- Zgadza się.

- Cóż za samodzielność - nie kryję sarkazmu.

- Jest za to pana bratowa.

- Harper? Czy ona już nie powinna leżeć, czy co tam robią kobiety w ciąży? - ciężko wzdycham i rzucam płaszcz na fotelu obok. - Wcześniej nie ruszała się praktycznie z mieszkania, a teraz kręci się po całym mieście. - Drewniana podłoga skrzypi w niektórych miejscach, gdy przechodzę dalej. - A Vincent?

- Pański brat był obecny na śniadaniu.

- Wróci?

- Niestety tego nie wiem, ale pani Harper zostaje tutaj na kilka dni.

- Pokłócili się?

- Wiem tylko, że ze względu na swój stan potrzebuje stałej opieki - odpowiada wygładzając nerwowym gestem marynarkę. - Jutro zjawi się jej pielęgniarka.

- Zaczęła dziewiąty miesiąc?

- Tak. Trzydziesty szósty tydzień.

- Hm - drapię się po brodzie. - A wiesz, gdzie pojechał Hector?

- Niestety nie posiadam takich informacji, panie Savinni.

- W porządku. I tak od Ciebie Johnny dowiaduję się więcej, niż od własnej rodziny.

Może dlatego, że nie potrafisz wyłączyć myślenia o pracy. Tym pozytywnym akcentem kończę swój wywiad i przechodzę w głąb domu.

- Czy przygotować dla pana nakrycie do obiadu? - woła za mną.

- Nie trzeba! - odpowiadam nie zatrzymując się. - Najwyżej skubnę coś z talerza Jamesa.

W sumie, próbuję przywołać swój ostatni posiłek, jednak nie jestem w stanie. Spojrzałem wczoraj na zakupy Sophie dla Waters, ale mój żołądek był tak ściśnięty, że prędzej bym to zwrócił, niż strawił.

Waters.

Pojawia mi się przed oczami jej nagie, okaleczone ciało, leżące, a raczej zatopione w wannie. Na samo wspomnienie robi mi się słabo. Myślałem, że nie żyje. Byłem tego prawie pewny. Wiedziałem o jej sytuacji i nic z tym nie zrobiłem, a wręcz...

Nazwałeś ją ofiarą.

Jestem sam sobie wrogiem.

Wyśmiałeś ją.

Tak, mam niewyparzony język.

Groziłeś, że ją zabijesz.

...

Potrząsam niezdarnie głową chcąc odgonić od siebie czarne wizje. Przystaję w salonie, gdzie w kominku trzaska opalane drewno, a na kanapie siedzi moja matka pochłonięta czytaną lekturą. Wygląda, jak prawdziwa arystokrata. Idealnie wygładzony kok, pełny makijaż i elegancka czarna sukienka. Podnosi na mnie wzrok, a szeroki uśmiech pojawia się na jej zmęczonej twarzy.

- Ian, kochanie!

Odrzuca książkę i zrywa się na równe nogi. Podchodzę do niej, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

- Jesteś jedyną osobą na tym świecie, która jeszcze cieszy się na mój widok.

- Co ty opowiadasz! - Zarzuca na mnie dłonie, wtulając głowę w mój tors.

Jestem starym chujem po trzydziestce, a mam wrażenie, że żyję już tylko dla tych gestów. Obejmuję ją w mocnym uścisku, lekko podnosząc. Praktycznie nic nie waży. Nawet pistolety są od niej cięższe.

- Synku, ale się cieszę, że cię tu widzę. - Odstawiam ją na podłogę, gdy całuje mnie czule w policzek. - Jesteś cały zmarznięty! - Chwyta w swoje drobne dłonie moje ręce. - Na Boga. Masz całe poranione kostki. To pewnie od tego mrozu - przekonuje samą siebie, choć doskonale wie, że moje dłonie nigdy nie wyglądały lepiej. - Okropnie się o ciebie martwiłam. Dzwoniłam chyba z milion razy. Wyłącz w końcu tę sekretarkę! Uruchamia się od razu po dwóch sygnałach. Co to są dwa sygnały dla matki?

Bractwo Omerta [1] - Atak (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz