Rozdział 27. Ratunek

186 22 168
                                    

Izusu z przerażeniem patrzyła na olbrzymie, utrzymujące się na grubych odnogach i pozbawione gałęzi drzewo. Usytuowane na samym środku gigantycznego krateru, wznosiło się do czerwonego księżyca, a na jego czubku znajdowało się coś, co wyglądem przypominało do połowy rozkwitnięty kwiat.

Przełknęła głośno ślinę. Zanim Kakashi wrócił na pole bitwy, przedstawił pokrótce cel i motywy wroga oraz dotychczasowy przebieg wojny. Mówił szybko i zwięźle, cały czas śledząc wzrokiem toczącą się nieopodal bitwę. Był skupiony i opanowany, gotowy walczyć o przyszłość tego świata. Gdy Izusu tak na niego patrzyła, coraz bardziej zdawała sobie sprawę, że podjęła słuszną decyzję.

Jeżeli świat miał się dziś skończyć, nie chciała być nigdzie indziej niż tutaj.

Jej serce biło w przyspieszonym tempie, a ona nie wiedziała, czy to przez szalony plan Madary, aby uwięzić wszystkich ludzi w Nieskończonym Tsukuyomi, czy to przez wspomnienie ciepłych ust Kakashiego zetkniętych z jej czołem?

Potrząsnęła naprędce głową. To nie był czas ani miejsce, aby o tym myśleć, a mimo to policzki zapiekły od nagłego uderzenia gorąca.

Jak dobrze, że nikt mnie teraz nie widzi...

– Czemu jesteś taka czerwona na twarzy, Izusu-san?

Usłyszała głos po prawej i o mało nie podskoczyła. Odwróciła się, z przerażeniem odkrywając, że myśl o Kakashim wyłączyła wszystkie zmysły. Dopiero wtedy wyczuła, że obok niej znajdowało się nieskończone źródło pokładów chakry, której cząsteczki nieustannie tliły się w powietrzu. Tą samą aurą zostały obdarowane niemal wszystkie oddziały walczących shinobi.

– Naruto? – jęknęła na wydechu.

Ledwo go poznała. Pokryty na ciele energią tak gęstą i potężną, że aż widoczną gołym okiem. Stał i szczerzył do niej białe zęby, jak gdyby spotkali się na popołudniową herbatkę.

– Wołałem cię z daleka, dattebayo, ale chyba mnie nie słyszałaś.

Izusu wystarczyła chwila, aby zrozumieć, że rozmawiała z klonem. Według Kakashiego prawdziwy Naruto walczył na froncie tuż przy boku Sasuke. Widziała z daleka sylwetki kolosalnego lisa o dziewięciu ogonach i równie olbrzymiego, purpurowego Susanoo.

– Przepraszam – odpowiedziała lekko zmieszana. – Co tu robisz?

– Kakashi-sensei mnie przysyła. Nie uwierzyłem mu, gdy powiedział, że tu jesteś. Myśleliśmy, że nie żyjesz, dattebayo! On sam chyba ledwo w to uwierzył. Bardzo przeżywał twoją „śmierć", ale teraz dostał takiego kopa, że zaczynam się o niego obawiać.

Izusu spojrzała w stronę, w którą udał się Kakashi i odetchnęła głęboko. Nie chciała, aby wracał na pole walki, ale nie powinna go też zatrzymać. Świat chylił się ku upadkowi i tylko oni mogli uratować go przed zniszczeniem.

Pozostało jej wierzyć, że cokolwiek się wydarzy, Hatake dotrzyma złożonej obietnicy.

– Nic mu nie będzie – powiedziała bardziej do siebie niż do Naruto. – Kakashi nie da się tak łatwo zabić.

– Jasna sprawa, dattebayo! – rozpromienił się Uzumaki. – A teraz wyciągnij ręce przed siebie, Izusu-san.

– Co takiego?

Zmarszczyła brwi w niezrozumieniu, ale posłusznie wykonała czynność. Naruto, zaledwie jednym dotknięciem opuszkami palców, przekazał jej część swojej chakry. Czerwona niczym ogień poświata szybko zajęła jej ręce, głowę, tułów i nogi aż do stóp. Izusu aż sapnęła. Energia wypełniła każdą komórkę jej ciała, odżywiała i upajała taką witalnością, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyła.

Tropicielka || Izusu UchihaWhere stories live. Discover now