Rozdział 11

8.6K 278 21
                                    

Rano wstaję cała obolała, spanie na fotelu było przegięciem. Przecieram oczy i spoglądam w stronę łóżka, niestety zajętego łóżka. Chowam głowę w dłonie. I co teraz mam zrobić? Patrzę na mężczyznę, który śpi w najlepsze, zdecydowanie inaczej wyobrażałam sobie dzisiejszy poranek. Podnoszę się z fotela, wybieram rzeczy, w które się przebiorę i idę do łazienki, dwa razy sprawdzam, czy zamknęłam drzwi. Wchodzę pod prysznic, gorąca woda miło rozluźnia moje obolałe ciało. Myję ciało i włosy, podchodzę pod strumień, aby zmyć pianę, zamykam oczy. Przypominam sobie mnie i Alexa, kiedy byliśmy młodzi, uśmiech samoistnie pojawia się na mojej twarzy i gaśnie, niesamowicie przykro jest stracić coś co było dla ciebie światem. Wyłączam prysznic i owijam jednym ręcznikiem włosy a drugim ciało, następnie myję zęby, twarz, nakładam krem z filtrem, czeszę i suszę włosy. Po wykonanych czynnościach przebieram się w dżinsy z wysokim stanem i zielony crop top. Mam nadzieję, że sobie poszedł, myślę. Uchylam drzwi i wyglądam przez szparę, cholera, jest jeszcze gorzej niż myślałam. Opuszczam łazienkę i staję naprzeciwko łóżka, na którym siedzi nachmurzony księciunio. Nie mówi nic, tylko się na mnie gapi, niekomfortowość osiągnęła poziom maksymalny. Wzruszam ramionami i siadam na fotelu, na którym spędziłam całą noc i ani jednej więcej nie spędzę, i patrzę się na niego. Odchrząkuje i ewidentnie chce coś powiedzieć, ale nie wie co, próbuję się nie śmiać z tego widoku, ale to trudne. Człowiek, który traktuje cię jak śmiecia nagle jest speszony i nie wie co powiedzieć, ja przepraszam bardzo, ale cytując Króla Juliana to jest jak dar od pradawnych bogów.

- Czy my, no...wiesz? Chodzi mi...- wzdycha. - Ktoś z moich ludzi pojedzie kupić test, jeśli będzie pozytywny zapłacę ci i pozbędziesz się problemu. - mówi.

Mój uśmiech znika natychmiastowo. Był dupkiem, ale teraz przesadził.

- Wynoś się stąd! - krzyczę. - Przesadziłeś Conti, od teraz jesteś dla mnie nikim, rozumiesz?

- A możesz chociaż...

- Nie, nie mogę do cholery! Wypieprzaj i nie spodziewaj się mnie na jutrzejszym ślubie. Kiara jest chętna, właściwie to jest chętna na wszystko co ma kasę. - prycham.

- Pamiętaj co ci grozi, ja nie kłamię.

- Tknij tylko moją rodzinę a z twojej dziuni nawet włos nie zostanie. Spieprzaj mówiłam!

W końcu wychodzi, ale emocje nie odpuszczają, zabiję go jak jeszcze raz się tutaj pojawi. Chciał ślubu? Niech go weźmie z własnym ego. Nie zastanawiam się nawet nad decyzją, idę po walizki. Kładę je na podłodze i chowam do nich ubrania, buty, bieliznę, kosmetyki. Do torby chowam telefon, ładowarkę i inne rzeczy, które będą przydatne w samolocie. Właśnie, ja się pakuję, a jak załatwię samolot. Lucia chciała mi pomóc, ale dziadek też się zaoferował. Gdybym poprosiła Lucie to Alex by się wściekł, a jest zdolny do wszystkiego więc nie, to nie jest najlepszy pomysł. Muszę skontaktować się z dziadkiem, na szczęście podczas mojej wizyty podał mi swój numer.

- To jak, misja uciekająca panna młoda? - pyta, kiedy odbiera.

- Nie wierzę, że głowa rodziny mafijnej pyta się czy uciekam spod ołtarza i przy tym się cieszy.

- Po pierwsze dziecko, na głowę rodzony mówi się Capo. A po drugie nie mówiłem nic o ołtarzu, przecież uciekasz dzień przed. Jednak jak o tym pomyślę to ucieczka z przed ołtarza będzie bardziej fascynująca, zadzwoń jutro. - kończy rozmowę. Patrzę osłupiała na wyświetlacz, on naprawdę się rozłączył. Dzwonię drugi raz.

- Zanim znów się rozłączasz powiem tylko, że potrzebuję pomocy.

- Ten chłopak nie grzeszy inteligencją. - wzdycha.

Dopóki śmierć nas nie rozłączy [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now