11. Kłamiesz.

170 8 4
                                    

Stałam przed lustrem ubrana jedynie w srebrny cienki szlafrok. Przez ostatnie dwa dni przebywanie w tym domu było dla mnie katastrofą. Z jednej strony zdawałam sobie sprawę z tego, że to co trzymałam tak długi czas w tajemnicy wyjdzie na jaw. Z drugiej jednak miałam nadzieje. Nadzieje, że się nie zorientuje, że nie będzie pytał, że zapomniał już o tym co było. Bo każdy poszedł w inną stroną.

Parsknęłam do swojego odbicia w lustrze bo po raz kolejny zdałam sobie sprawę z tego jak naiwna byłam. Pocieszał mnie fakt, że Evan pojawił się w porę. Musiałam udawać, że jesteśmy szczęśliwą rodziną. Wszyscy doskonale wiedzieli, że tak nie jest. Wszyscy oprócz niego. I gdy zadziałało cieszyłam się. Przez dwa dni mnie unikał. Czasami mijaliśmy się gdzieś w domu ale nie odezwał się do mnie słowem. Prostym powodem było to, że nigdy nie byłam sama. Evan towarzyszył mi za każdym razem podtrzymując mnie na duchu.

Przez pierwszą chwilę gdy wszedł do budynku nie wiedział co tak naprawdę się tu rozegrało. Nie był świadomy, że prawda wyszła na jaw. Kiedy mu powiedziałam zaczął pakować nasze rzeczy ale ostatkiem sił go powstrzymałam. Bo przecież Alex odpuścił. Więcej nie zapytał, nie interesował się, nie wchodził nam w drogę a ja cieszyłam się z takiego obrotu spraw. I pomimo odczuwanego stresu wiedziałam, że za moment wyjadę nie zostawiając za sobą żadnego śladu. Jakby moja noga nigdy tu nie stanęła.

Wszystko było już zaplanowane. Wystarczyło tylko czekać i modlić się, że nikt się nie zorientuje.

-Słuchasz mnie? - Caroline wyglądała na zdenerwowaną.

-Tak ale jakbyś mogła powtórzyć będę wdzięczna. - uśmiechnęłam się sztucznie.

-Fryzjerka przyjechała. - klasnęła w dłonie - Myślałaś już co chcesz zrobić z włosami?

-Um... - zamyśliłam się - Nie. - pokręciłam głową - Totalnie nie mam pomysłu.

***

W ogrodzie zbierało się coraz więcej ludzi. Po obu stronach ścieżki usłanej płatkami róż poustawiane były rzędy krzeseł. Wszystko wyglądało jak w bajce. Na końcu drogi stała duża gondola ozdobiona przeróżnymi rodzajami kwiatów. Wszystkie były białe. Niewinne. Kiedyś oddałabym wszystko za taki dzień. Za miłość, która pozwoliłaby mi przezwyciężyć złe chwile. Za miłość, która nie oczekiwałaby niczego w zamian. Za miłość, która byłaby odwzajemniona.

-Nie wiem czemu ale mam wrażenie, że stresuje się bardziej niż oni. - Alice wyszeptała do mojego ucha na co zaczęłyśmy się śmiać. Rozumiałam ją. Też odczuwałam stres.

-Z czego się tak śmiejecie? - nigdy nie sądziłam, że mogę kogoś znienawidzić za sam głos. Odwróciłam głowę w jego stronę a jej błękitne oczy skakały po naszych twarzach. Miała na sobie długą białą suknie ozdobioną jedynie złotym tiulem. Jej mocno zakręcone blond włosy idealnie pasowałyby gdyby to było jej wesele.

-Nie mogłaś chociaż raz odpuścić? - Alice warknęła w jej stronę - Poczułaś się drugą Panną Młodą czy jak?

-Nie rozumiem o co Ci chodzi. - uśmiechnęła się szyderczo gdy dziewczyna wskazała ręką na jej strój. -Kochanie one mają jakiś problem. - zrobiła minę smutnego szczeniaka gdy spod ziemi u jej boku wyrósł Alex. Czarny to był zdecydowanie jego kolor. W obcisłym garniturze wyglądał jeszcze lepiej niż zazwyczaj.

-Nie przejmuj się. Po prostu Ci zazdroszczą. - poczułam się spięta kiedy pocałował ją w czoło. Nie byliśmy tak blisko od długiego czasu i nie chciałam tego zmieniać. Wolałam trzymać się z daleka. - Może zaprosimy dziewczyny na nasze wesele? Co o tym sądzisz? - zwrócił się po raz kolejny w jej stronę a ja poczułam ukłucie w sercu.

Straciłam CięWhere stories live. Discover now