Forgetting envies ~ Rozdział 6

750 84 28
                                        

Lan Wangji nie miał żadnych wątpliwości, podając Wei Wuxianowi Chenqinga. Flet i tak nigdy nie należał do niego, więc świadomość, że instrument powrócił do prawowitego właściciela napawała go niepojętych szczęściem. Nawet uśmiechnął się odruchowo, ale słysząc dobiegające z zewnątrz krzyki, przybrał poważną, godną Nieśmiertelnego Mistrza postawę, a potem skierował talizman na zamknięte drzwi. Odblokował moc.

Drzwi roztrzaskały się na dziesiątki kawałków wraz z fragmentami talizmanu, który przyciągnął nieczyste siły.

Demon zamarł z rozwartą dłonią tuż przy szyi jednego z nielicznych uczniów, którzy przeżyli. Chłopiec uciekł szybko, pociągnięty przez wspierających go kolegów. Razem wycofali się pod bramę. Jednocześnie zwrócili się ku Lan Wangji. Byli przerażeni, nie zdołali wydusić z siebie choćby jednego słowa, ale mistrz rozumiał, czego od niego oczekują.

Ratunku.

Dlatego zebrał w palcu moc i wystrzelił niebieską wiązkę ku dzikim zwłokom. Ryknęły z bólu, kiedy dosięgną ich ciała. Wiązka otoczyła demona, krępując jego ręce, tułów, nogi. Wił się, wrzeszczał i rzucał w próbach wydostania się z uwięzienia.

— Stój — rozkazał Lan Wangji.

Dzikie zwłoki usłuchały.

Zatrzymały się w miejscu. Demon upadł na kolana, jego głowa zawisła bezwładnie, sprawiając wrażenie, że to koniec. Lan Wangji nie zrezygnował z czujności, w przeciwieństwie do uczniów, którzy rozpłakali się ze szczęścia. Dwóch z nich podskoczyło radośnie, przybili sobie piątki, aż nagle jeden z nich rzekł:

— Nic nie może się równać z Nieśmiertelnym Mistrzem! Ha! Jest niepo... — urwał.

Przez jego płuca przebiła się chłodna, twarda ręka tych samych dzikich zwłok, które wcześniej Lan Wangji uwięził. Uwolnił się. W mgnieniu oka, tak że nikt nie zdążył tego uchwycić. Chłopiec zachłysnął się krwią. Jego oczy straciły blask. Opadł bezwładnie, wprowadzając wśród uczniów zamęt, którego nie potrafił pojąć nawet sam Nieśmiertelny Mistrz.

Mężczyzna rzucił się przed dzikie zwłoki, blokując kolejny atak, który miał paść w stronę jednego z pięciu ostatnich uczniów. Odparował atak i wdał się w walkę pięści, osłaniając tym samym niewinnych chłopców. Dziki duch nie poprzestał. Jak większość z tego rodzaju demonów, nie myślał, atakował bezmyślnie, wiedziony instynktem. Nie posiadał własnej woli, szukał ofiary, aby ją pochłonąć, co pozwalało Lan Wangji bez trudu przewidzieć trajektorię jego ataków. Dziki duch zawsze próbował dosięgnąć stojących za nim chłopców.

— Atakuje bezmyślnie. Podnieście broń i chrońcie szyję, tors i głowę, przede wszystkim szyję — ostrzegł ich Lan Wangji.

Żaden z chłopaków się nie ruszył. Za bardzo się bali, więc odepchnął od siebie zwłoki i kopnął do góry leżący miecz. Posłał go w stronę pierwszego z chłopców. Nie złapał go. Miecz wypadł i upadł z hukiem na kamienną ścieżkę. Uczeń pojął go prędko, przepraszając stokroć pod nosem za swoje niezdarstwo.

Lan Wangji okręcił się w miejscu i złapał dzikiego ducha za szyję. Cisnął nim o ziemię, przygniatając z siłą, którą nabył przez setki lat swojego życia. Zwłoki zaczęły się szarpać, werżnęły się paznokciami w skórę Nieśmiertelnego Mistrza. Nie zareagował. Nie zmrużył choćby oczu z bólu. Zamiast tego przyjrzał się przeciwnikowi i fragmentowi ciała, a dokładnie barkowi, na którym widniał jakiś znak.

Podwinął materiał. Jego oczom ukazał wyżarty magicznie znak. Pulsował czerwonokrwistą mocą. Lan Wangji nie rozpoznał go. Przypominał odrobinę stary symbol rodu Wen, ale ci wymarli dwa tysiące lat temu, poza tym zauważalne były różnice, których nie dało się pominąć.

[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shiWhere stories live. Discover now