32. Przegrany.

220 61 88
                                    


Ominis po cichu wszedł do dormitorium i nie przejmując się ściąganiem butów czy ubrań opadł na łóżko. Zanurzył twarz w poduszce niepewny, czy zaraz nie zacznie krzyczeć, aby znaleźć ujście dla swoich emocji.

Całą drogę powrotną do dormitorium walczył z samym sobą, aby nie zawrócić i nie znaleźć się znów w słodkich objęciach dziewczyny. Zataczał się jak pijany, myśląc jedynie o jej cieple, jej zapachu otulającym jeszcze przed chwilą jego zmysły, jej głosie, który wciąż dźwięczał w jego uszach.

Wciąż czuł na swoich ustach jej gorące i niecierpliwe pocałunki. Skóra paliła go w miejscach, w których dotknęły ją jej wargi. Nadal czuł jej chłodne dłonie wsuwające się pod jego sweter, gdy tylko wciągnął ją do wieży, by uchronić ją przed chłodem nocy. Jej palce wyżłobiły ślady na jego plecach, gdy wracając do lochów nie umiał się powstrzymać i przycisnął ją do ściany jednego ze szkolnych korytarzy, by obsypać pocałunkami jej twarz, szyję, wystające nad kołnierzem szkolnego swetra obojczyki.

Z każdym pocałunkiem, który składał na jej miękkich i zapraszających wargach miał ochotę krzyczeć moja, moja, moja. Z każdym wydartym z jej ust westchnieniem i jękiem chciał coraz bardziej zamknąć ją w swoich ramionach i już nigdy nie wypuszczać.

Kiedy zatrzymali się pod drzwiami jej dormitorium i dziewczyna znów wplotła palce w jego włosy ostatkiem woli powstrzymał się przed wejściem za nią do środka. Zdobył się jedynie na to by ostatni raz ucałować ją w czoło i zapewnić, że gdyby coś się działo zawsze może do niego przyjść. Gdy drzwi się za nią zamknęły w pierwszym odruchu chciał chwycić za klamkę, ale zamiast tego w ostatniej chwili uderzył otwartą dłonią w kamienną ścianę i pozwolił, aby chwilowy ból odwrócił bieg jego myśli.

Teraz na zmianę przeklinał swoją głupotę i jej dziękował, bo nie chciał nadużyć zaufania, które Sagitta w nim pokładała, ale z każdym wymienianym pocałunkiem coraz trudniej mu było pozostać dżentelmenem. Jedyną rzeczą, która dziś pozwoliła mu ochłonąć w porę było jej wcześniejsze wyznanie o zaplanowanym małżeństwie.

Wszystko w nim krzyczało na tą myśl, myśl o jego Sagittcie ślubującej wieczność komuś takiemu jak Selwyn, komuś kogo sama nie wybrała i kto nie był nim. Gdy mu o tym powiedziała w pierwszym odruchu chciał zbiec na dół, do lochów by wywlec tego pyszałkowatego szóstoklasistę z dormitorium i wrzucić go do przejścia prowadzącego do skryptorium, tak aby nigdy nie miał szansy jej choćby dotknąć.

Otrzeźwienie przyszło później, w momencie, w którym słysząc jego słowa czarnowłosa zarzuciła ramiona na jego szyję, a jego otulił jej słodki zapach. Moja, moja, moja śpiewało jego ciało odpowiadając na jej pieszczoty. Tyle, że nie była jego, przypomniał sobie.

Ominis od zawsze wiedział, w jaki sposób łączyły się ze sobą rody czystej krwi, ale przez cały ten czas był pewien, że jeśli rodzina Sagitty będzie chciała zawrzeć jakiekolwiek kontrakt wezmą pod uwagę ród Gauntów. Na Merlina! Przecież byli potomkami samego Salazara Slytherina! On jednak nie dostał żadnej wiadomości od swojego ojca, nawet najmniejszej sugestii. Pomyślał, że co prawda przez ostatnie lata bardzo wyraźnie odciął się od swojej rodziny, ale nawet w tej sytuacji ojca powinna kusić możliwość złączenia ich rodu z obrzydliwie wręcz bogatym rodem Blacków.

Przez te lata myślał, że ma jeszcze czas, dużo czasu, a teraz jego Sagitta była zaręczona z kimś kto nie był nim. Kimś kto nie czekał, aż sama go pokocha, kimś kto przyszedł i wziął bez pytania to co nie powinno być jego.

Wyrzucał sobie swoją opieszałość oraz to, że dziewczyna nie powiedziała mu niczego wcześniej. Przecież gdyby rzekła choć jedno słowo jeszcze tego samego dnia pojawiłby się w jej domu i poprosił o jej rękę.

Bez wybaczenia (OC x Ominis Gaunt) ZAKOŃCZONEWo Geschichten leben. Entdecke jetzt