Forgetting Envies ~Rozdział 40

205 27 19
                                        

Obrzeża miasta pochłonęli umarli. Ich jęki rosły na sile, budząc nieznany dotąd mieszkańcom strach. Nigdy nie doświadczyli ataku dzikiego trupa na własnej skórze, a opowieści o kultywatorach traktowali, jak złe bajki na dobranoc, ale ten codzienny koszmar nocnej mary przeradzał się w rzeczywistość.

Grupa dziewczyn w wieku A—Qing w pierwszej chwili zaśmiała się głupio na widok kilku trupów zmierzającym ku nim. Ich ruchy były powolne, koślawe, przywoływały na myśl uczące się chodzić dziecko, więc jedyne, o czym myślały, to o śmiechu i zabawie. Wyjęły telefony, nagrywając całe zdarzenie i podśmiewując pod nosem. Przy okazji wspominały czepialskich nauczycieli, którzy co jakiś czas przypominali im o zagrożeniach ze strony dzikich trupów.

To żart.

To staromodne zabobony, którym nie dawały wiary, więc regularnie urywały się z zajęć właśnie tych nauczycieli. Jednak coś zaczynało się dziać niezgodnie z ich wiedzą. Dzikie trupy były coraz bliżej, każdy ich krok wydawał się szybszy, żywszy, jakby przyzwyczaili swoje zgniłe ciała do ruchu. Jedna z dziewczyn odwróciła się i biegiem uciekła w kierunku domu. Reszta pożegnała ją zdumionym spojrzeniem.

To nie tak miało to wyglądać.

— Ej... — wyszeptała kolejna. — Może...

Szczęka dzikich trupów opadła. Zatrzymali się na moment, podnosząc z ziemi zagubione części ciała. Demoniczna energia przytwierdziła je z powrotem, by mogli wydobywać z siebie zatrważający serca krzyk.

Dziewczyny zamarły, ich kolana zaczęły się trząść. Pragnęły pobiec za koleżanką, błagając, żeby i je wpuściła do swojego mieszkania. Przecież dzikie trupy nie wchodzą do mieszkań.

Nie dały rady się ruszyć.

W myślach krzyczały „pomocy, pomocy", przez usta nie wydobył się najmniejszy pisk. Charczenie dzików trupów stawało się głośniejsze, zbliżało się do nich, z żądzą krwi i wnętrzności, które pragnęli pochłonąć po ponownym przebudzeniu.

To nie tak miało wyglądać...

Jeden z trupów rzucił się na nie biegiem. Omijał każde przeszkody, nie bacząc na leżące wokoło gałęzie, na stojące na jego drodze krzewy. Ciało ranił bez świadomości, co oznacza ból, bo ból pragnął tylko zadawać.

Skoczył.

Dziewczyny ostatkiem sił zasłoniły oczy, a ręce założyły przez twarzą w obronnym geście. Nawet jeśli już nie dało się zrobić.

Nagle padła z boku wiązka światła. Przeszyła dzikiego trupa wskroś i jednym, silnym pchnięciem energii przygniotła do ziemi.

— Uciekajcie! — odezwał się czyjś głos.

Zwróciły się w prawą stronę, drżąc z nadziei i ze strachu przez nieznanym. Jedna opadła na ziemię, nie znajdując siły na jakikolwiek ruch. Najwyższa z grupy chwyciła ją za ramię i pociągnęła za sobą w kierunku budynków mieszkalnych. Reszta odruchowo podążyła za nimi.

— Ej! — zatrzymał je ten sam głos. — A gdzie jakieś „dziękuję"? — zwrócił im uwagę kultywator.

— Dziękujemy! — wyjęczały przez łzy.

— No! — Wei Wuxian dumnie wypiął pierś. — Jiang Cheng pochwaliłby mnie. Trzeba edukować przyszłe pokolenia.

Lan Wangji westchnął bezradnie.

— Lan Zhan, bo stworzę specjalnie dla ciebie słownik. Każde twoje westchnięcie wyraża więcej słów niż te, które wypowiadam w trakcie dnia.

Wei Wuxian zamachnął się Chenqingiem. Fala demonicznej energii przecięła powietrze, docierając do hordy dzikich trupów. Charkot wydobył się z ich martwych gardeł. Zwinęli się w odruchowych konwulsjach i zamienili w proch, z którego powstali. Jednak zanim Wei Wuxian wziął głębszy wdech na uspokojenie buzującej w niej mocy, kolejne dzikie trupy powstały z ziemi. Energia wznosząca się ku niebu była bezlitosna w swej strukturze. A co gorsza, w tej mocy Xue Yang zawarł jeden rozkaz: zabić.

[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shiWhere stories live. Discover now