Lan Wangji puścił Wei Wuxiana na ziemię. Chłopak trzasnął głową o pień, miał wrażenie, że bolesny impuls sparaliżował całe jego ciało. W pierwszej chwili nie dał rad wstać. Mrugnął mocno kilka razy, a za każdym z nich zamazany obraz Lan Zhana oddalał się.
— Co ty robisz? — zapytał, tym razem poważnie.
Nieśmiertelny Mistrz wyciągnął miecz i przeciął nim powietrze, odpychając kolejną wiązkę energii. Odebrało mu to większość mocy. Opadł na kolano i podparł się pochwą od miecza. Wei Wuxian nadal nie widział wyraźnie, ale wśród tych zamazanych obrazów dostrzegł plamę krwi na ziemi przed Lan Zhanem.
— Wystarczy — wyszeptał. — To jakiś żart?
— Nie — odparł Nieśmiertelny Mistrz. Wyprostował się, jak gdyby wcześniejszy atak nie wyrządził mu żadnej krzywdy.
Otrzepał swoją szatę z brudu, przecież jedna z zasad nakazywała szanowanie oficjalnego ubioru sekty, ale czy naprawdę to teraz było takie ważne? Wei Wuxian nie myślał trzeźwo, jedno uderzenie doprowadziło go do tego żałosnego stanu. To ciało było za słabe, poddawało się po każdym ruchu. A wiedział jedno. Wiedział, że jeśli teraz nie wstanie i nie podąży za swoim Lan Zhanem nigdy więcej go już nie zobaczy. Odnajdzie jego zwłoki po wielu dniach, o ile wcześniej świat nie pogrąży się w ciemnościach, i będzie trzymał w ramionach ukochanego, powtarzając jego imię i błagając, by otworzył oczy. Doświadczy tego samego, co Lan Zhan dwa tysiące lat temu.
— Kocham cię — wyznał. Jego głos był zdecydowany. Nie żałował tych słów, nie zawarł w ich żartu, kpiny czy obojętności, wyzwanie spłynęło prosto z jego serca, które zamknęło w sobie te uczucia jeszcze dwa tysiące lat temu.
Lan Wangji obejrzał się przed ramię. Ujawnił na bladej twarzy przepiękny, szeroki uśmiech, którego nigdy wcześniej Wei Wuxian nie widział. Nawet nie musiał wymówić „kocham cię", bo ten uśmiech zdradził wszystkie uczucia, z którymi walczył mężczyzna przez ten cały czas. Tylko że ten uśmiech oznaczał pożegnanie, nie kolejne wyznanie na przyszłe lata spędzone razem w tym życiu.
Wei Wuxian uderzył się w udo. Pochylił do przodu i przewrócił na twarz. Wyciągnął rękę, po czym chwycił się wystającego badyla znad ziemi i przyciągnął bliżej Lan Wangji. Dlaczego ta głowa wciąż go bolała? Skąd te mroczki przed oczami? Tracił moc, demoniczne siły przestawały słuchać jego głosu, szły za istotą będącą ich częścią, aby zjednoczyć się i wspólnie podbić cały świat. Nie mógł do tego dopuścić, a jednocześnie widok oddalającego się Lan Wangji niszczył jego serce.
Jaki sens dalszego życie, jeśli znowu straci bliską mu osobę?
Jaki...
Rozległ się dźwięk delikatnych dzwoneczków, jakby poruszanych przez wiatr instrumentów pozostawionych w wiosenny dzień na dworze. Przyniosły ukojenie, by moment później pochwycić serce w niepokoju i zastanowieniu. Wei Wuxian zerknął w swój prawy bok. Zobaczył czarne buty przeplatane srebrnymi łańcuchami, a zaraz nad nimi dojrzał krwawoczerwony materiał, swobodnie opadający na ciele przystojnego, młodego mężczyzny, z niedbale związanymi włosami w kuc, który zwisał krzywo z lewej strony.
Nieznany młodzieniec przechylił niewinnie głowę na bok. Było coś niewinnego w jego zachowaniu, jakby Wei Wuxian miał do czynienia z chłopakiem w jego wieku, który chwilę temu uciekł z lekcji. Wszystko by pasowało, gdyby nie to, że znajdowali się wewnątrz zaklęcia obronnego. Nikt nie miał prawa wyjść z tego miejsca, ani tym bardziej do niego wejść.
— Już się poddajesz? — zapytał tajemniczy mężczyzna. Jego głos brzmiał dojrzalej niż wskazywałaby na to młodzieńcza twarz.
— Heh... — Wei Wuxian westchnął. — Nie.
YOU ARE READING
[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shi
FanfictionPrzemijają lata, uciekają wieki, ku zapomnieniu zmierzają tysiąclecia, a melodia Chenqinga wciąż rozbrzmiewa w myślach Nieśmiertelnego Mistrza z nadzieją, że nienawidzony przez wszystkich Wei Wuxian powróci. Jednak po dwóch tysiącach lat kultywacja...
Forgetting Envies ~ Rozdział 46
Start from the beginning
![[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shi](https://img.wattpad.com/cover/252878826-64-k883908.jpg)