Rozdział 30

2.1K 119 140
                                    

-Co?! To niemożliwe!-Gwałtownie wstała.

-Niestety taka jest prawda. Sprawdziłem to. Przepraszam-powiedział cicho.

-Muszę wyjść.-Wydusiła i szybko zniknęła za drzwiami.

Schodziła po schodach i nagle zrobiło jej się słabo. Osunęła się po ścianie. Odchyliła głowę do tyłu i zrobiła dziesięć długich oddechów. Uspokoiła się na tyle, że mogła iść dalej.

Wyszła na zewnątrz. Nogi same prowadziły ją do miejsca, w którym teraz powinna się znajdować. Nie kontaktowała, była jak w jakimś transie. Po kilkunastu minutach wędrówki otworzyła bramę. Ocknęła się dopiero wtedy, kiedy stanęła przed grobem swojej matki.

Powoli zaczęło docierać do niej to, co usłyszała. Jego słowa przez cały czas rozbrzmiewały w jej głowie. Nie mogła się ich pozbyć. Rozejrzała się dookoła. Żadnej żywej duszy. Stała tam całkiem sama. Spojrzała na zdjęcie matki, usiadła na ławeczce obok. Rozpłakała się jak małe dziecko.

-Mamo, co ja mam teraz zrobić?-Pytała tak, jakby była w stanie jej odpowiedzieć.-Powinnam go znienawidzić? Nie potrafię. Ale co się stanie, kiedy dowie się o tym ojciec? I Nate? Czy mam prawo ich okłamywać?-Patrzyła na świeże kwiaty.-Dlaczego cię tu nie ma? Wiedziałabyś co robić.-Otarła rękawem spływające łzy. -Daj mi jakiś znak. Błagam.-Była zdesperowana.

Wtedy ogień w jednym ze zniczy po prostu zgasł. Polly potraktowała to jak zrządzenie losu. Potrzebowała jakiegokolwiek impulsu do działania.

-Dziekuję, mamo.-Powiedziała cicho i szybko zerwała się na równe nogi.

Wracała do domu najszybciej jak umiała. Momentami nawet biegła. Miała głęboką nadzieję, że Jake nigdzie nie wyszedł, że nadal tam na nią czeka.

Wbiegła po schodach tak szybko, że prawie zabrakło jej tchu. Otworzyła drzwi. Nadal stał przy oknie. Wyglądał jak rzeźba, jakby czas się zatrzymał i nie mógł poruszyć się nawet o milimetr.

-Jake!-Zawołała wybudzając go z tego letargu. Powoli odwrócił się w jej stronę.

Podbiegła do niego i bez żadnego uprzedzenia oplotła wokół niego ręce i z całej siły go przytuliła. Początkowo nie odwzajemnił uścisku. Poczuł, że całe jego ciało sztywnieje. Kiedy odzyskał kontrolę, niepewnie położył dłonie na jej plecach. Chwilę później przyparł ją mocniej do siebie i pozwolił jej się wypłakać. Jej łzy łamały mu serce. Nie potrafił pogodzić się z tym, że jego własna matka jest przyczyną rodzinnej tragedii tej drobnej osóbki.

-Przepraszam.-Wydusił, gdy poluzowała uścisk.

-To nie twoja wina. Nie odpowiadasz za czyny swojej matki.-Położyła dłoń na jego policzku i oto patrzyły na niego przeszklone oczy dziewczyny.

-Powinienem był ją zatrzymać.-Wytarł kciukiem samotną łzę, spływającą po jej policzku.

-Nic nie mogłeś zrobić. Byłeś dzieckiem.-Nie chciała, żeby czuł się za to odpowiedzialny.- Od jak dawna wiesz?-Zapytała po chwili.

-Kiedy powiedziałaś mi, że twoja mama zginęła w wypadku to nie połączyłem faktów. Przypomniało mi to oczywiście o tym, co zrobiła moja matka, ale nie przypuszczałem, że to ma jakiś związek-westchnął.-Zacząłem grzebać dopiero wtedy, kiedy zapadł wyrok na tych dwóch zwyroli. Pewności nabrałem, gdy zobaczyłem to zdjęcie.-Wskazał na portret kobiety.

-Nie zauważyłam niczego dziwnego w twoim zachowaniu-wyznała.

-Wiesz, że potrafię maskować emocje. Pod tym względem byłem przygotowany na każdą ewentualność-tłumaczył.

Duskwood: Part IWhere stories live. Discover now