Forgetting Envies ~Rozdział 40

Start from the beginning
                                        

Wszystko po to, żeby zatrzymać ich na jakiś czas.

— Nie możemy zostawić dzikich trupów, jednocześnie nie możemy także pozwolić skrzywdzić Lan Qirena — zauważył Wei Wuxian.

Lan Wangji zgodził się kiwnięciem.

Z nieba opadli Wen Ning wraz z Song Lanem. Nie czekali na rozkaz. Pobiegli w kierunku dzikich trupów, niszcząc ich jednych po drugich, wbijając do ziemi, wyszarpując pazurami gardła, aby żadna demoniczna energia nie pozwoliła im zregenerować ciał. Wen Ning zamachnął się przytwierdzonymi do nadgarstków łańcuchami, zbierając w nich dziesiątki dzikich trupów. Przyciągnął ich do siebie i jednym kopnięciem zniszczył.

— Mistrzu Wei, damy sobie radę — ogłosił Upiorny Generał.

Życzeniem Songa Langa było zniszczyć Xue Yanga, sprawić, że zapłaci za sobie zbrodnie i to wszystko stanie się z jego ręki. Jednak jego czas przeminął, wielki wojownik umarł dwa tysiące lat temu, nie pozostało mu nic innego niż odsunąć się na bok i pozwolić współczesnym kultywatorom działać. Sam odpokutuje za swoje grzechy, ratując tylu niewinnych, ilu tylko da radę.

Song Lan uniósł palec i wskazał w kierunku kryjówki Xue Yanga. Odwrócił się, gnając w kierunku dzikich trupów, które ponownie podniosły się do życia. Skoczył i jednym kopnięciem rozwalił ożywieńców w połowie ciała. Nadepnął na dopiero podnoszącego się, kopnął jego głowę w kierunku pozostałych. Dzikie trupy odruchowo złapały tę głowę. Wykorzystał chwilę ich nieuwagi, złapał grupę i roztrzaskał między silnymi dłońmi.

— Mistrzu Wei, mistrzu Lan, to był zaszczyt.

Wen Ning zasłonił kultywatorów przed kolejnym atakiem dzikich trupów, przyjmując wszystkich na siebie. Czas odgrywał tu kluczowe znaczenie. Wiedział, że podobnie myślą z Song Lanem. Dla nich nie było dłużej przyszłości, więc zrobią, co w ich mocy, żeby uratować tylu, ile się jeszcze da, nawet jeśli ten dzień miałby być dla nich ostatni.

— Dziękuję, przyjacielu.

Wei Wuxian ostatni raz pozdrowił Upiornego Generała, po czym ruszył we wskazanym przez Song Lana kierunku, skąd dobiegało ostre, czerwone światło, które przecięło chmury, które zabrało słońce. Nastała niby noc, krwawa noc, z wyraźną tarczą księżyca zawieszoną na sklepieniu, które przybrało równie czerwony kolor. Wyglądała jak zwiastowana przez koniec świata noc, wieńcząca wieki istnienia ziemi.

Oznaczało to jedno: panikę. Strach najsilniej napędzał ludzi, nie dało się go zatrzymać, kiedy raz ludzie go zasmakowali.

Wen Ning zaczepił łańcuchy na pniach drzew ze swoich dwóch stron, nie przepuszczając dzikich trupów na drugą stronę. Rzuciły się na niego, wgryzając w szyję, ramiona i łydki. Nie czuł dłużej bólu, przecież nie żył od dwóch tysięcy lat, a mimo bał się, że jakiś uratowany nerw zniszczy wszystko i puści, wpuszczając apokalipsę na ulice miast.

Zapomniał o Song Lanie. Mężczyzna chwycił dzikie trupy, odrywając je od Wen Ninga, po czym rzucił martwych o drzewa.

Kolejni przybywali. Wydawało się, że ten atak będzie ciągnąć się w nieskończoność, póki dwaj mistrzowie nie zniszczą źródła tej mocy. Ale do tego potrzebowali czasu. Od ataku nie minęło nawet pięć minut. Walka dopiero się rozpoczynała.

— Ma...mo? — usłyszeli cienki, przerażony głos wydobywający się zza ich pleców.

Zwrócili się równocześnie w kierunku sterty złomu piętrzącej się nieopodal osiedlowego śmietnika. Żelastwa zaskrzypiały. Moment później stary rower upadł, odsłaniając kryjącą się za nim dziewczynkę. Nosiła śliczną, różową sukienkę w kwiatki, porwaną w okolicach kolana, jakby zaciągnęła materiał o jeden z wystających drutów.

[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shiWhere stories live. Discover now