Rozdział 15

827 58 33
                                    

დrozdział taki spokojny, krótszy, do herbaty. na miłe rozpoczęcie tygodnia

,,Clinging to the ruin of your broken home
Too lost and hurting to carry your load

We all need someone to hold''

—  Vancouver Sleep Clinic, Someone to stay

Marcella

Nina nie była zadowolona z tego, że wyjeżdżałam. Cóż, nie ona jedyna. Normano rzucił coś ostro po włosku do mojego ochroniarza, pożegnał się z ciotką i Pedro, a na koniec wyszliśmy sami z domu. Dziś na dworze było nieprzyjemnie i zimno, a mimo to, dłoń, którą trzymał mnie mężczyzna, parzyła. Dotarliśmy do jego jeepa w ciszy, nikt za nami nie wyszedł, nikogo też przy pojeździe nie zastaliśmy.

— Zapnij pasy — mruknął do mnie, gdy zamknął drzwi od mojej strony. Wsiadł do auta i zablokował drzwi. Miałam ochotę przewrócić oczami, jednak tego nie zrobiłam. Nie był już taki miły jak do tej pory, moja ucieczka to zmieniła.

— Nie ucieknę — zapewniłam go. Nie odpowiedział.

Normano nie ufał nikomu, a mnie chyba w stu jeden procentach i wcale mnie to nie dziwiło. Nie zasługiwałam na zaufanie. Nie zasługiwałam, bo od zawsze mi to powtarzano. Może nie werbalnie, lecz ojciec dawał mi jasno do zrozumienia, że wolał kolejnego chłopca, a trafiła mu się dziewczynka. Od zawsze byłam dla niego zawodem. Przypuszczałam, że to dlatego chciał mnie tak szybko wygnać z domu i oddać w ręce kogoś takiego jak Francesco, choć upierał się, że był dobry, a to, co widziałam kiedyś, stanowiło jedynie mistyfikację fotografa w celu szantażu Santo.

— Dostaniesz kod do windy. — Głos Normano był ochrypły, nie patrzył na mnie. Jechał przed siebie, przez ten mrok. — Ale Bailey, który wciąż będzie ci towarzyszył, nie ma prawa poznać tego kodu, capisci

— Tak, capisci — burknęłam, a kąciki jego ust drgnęły. Mnie do śmiechu nie było. Dalej już milczeliśmy, dopóki nie wjechaliśmy na parking. Potem Normano poprowadził mnie do windy. Uśmiechnął do recepcjonistki, ona odpowiedziała tym samym, a potem dźwig zaczął sunąć w górę.

— Będziesz spała w moim apartamencie, ale w dzień możesz przemieszczać się po całym budynku, oczywiście z ochroniarzem — zakomunikował Pirelli.

— A co z moimi ubraniami? — mruknęłam, dalej niezadowolona, że znów się przenosiłam.  

— Jakimi ubraniami? — zapytał z udawanym zaskoczeniem. Zmrużyłam oczy, on chwycił mnie za dłoń i się uśmiechnął. Jak gdyby nadal się bał, że ucieknę. — Nie ma to jak w domu — mruknął, wchodząc do swojego mieszkania. I przysiąc mogłam, miałam ochotę go uderzyć.

— Idę do pokoju — oznajmiłam i chciałam już odejść, lecz Normano wciąż trzymał mnie za dłoń. Spojrzałam na niego. — Co znowu? — Doprowadzał mnie do szału.

— Koniec samotności — obwieścił stanowczo. — Najpierw zjemy razem kolację — dodał dobitnie. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. Nie podobał mi się ten pomysł. Głównie dlatego, że było już późno, dochodziła dziewiąta, a ja o tej porze nie jadałam posiłków.

— Jest zbyt późno na jedzenie.

— Nigdy nie jest za późno na jedzenie. — Spojrzał na mnie jak na idiotkę i pociągnął w stronę kuchni. — Rozbierz się. — Moje oczy zamieniły się w dziesięciocentówki. — Buty i kurtkę, rany. — Przewrócił oczami, puścił moją dłoń i zaczął krzątać się po pomieszczeniu.

L'odioWhere stories live. Discover now