7. Piknik rodzinny

105 25 4
                                    

Jedną z moich znienawidzonych tradycji były rodzinne spotkania. Odbywały się one co dwa tygodnie, a propozycja wyszła od królowej, na co ojciec przystał. Ale tak naprawdę chodziło o to, żeby Albert zbliżył się do ojca, a przy okazji pomógł w tym samym swojej matce. Wobec czego nie chodziło wcale o zwykły wypad rodzinny i spędzenie ze sobą czasu. Zaś o to, żeby tata porzucił mnie oraz Jacoba i w ten sposób podniósł wartość macochy wraz z Albertem.

Jak dotąd niewiele jej się w tym aspekcie udało. Co prawda rozniosło się, że coś takiego odbywa się co dwa tygodnie, ale na tym się kończyło. Co nie znaczyło, że królowa przestała próbować. Raczej to ją jedynie bardziej zmotywowało do działania – z powodu istnienia plotek.

Wobec czego dziś zaplanowała piknik w swoim ogrodzie, w którym rosły jedynie najpiękniejsze, egzotyczne rośliny. Niemal można było policzyć ile pieniędzy na to wydała. Tylko po to, żeby królowa pławiła się w luksusie. Więc samo to odpychało mnie jako osobę, którą matka uczyła, że pieniądze biorą się od ludzi, a nie rosną na drzewach. Czy też pojawiają się z nieba.

Krzywiąc się, siadłam na kocu niedaleko ojca wraz z Jacobem, który trzymał się blisko mnie. Zaraz potem przybyła królowa i odgrodziła nas od króla, sadowiąc przy mnie Alberta. Sama siadła po drugiej stronie swojego męża, wskazując przygotowane kanapki, smakołyki i inne potrawy.

Jednocześnie z uciechą patrzyła, jak ja i Jacob jesteśmy dalej od ojca. Jakby chciała nam pokazać, że to było nasze prawowite miejsce. Takie z daleka od rodzica i władzy, która należała się komuś innemu.

Mój wzrok padł na Alberta, który niemal westchnął dostrzegając co robi jego dziecinna matka. Jak zagaduje ojca byleby zapomniał o swoich starszych dzieciach. Przy czym nie wyglądał na radosnego. Raczej nie podobało mu się, że jego matka tak otwarcie pokazywała co zamierza robić.

Nagle miodowe spojrzenie skrzyżowało się z moim. Przez chwilę wpatrywaliśmy się tak w siebie, nim ostatecznie odwróciliśmy wzrok. Od czasu tego spotkania w korytarzu (trzy dni temu), jakoś tak dziwnie było między nami. Woleliśmy siebie unikać, czy wymijaliśmy się bez słowa.

Chwyciłam kanapkę, drugą podając bratu. Wolałam coś zjeść, po czym wymówić się swoimi obowiązkami i zabrać stąd Jacoba. Inaczej jedynie będziemy się złościć lub dostaniemy niestrawności. Zwłaszcza słuchając co ma do powiedzenia królowa. A jej śmiech był równie irytujący, więc należało zwyczajnie uciec przy pierwszej lepszej okazji. Najlepiej zrzucając winę na pracę.

Jakby... nie było potrzeby byśmy marnowali w ten sposób swój czas. Macocha z pewnością ucieszy się mogąc się nas pozbyć i więcej czasu być jedynie we trójkę. Zawsze tak było i raczej się to nie zmieni.

- Nie jedźcie pasztecików – rzucił cicho Albert nakładając sobie biszkoptów. – Matka sama je zrobiła.

- Co? – spytałam w zaskoczeniu podnosząc wzrok.

- Słyszałaś, księżniczko.

Dotąd Albert nigdy nie ostrzegał nas przed kulinarnymi pomysłami swojej matki. Królowa miała talent jedynie w robieniu bukietów, haftu, szyciu czy szydełkowaniu. Jedynie w tym.

A najgorsza była w gotowaniu, czego nikt otwarcie nie chciał jej powiedzieć. Z obawy o swoje życie.

- Dobrze wiedzieć – mruknęłam, zaraz potem nachylając się do Jacoba, który zdawał się pragnąć sięgnąć po pasztecik. – Nie jedź tego, to dzieło królowej.

Brat cofnął rękę, jakby został oparzony. Chwilę później zakrył usta, bo królowa podała potrawę ojcu. Ten zupełnie niczego nieświadomy, przyjął talerzyk. Król nigdy nie chciał kompromitować swojej żony. Wolał zostawić ją w spokoju i ignorować to, co wychodziło mu znakomicie. Jednak przez to wielokrotnie padał ofiarą jej kulinarnych zdolności, więc w sumie to była jego wina.

Zabiorę wam wszystkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz