Rozdział 2. Teatr marionetek

391 36 370
                                    

We wnętrzu jaskini panował chaos. Po roztrzaskanej oraz zasypanej gruzem ziemi walała się setka zniszczonych marionetek. Ich powykręcane kończyny i zastygłe w jednym punkcie spojrzenia przyprawiały o ciarki na plecach.

Izusu wzdrygnęła się na ten widok. Kątem oka zauważyła, że broń różnego rodzaju ugrzęzła między skałami. Niektóre ostrza wciąż ociekały krwią, inne drażniącą nozdrza trucizną. Zatkała nos i podeszła bliżej.

Gdzieś pośrodku okrytego kurzem pola bitwy leżało przyszpilone mieczem ciało Sasoriego. Uchiha nawet nie pomyślała o sprawdzeniu pulsu. To oczywiste, że Akatsuki właśnie straciło potężnego sojusznika.

Powoli wypuściła powietrze. W tym miejscu odbyła się długa i zacięta walka. Poczuła ulgę na myśl, że nie musiała brać w niej udziału.

Wzrokiem powędrowała do twarzy Sasoriego i aż rozdziawiła usta. Wyglądał... inaczej, młodo, wręcz można by powiedzieć, że Izusu pochylała się nad zwłokami nastolatka. Najwyraźniej forma, którą przybierał na co dzień, była nie tylko pancerzem, lecz również sposobem na ukrycie prawdziwego oblicza. Oblicza w całości składającego się na kukłę.

Odwróciła wzrok. Było coś przerażającego w tych wszystkich pustych i martwych marionetkach. Sięgnęła do dłoni Sasoriego i ściągnęła pierścień z lewego kciuka. Ukryła go w kieszonce za pasem, po czym w pośpiechu opuściła jaskinię, nie odwracając się nawet na krótką chwilę.

*

Deidara uwielbiał wybuchy. Z nieznanych nikomu przyczyn nazywał je „prawdziwą sztuką". Stały się nie tylko jego chlubą i pasją, ale również śmiertelnie niebezpieczną bronią.

Izusu nie zazdrościła nikomu, kto musiał stawić mu czoła. Wystarczyła chwila nieuwagi, aby zostać rozerwanym na strzępy. Ten charakterystyczny sposób walki przyciągał uwagę. Był głośny, dosadny i zostawiał po sobie ślady.

Tym tropem ruszyła Uchiha w poszukiwaniu drugiego członka Akatsuki. Co rusz zmieniający się krajobraz wskazywał jej drogę. Mijała powalone drzewa oraz głębokie wyrwy w ziemi, z których wciąż unosił się dym. Poczuła zapach palonego drewna i odbiła w bok.

Z każdym krokiem jej serce biło mocniej, szybciej. Wyczuwała szalejące w powietrzu drobinki chakry. Czy... czy to shinobi Liścia, o których mówił Pain? Zmieliła w ustach przekleństwo.

Nie chciała na nich trafić, nie chciała z nimi walczyć. Cholera, przecież stała po ich stronie! Oboje stali – ona i Itachi, lecz w przypadku niechybnego spotkania musieli grać swoją rolę. Niewdzięczną, trudną, bolesną.

Przedstawienie wciąż trwało, a dobry aktor nie ściągał maski przed zakończeniem spektaklu.

Przystanęła na gałęzi drzewa, wzrokiem obejmując teren. Trop się urwał. Czyżby Deidara poległ? Dorwali go tak jak Sasoriego? To... wydawało się niemożliwe. Do Akatsuki należeli najpotężniejsi shinobi – przestępcy klasy S. Izusu uważała, że przez ostatnie lata stali się niezwyciężeni, a tymczasem jeden z nich już gryzł ziemię.

Prawie się uśmiechnęła, prawie.

Nie życzyła Deidarze śmierci, nawet go lubiła. Bywał porywczy, sadystyczny, często nieokrzesany, ale miał w sobie coś pozytywnego. Coś jak iskrę w tej zbrukanej mrokiem organizacji.

Złożyła dłonie w pieczęć i przymknęła powieki. Chakra utworzyła okrąg wokół jej stóp, wyostrzyła wszystkie zmysły w poszukiwaniu najmniejszych oznak życia. Głębszy oddech, delikatny ruch, cichy szmer. Cokolwiek, co wskaże jej drogę, w którą...

Otworzyła oczy.

Jest!

Ruszyła, wskakując na wyższe partie drzew. Deidara był niedaleko, sam. Czuła drgania jego pulsującej w rytm bicia serca chakry. Przeżył, ale coś było nie tak. Został otoczony? Ranny? Przyspieszyła.

Tropicielka || Izusu UchihaWhere stories live. Discover now