Rozdział 10. W sidłach nadziei

262 27 192
                                    

Siedziała skulona na zimnej posadzce i przełykała gorzkie łzy. Chłód celi więziennej muskał jej zmarzniętą skórę. Wokół panowała upiorna cisza przerywana dreptającymi po korytarzach szczurami. Izusu drgnęła, słysząc ciche piski gdzieś obok. Natychmiast odsunęła się pod ścianę, a szczęk ścieranych kajdan aż uderzył w uszy.

Westchnęła. Powieki powoli się zamykały; głowa opadała raz w przód, raz w bok. Musiał być środek nocy, minęło kilkanaście godzin, odkąd wtrącili ją tutaj, a nikt nie zamierzał postawić ją przed Tsunade.

Cholera, musiała się z nią spotkać! Czas uciekał. Itachi potrzebował pomocy i w każdej chwili jego stan mógł się pogorszyć. Co... co innego miała zrobić? Czekać aż umrze? Na pewno tak by się stało, gdyby nie zareagowała. Itachi nie szukał dla siebie ratunku. Bezczelnie kłamał, mówiąc, że zrobi wszystko, aby być z nią jak najdłużej. Nie rozumiała jego zachowania, ale teraz to nieistotne. Musiała go z tego wyciągnąć.

Coś huknęło na końcu korytarza. Stukot obcasów poniósł się po całym więzieniu. Izusu poderwała głowę, słysząc, jak ktoś zatrzymał się przed jej celą. Zmrużyła oczy, lecz w ciemnościach widziała zaledwie kilka kształtów.

– Zapalcie to cholerstwo.

Kobiecy głos, silny i władczy. Izusu wstrzymała oddech, a jej serce przyspieszyło. Światło rozpalonej świecy padło na twarz Tsunade. Za jej plecami stało dwóch strażników. Jeden z nich wyciągnął pęk kluczy i w kilku ruchach otworzył przeżarte rdzą drzwi.

– Zalecam ostrożność, Hokage-sama.

Tsunade zignorowała podwładnego. Pewnym krokiem weszła do środka, po czym zamknęła za sobą celę. Przez krótką chwilę mierzyła Izusu surowym spojrzeniem.

– Zostawcie nas same. Nikt ma tu nie wchodzić, jasne?

Mężczyźni usłuchali, kłaniając się nisko. Odeszli, a kiedy drzwi trzasnęły na końcu korytarza, nastała cisza. Izusu odchrząknęła. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, lecz Piąta ją uprzedziła:

– Mam nadzieję, że masz dobry powód, aby pojawiać się w środku wioski bez zapowiedzi. – Założyła ręce pod sporej wielkości biustem. – Nie masz pojęcia, ile osób będę musiała uciszyć, aby twoja wizyta obeszła się bez echa.

– Wybacz, Tsunade-sama – mruknęła zachrypniętym głosem – ale ta sprawa nie może czekać.

– Ktoś jeszcze wie, że tu jesteś?

– Kakashi.

– Cholera, później się tym zajmę. Mów, o co chodzi.

Dreszcz przebiegł po plecach Izusu, wraz z nim ogarnął ją dziwny niepokój. A jeśli... Tsunade nie będzie w stanie nic zrobić? Jeśli choroba Itachiego była nieuleczalna? Szlag by to, musiała wziąć się w garść! Wątpliwości w niczym nie pomogą. Przetarła zbierające się pod powiekami łzy.

– Itachi... – Odetchnęła głęboko. – Itachi jest śmiertelnie chory. Nie potrafię mu pomóc, nikt nie potrafi... Jego stan cały czas się pogarsza, zostało mu niewiele czasu. Błagam, Hokage-sama, jesteś najlepszą medyczną kunoichi, tylko ty możesz mu pomóc!

Tsunade przygryzła nerwowo wargę. Jej spojrzenie złagodniało, choć nadal kryła się w nim stanowczość.

– Opowiedz mi o tej chorobie. I, cholera jasna, dlaczego nie poinformowałaś mnie wcześniej?

Izusu podciągnęła nogi do siebie.

– Itachi ukrywał wszystkie objawy. Dowiedziałam się niedawno, zupełnie przez przypadek. Gdy Akatsuki wysłało mnie na kolejną misję, przybyłam prosto tutaj.

Tropicielka || Izusu UchihaWhere stories live. Discover now