Rozdział 25

874 59 91
                                    

დjako, że rozdział miał się dziś nie pojawić, liczę na was w komentarzach

,,A face on a lover with a fire in his heart"

— Wham!, Last Christmas 

Marcella

W bożonarodzeniowy poranek byłam na nogach już od ósmej. Zadzwoniłam do domu, do wszystkich braci, w tym zszokowanego moimi zaręczynami Dazio, oraz Liliany, choć mieszkałyśmy naprawdę blisko siebie. Normano obudził się w tym samym momencie, co ja i od razu poszedł do łazienki, więc miałam czas na przygotowania dla niego prezentu. Po wczorajszej rozmowie z rodziną Pirelliego, wpadłam na pomysł. Czy dobry? Sama nie wiedziałam. Liczyłam jednak, że mu się spodoba, bo moje dłonie trzęsły się z nerwów.

— Marcello? — Usłyszałam jego głos.

— Zaczekaj moment! — Wbiegłam do jego sypialni w tym samym momencie, w którym stanął w drzwiach, przez co na niego wpadłam. Zmarszczył brwi, gdy mnie złapał.

— Co ty knujesz, szajbusko?

— Niespodziankę dla ciebie, więc mi tego nie niszcz. — Uniosłam głowę z uporem, a on się zaśmiał. Dalej trzymał mnie w ramionach.

— W porządku — odpowiedział w końcu z męczeństwem. — O ile nie spalisz kuchni, jestem gotów się poświęcić. — Pacnęłam go w ramię.

— Pięć minut, głupku.

Szybko wyszłam i zamknęłam za sobą drzwi. Nie chciałam, by to zniszczył, szczególnie że wszystko zaplanowałam w zasadzie na ostatnią chwilę. Wykonałam poranną toaletę sprintem, ubrałam się w jeansy i bluzkę na ramiączka, a na nogi włożyłam grube świąteczne skarpety. To społeczny obowiązek. Związałam włosy, by było mi wygodniej.

— Pięć minut minęło. — Usłyszałam głos Normano, a potem wszedł do salonu i stanął jak wryty.

Nic dziwnego. 

Marcella Salvatore siedziała przed wiolonczelą. Nigdy nie chwaliłam się, że umiałam grać. Jako dziewczynkę ojciec zapisał mnie na zajęcia, ale nienawidziłam, gdy mnie zmuszano do gry. Dlatego o tym nie wspominałam, a instrument zalegał w szafie. Wciąż jednak umiałam posługiwać się nutami. W sprowadzeniu wiolonczeli pomógł mi Bailey. Nie wiedziałam, jaki utwór lubił, więc poleciałam po swoich umiejętnościach.

— Co robisz? — spytał dziwnym głosem. Przepełnionym jakimiś emocjami, których nie umiałam nazwać.

— Chciałam... chciałam podarować ci coś prosto z serca — odparłam spięta i wzięłam do dłoni smyczek. — Jeśli już tu jesteś, możesz usiąść.

Nonna ci powiedziała...? — Usiadł jak otępiony.

— Tak trochę. — Naprawdę wolałam, żeby teraz zarzucił swoim humorem lub się uśmiechnął, ale wydawał się zszokowany. 

Głęboko odetchnęłam i przymknęłam powieki. Nie musiałam patrzeć na struny, by wiedzieć, w którym miejscu je przytrzymać. Nie zapominało się takich rzeczy. Moja dłoń płynnie przesuwała smyczkiem po strunach, a druga wprawiała je w drgania i przytrzymywała w taki sposób, że oboje nas dobiegał dźwięk Kołysanki Franza Schuberta.

Gdy skończyłam, otworzyłam oczy. Normano wpatrywał się we mnie tak intensywnie i bez mrugnięcia powieką, że dostawałam dreszczy. Uniósł kąciki ust w bladym uśmiechu i otworzył usta, lecz ostatecznie nie wydostał się z nich ani jeden dźwięk. Po prostu się w siebie wpatrywaliśmy.

L'odioWhere stories live. Discover now