Rozdział 20

8.4K 254 13
                                    

- Chcesz mnie zabić, co? - przekrzywia głowę i uśmiecha się. - Wielu próbowało, ale proszę, możesz być pierwsza. - mówi rozkładając ręce na boki.

- Przestań traktować się jak boga. - warczę. - Po co ci ten ślub? - pytam.

Mężczyzna kiwa głową i siada na swoje poprzednie miejsce.

- Żeby zniszczyć rodzinę, która niszczy moją. - odpowiada cicho.

- Po co ci do tego ja?

- Wiem, że masz w tym swój udział, ale muszę znaleźć na ciebie dowód. To twoja rodzina jest tą, która zabija moich ludzi.

- Czy ty siebie słyszysz?

- Nie masz o niczym pojęcia. - warczy.

- To może z łaski swojej mi to wytłumaczysz?

- A może ty mi wytłumaczysz to, dlaczego w dniu spotkania z twoim dziadkiem zginął jeden z szefów mojej ochrony?

- Każdy mógł go zabić, czemu rzucasz oskarżeniami bez ich potwierdzenia?

- Mylisz się. - szczerzy zęby. - Złapaliśmy zabójcę i uwierz mi, że w jego obecnym stanie śmierć będzie dla niego wybawieniem. A, nie dodałem najważniejszego, to twój daleki wujek. W obecnym stanie nie do rozpoznania.

- Jesteś potworem.

- Ja czy twoja rodzina, która zabija bez celu? A ty? Spójrz na siebie, genów nie oszukasz. - mówi zdenerwowany i idzie w moją stronę.

- Jeżeli podejdziesz jeszcze bliżej to cię postrzelę. - ostrzegam.

Alex staje naprzeciwko mnie, tak blisko, że lufa pistoletu dotyka jego klatki piersiowej. Łapie moją dłoń z pistoletem i przesuwa ją tam, gdzie znajduje się serce.

- Strzelaj tutaj, będzie mniej krwi w przeciwieństwie do tego, jeśli strzelisz mi w głowę.

Puszcza moją dłoń.

- Ty też lubisz przedłużać czyjąś śmierć? - pyta z uśmiechem.

- Jesteś chory. - odpowiadam z obrzydzeniem.

- Nic się nie zmieniłaś. - dotyka mój policzek. Podnoszę wzrok i patrzę w jego zamglone oczy. Alkohol chyba zaczął działać. Nachyla głowę do mojej szyi.

- Pachniesz tak samo. - mój oddech przyspiesza. - Możesz strzelać, dolcezza.

-Nie mogę. - mówię drżącym głosem. W jednej chwili przyciskam pistolet do ciała mężczyzny, a w drugiej moje plecy zostają przyparte do jego tułowia a broń zabrana.

- Jesteś za słaba na swoją rolę. - mówi mi do ucha. - To była twoja ostatnia szansa. - odpycha mnie od siebie. - Wracaj do siebie, nigdy więcej tu nie przyjdziesz.

Do mojego pokoju wracam najszybciej jak mogę, przebieram się i nie zasypiam przez całą noc.

Równo o wschodzie słońca wstaję, przebieram się w letnią sukienkę i idę do kuchni. Zaczynam szykować dla wszystkich śniadanie. Zaczynam od sałatek, grzanek, słodkich bułeczek. Mija godzina, a do kuchni wchodzi Lucia.

- Dzień dobry, pani Conti. - mówi.

- Lucia, przestań. Wcale mnie to nie cieszy.

- To nie tak, Alex powinien ci wytłumaczyć.

-Wytłumaczyć co?

- To, że teraz jesteś ponad wszystkich. - odpowiada Alex wchodzący do kuchni. Po raz pierwszy widzę go ubranego w dresy, mniam. Odkładam blachę z bułkami i opieram dłonie na biodrach.

- Twoja mama nie będzie się do mnie zwracała jak do nie wiadomo kogo. To ona jest starsza i to jej należy się szacunek, nie mi. Ja powinnam mówić do niej per pani.

Mężczyzna ignoruje to co powiedziałam, podkrada jedną ze świeżo upieczonych bułek i wychodzi.

- Lucia, błagam cię, przecież nic się nie zmieniło. Zresztą mam nadzieję, że jutro wylatuję.

- Jeszcze wiele przed tobą. Usiądź przy stole, ja się zajmę resztą, dziękuję.

Idę do salonu połączonego z jadalnią i mój nastrój się pogarsza. Podchodzę do stołu, a na moim miejscu siedzi Kiara. Zaciskam zęby.

- Witaj, chyba nas sobie nie przedstawiono. - mówi wyciągając dłoń.

Mierzę ją wzrokiem, opuszcza dłoń. Mało mnie obchodzi co sobie o mnie pomyśli. Siadam naprzeciwko niej. Jesteśmy same w pomieszczeniu. W niecałe dziesięć minut zjawia się cała gromada. Moim rodzice, Jaszczur, Tom, Lucia stawia potrawu na stół. Nie wiem do czego wszyscy zmierzają, ale szepczą między sobą patrząc to na mnie, to na Kiarę. Następnie zjawia się Alex, który zatrzymuje się w połowie drogi patrząc na kobietę siedzącą naprzeciwko mnie. Wszyscy przy stole wstają, a atmosfera staje się napięta, mężczyzna zdecydowanie wolniejszym krokiem podchodzi do swojego miejsca i bez słowa siada zaczynając swój posiłek. Za jego przykładem idą inni.

- Czemu wszyscy wstali? - pytam Lucię, która siedzi po mojej prawej stronie.

- W ten sposób oddajemy szacunek Capo.

- Chyba was nie zrozumiem. - kiwam głową.

Ciszę przy stole przerywa Tom, który mówi coś po włosku. - Non è così che ti ho cresciuto, è tua moglie, mostrale il rispetto che merita. (Nie tak cię wychowałem, ona jest twoją żoną, okaż jej szacunek, na jaki zasługuje).- mówi patrząc znacząco na Alexa. Wszyscy zamierają i patrzą na młodszego mężczyznę.

- Attenzione, tu parli con il capo. (Uważaj, mówisz co Capo).

-Mi rivolgo a mio figlio. (Zwracam się do mojego syna).

-È morto.(On umarł).

Lucia prosi Toma, aby usiadł, ona sama odkłada sztućce i odwraca się do Alexa.

- Wynoś się z mojego domu. - mówi Lucia do Kiary.

-Pozwolisz tak do mnie mówić, misiu? - łapie za rękę Alexa.

Zaraz chyba zwymiotuję. Mężczyzna je dalej, ignorując kobietę.

-Misiu?

- Daj mu zjeść. - mówię spokojnie. - W przeciwnym razie Miś Yogi będzie narzekał przez cały dzień.

Wszyscy parskają, a Rafaele wypluwa kawę brudząc przy tym siebie i innych.

- Valentina! - upomina mnie mama.

- No co? - wzruszam ramionami.

- Twoja mama zmierza do tego, że obrażanie człowieka na moim stanowisku zazwyczaj kończy się śmiercią, a w najlepszym przypadku pozbawieniem nazwiska. - mówi groźnie Alex.

- Mało mnie to obchodzi, o której wylatuję?

- Nigdzie nie lecisz. - odpowiada i upija łyk kawy.

- Oczywiście, że lecę. Jeżeli mnie zmusisz to tym razem nie zawaham się.

- Grozisz mi? - pyta.

- Odbieraj to jak chcesz.

- Dobrze więc, za godzinę wylatujemy.

- Świetnie. - odpowiadam.

Podnoszę się dziękując za śniadanie. Idę do pokoju i pakuję walizki. Po godzinie jestem gotowa, żegnam się z rodziną, Alexa nie widzę. Rafaele wyprowadza mnie poza teren zamku, gdzie czeka na mnie helikopter, mężczyzna wciska walizki gdzieś z tyłu i siada na miejscu pilota, no bez żartów. Patrzę na niego przerażona, a on odpowiada mi uśmiechem.

- Alex nie miał lecieć z nami?

- Nic o tym nie wiem.

Uruchamia maszynę i wznosimy się w powietrze.


Dopóki śmierć nas nie rozłączy [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now