Wei Wuxian oddalił się od mężczyzn z tęgim wyrazem na twarzy, który nieudolnie skrył pod warstwą uśmiechu. Nie pozostawił wrażenia, że wszystko z nim w porządku.
Zaczynały go dręczyć koszmary na jawie. Tu, w tym Zaciszu Obłoków, działo się więcej niż zaplanował to sobie los. Czasem przeklinał dzień, w którym postanowił przegonić czterech dzieciaków dręczących młodych adeptów sekty.
Nie spotkałby ponownie Lan Zhana.
Nie przypomniał sobie oddalonych w najdalsze zakątki pamięci wspomnień.
Nie pozwolił Xue Yangowi ziścić swoich planów.
A mimo to dotarł do tego momentu, bez możliwości powrotu do przeszłości i zmienienia tego, co pewnie i tak było nieuniknione.
Lan Wangji nie podążył za Demonicznym Kultywatorem. Pragnął towarzyszyć mu od teraz w każdej chwili jego życia, ale w tych okolicznościach znał własne granice i wierzył, że Wei Wuxian potrzebował chwili w samotności.
Przejechał po strunach guqina, wydając dziki, nierozważny dźwięk, dręczący uszy i duszę. Ciałem Wen Ninga szarpnęło. Rzucił się na łóżko, zagłębiając głowę w twardą poduszkę, a potem znieruchomiał w coś na pozór snu.
Nieśmiertelny Mistrz odsunął włosy z czoła Wen Ninga, życząc mu miłych snów i oddalił się w stronę samotni, aby pomedytować.
Uczniowie udali się do szkoły, pozostawiając dwójkę mistrzów i dwójkę dzikich trupów w samotności. W Zaciszu Obłoków nastała cisza. W najdalszych zakątkach terenów przynależących do sekty znalazł się Wei Wing, siedzący na skraju stawu, podrzucając nieustannie kamieniem i przeklinający każdy zły wybór, jakiego dokonał w swoim życiu.
W końcu cisnął kamień o taflę wody. Chlusnęła, rozlewając się na boki i strasząc drobne stworzenia, kryjące się na dnie stawu. Odbicie mężczyzny rozmazało się, tworząc karykaturę młodego kultywatora, podobną do tych, którzy stworzyli po jego śmierci handlarze jako talizmany dla odegnania złych duchów.
— Ty głupi dzieciaku, coś z sobą zrobił? — zapytał swojego odbicia.
Nagle coś rozbłysło na dnie stawu.
Wei Wuxian zmrużył oczy przez podejrzenie, że najzwyczajniej coś mi się przywidziało. Jednak drobne odbicie nie zniknęło nawet po tym, gdy poziom wody się ustabilizował i ta przestała drżeć.
Zdjął buty i podwinął nogawki od spodni. Zsunął wierzchnią szatę, pozostając w białej todze, którą umoczył po kolana. Sięgnął w kierunku, w którym wydawało mu się, że coś zobaczył. Dno pokrywała warstwa mułu, glonów, między jego rękami ciągle przepływały ryby. Nie umiał się skupić, szczególnie szukając czegoś bez większych konkretów.
Jego palce trąciły o metalowy hak. Pociągnął za przedmiot, wyszarpując z samego dna łańcuch prowadzący przez trawnik i kończący się przy stojącej nad stawem rezydencją. Przez lata obrósł mchem i pokrył się rdzą, trzeszczał przy każdym ruchu, ale trzymał się mocno, a żadne z ogniw nie puściło kolejnego.
Wei Wuxian wyrwał łańcuch z trawnika, idąc jego śladem przez trzy charakterystyczne punkty placu — rzeźbę karpia, rzeźbę woła i rzeźbę małpy, aż dotarł do drewnianych schodów i poruszającej się drewnianej deski, która dopiero się poluzowała, gdy wyszarpał spod niej łańcuch.
Obwiązał ręce szatą i podłożył je pod deskę. Stawiała opór, nie chciała się przesunąć więcej niż chwilę wcześniej. Pozostawionym na tacy kubkiem zaczął odgarniać ziemię wokół niej. Bawił się w ogrodnika i to nie na swoich terenach. Dziadek za coś podobnego by go zabił, a wątpił, by prawo sekty było wyrozumialsze. I nie było, ale przewinienia Wei Wuxiana wykraczały poza wykopywanie dołków w jednym z ogrodów, więc bez wahania zaczął kopać fragment przed deską.
YOU ARE READING
[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shi
FanfictionPrzemijają lata, uciekają wieki, ku zapomnieniu zmierzają tysiąclecia, a melodia Chenqinga wciąż rozbrzmiewa w myślach Nieśmiertelnego Mistrza z nadzieją, że nienawidzony przez wszystkich Wei Wuxian powróci. Jednak po dwóch tysiącach lat kultywacja...
![[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shi](https://img.wattpad.com/cover/252878826-64-k883908.jpg)