Rozdział 19. Uchiha walczą do końca

249 26 200
                                    

„Sasuke uważa, że nie żyjesz i najlepiej będzie, jeśli tak zostanie".

Izusu skrzywiła usta. Słowa Madary obijały się o jej świadomość przy każdym spojrzeniu na spokojną twarz młodego Uchihy. Był nieprzytomny, a jego ciało spoczywało na prowizorycznym łóżku, zakryte ubrudzonym krwią prześcieradłem. Niedługo leki odurzające przestaną działać, wtedy Izusu będzie musiała zniknąć. Sasuke nigdy nie odkryje, kto tak naprawdę przeszczepił mu oczy Itachiego.

Westchnęła, rozluźniając zaciśnięte dłonie na blacie z narzędziami chirurgicznymi. Może tak będzie lepiej? Lepiej, że Sasuke nigdy więcej jej nie zobaczy? Nie czuła się gotowa na to spotkanie. Drżała, serce biło w przyspieszonym tempie, a spocone ręce co rusz wycierała o wilgotną już szmatę.

I nie był to efekt stresu czy emocji związanych z wykonaniem zabiegu, to było... coś bardziej dotkliwego; coś, za co Izusu mogła winić tylko siebie.

Po śmierci Itachiego popadła w rozpacz, lecz alkohol nie rozwiązywał problemów, nigdy. Stanowił jedynie tchórzliwą ucieczkę od rzeczywistości, w której teraz musiała zmagać się z objawami jego odstawienia.

Odwróciła głowę i zakryła usta. Ściskając mocno zęby, błagała, aby znów nie zwymiotować na podłogę. Nieprzyjemny odór wciąż się unosił w dusznym, ukrytym pod ziemią laboratorium i w niczym nie pomagał. Dopiero przy trzecim głębszym wdechu Izusu poczuła się lepiej. Przeszło.

Podeszła do Sasuke. Sprawdziła mu puls i zmierzyła temperaturę, za wysoka. Nawet w bladym świetle starych lamp wyglądał na rozgrzanego. Namoczywszy w wodzie okład, wycisnęła go i przyłożyła do czoła Sasuke.

Był tak bardzo podobny do Itachiego – zmężniał, z jego twarzy zniknęły dziecięce rysy, lecz tak naprawdę, gdzieś w środku, pozostał skrzywdzonym przez okrutny świat dzieckiem.

I właśnie to dziecko mogło wyrównać rachunki ze światem.

Nie, stop. Nienawiść prowadziła do zatracenia, zemsta nie przywróci zmarłych do życia, przecież odbyła już tę lekcję, prawda? To dlaczego na wieść o śmierci Danzō poczuła się lepiej? Poczuła, jakby ktoś nareszcie przypomniał sobie o Itachim – o jego cierpieniu i poświęceniu. Tylko on umiał szczerze wybaczyć oraz wziąć zło całego świata na własne barki. Ani Izusu, ani Sasuke tego nie potrafili.

– Co z nim?

Usłyszała za plecami głos Białego Zetsu i o mało nie podskoczyła. Traciła czujność. Siedziała w paszczy lwa, lecz zmęczenie tłumiło poczucie zagrożenia.

– W porządku – odparła, gdy światło lampy zaiskrzyło upiornie. Przyłożyła dłoń do przewiązanych bandażem oczu Sasuke i jeszcze raz sprawdziła jego stan. – Oddech równy, gorączka powoli schodzi. Niedługo się wybudzi, ale będzie musiał odpoczywać.

– Ile czasu?

– Dzień, najlepiej dwa. Muszę jeszcze sprawdzić, czy oczy funkcjonują tak, jak powinny.

Spojrzała na Zetsu. Uśmiechał się przebiegle, przenosząc wzrok raz na nią, raz na Sasuke. Pod stopami przebiegł jej szczur, ale ledwo go zauważyła. Napięła mięśnie, ostrożny krok w tył, potem drugi. Wiedziała, co zaraz usłyszy.

– Nic nie musisz, Uchiha. Zrobiłaś już swoje.

Sześć klonów szybko wynurzyło się z ziemi, wszystkie uformowane na kształt poskręcanego z białej masy człowieka. Wyszczerzyły szpiczaste zęby, bynajmniej nie w geście przyjaznego powitania.

– Miłej zabawy i... dzięki za pomoc.

To była chwila, jedna sekunda i ukryta przy kostce broń znalazła się w dłoni Izusu. Atak nadszedł z lewej. Odskoczyła w bok, unikając rozerwania przez ostre szpony. Zanim opadła na nogi, złożyła palce w pieczęć.

Tropicielka || Izusu UchihaWhere stories live. Discover now