ulicę, a Marcella przez cały wieczór posyłała mi uroczy uśmiech i ani razu nie odezwała się do mnie w chamski sposób. Ja z kolei opowiadałem interesujące historie, których każdy słuchał z zapartym tchem.   

Nie no, żartowałem.

Jak było naprawdę?  

Marcella i Liliana rozmawiały ze sobą ponad stołem, a ja posyłałem znaczące spojrzenia Vitalemu, który siedział naprzeciw mnie. Na obiad podali nam spagetti, którego nie zjadłem w całości, ponieważ nie przepadałem za makaronem. I tak nie byłem głodny, poza tym nie zamierzałem robić wokół siebie większego zamieszania. Kobiety popijały szampana i tym razem postanowiłem się nie mieszać. Liczyłem, że po alkoholu Marcella się nieco ożywi, bo widziałem po niej, że coś ją męczyło. 

— Ello, słyszałem o twoim wyjeździe do Niny i Lucii — wtrącił się capo w ich rozmowę. I całe szczęście, bo aż mnie głowa rozbolała.

— Tak — skinęła krótko głową i zerknęła na mnie — świeże powietrze i obecność kobiet dobrze mi zrobią.  

Spojrzałem na Vitalego, który ledwo ukrywał uśmiech. Chwycił żonę za dłoń i pokręcił głową, muskając kciukiem jej skórę. Liliana również na niego zerknęła. Powinienem się spodziewać, że od kiedy się ożenił, zrobi się z niego plotkara roku i o wszystkim będzie mówił Nowojorskiej Samarytance.

— Mówiłem ci — mruknął do mnie Vitale. Przewróciłem oczami. Marcella zmarszczyła brwi.

— Naprawdę dobra kolacja — wtrąciłem, próbując zmienić temat.

— Przecież nie lubisz makaronu — zauważył Vitale. Rzuciłem widelec na talerz.

— Co to ma być? Dzień, w którym każdy chce dokopać Normano? — burknąłem, a mój przyjaciel zaczął się śmiać.  

— Wszyscy kochamy cię denerwować — skwitował i zerknął na siedzącą obok mnie brunetkę. — A teraz czas zatańczyć.

Wystawił do żony dłoń i ta uśmiechnęła się do niego znacząco. Kiedy oni stali się cholernymi Bonnie i Clydem? Przeszli na bok, gdzie znajdowała się masa wolnej przestrzeni i Liliana założyła swoje dłonie na jego barkach. Wyglądali jak najprawdziwszy anioł i diabeł, tyle że oboje na czarno. Od kiedy zmarła pani Costello, blondynka zaczęła częściej nosić ciemne barwy, co chyba nie do końca pasowało Vitalemu.

Zerknąłem na Marcellę. Czas było rzucić jakimś tekstem, żeby zaprosić ją na parkiet. Wpatrywała się w przyjaciółkę, a w jej oczach odbijało się uczucie, którego nawet nie chciałem nazywać, lecz doskonale wiedziałem, czym ono było. Paskudne uczucie, swoją drogą.

— Marcello, czy uczynisz mnie najszczęśliwszą osobą na świecie i pozwolisz zaprosić się do tańca? — Wow, wszedłem bez wazeliny.

— I bez tego wciąż ci wesoło — zauważyła, ale wstała, więc moja gadka musiała ją przekonać. Nieźle mi poszło.

— Dzięki tobie. — Puściłem do niej oczko i chwyciłem za dłoń. Jej skóra była tak delikatna w dotyku, że to aż niemożliwe. W granatowej sukience wyglądała prześlicznie.

L'odioWhere stories live. Discover now