44🏹

297 15 2
                                    




Podczas gdy Aldianel, Legolas i Gimli spędzali czas z hobbitami, narada została odbyta. W namiocie zastali jedynie Gandalfa i Aragorna, od których dowiedzieli się, co zostało ustalone. Za dwa dni z Minas Tirith do Minas Morgul i bram Mordoru wyruszyć miała wyruszyć sześciotysięczna armia piechoty i tysiąc konnych. Mieli oni wybawić armie Mordoru, by oczyścić drogę Froda i Sama do Góry Przeznaczenia. Gdy postanowienia zostały ogłoszone, przez dłuższą chwilę żadne z nich nie dobyło z siebie głosu, by po dłuższej chwili Gimli ryknął śmiechem. Spojrzenia pozostałej czwórki szybko skierowały się na krasnoluda, przyglądając się mu z pytaniem w oczach.
— Czy była w dziejach Gondoru sytuacja bardziej niedorzeczna? — zapytał, kręcąc głową z resztkami rozbawienia wypisanymi na twarzy. Oto wraz z armią siedmiu tysięcy żołnierzy, co nie stanowi nawet połowy armii Mordoru, ruszamy, aby zaatakować bramy Czarnej Krainy. Gandalfie! Czyż Władca Ciemności nie ryknie śmiechem i rozgniecie nas palcem niczym chcącą użądlić go pszczołę?
— Nie — odparł Gandalf — spróbuje złapać tę pszczołę i wyrwać jej żądło. A są wśród nas wojownicy warci tysiąc żołnierzy. Sauron zdecydowanie się nie zaśmieje.
— Nawet jeśli to niedorzeczność, musza nas do niej konieczność. Rozpoczęliśmy niebezpieczną rozgrywkę i dla jednego z graczy zakończy się ona śmiercią.
— Nie mamy szans — stwierdził, bardziej niż spytał Gimli. Aragorn pokiwał głową, w potwierdzeniu nic nie mówiąc. — A więc nie widzę zastrzeżeń.
Aldianel nic nie powiedziała, tylko spojrzała na Legolasa, który spoglądał na nią z dziwnym wyrazem twarzy, którego nie umiała odczytać. Wiedziała, że będzie musiała zadać to pytanie.
Nikt już nic nie powiedział, wszyscy pogrążeni w swoich myślach. Strach na zmianę zaciskał i rozluźniał swoją pięść na jej wnętrznościach. Aragorn ruszył do wyjścia z namiotu. Aldianel odprowadziła go wzrokiem, złożyła krótki pocałunek na ustach Legolasa i także opuściła namiot.

Aragorn zatrzymał się niedaleko, spoglądając na wschód, jakby był w stanie zobaczyć stąd bramy Mordoru. Podeszła do niego zatrzymując się u jego boku. Na krótką chwilę skierowała swoje spojrzenie na gwiazdy migoczące nad ich głowami, by zaraz ponownie popatrzeć na Aragorna. Jego włosy pozostawały w nieładzie, a z jego oczu biło zmęczenie.

— Czekają nas ciężkie dwa dni — powiedziała cicho. Nawet nie udawała swobodnego tonu. Nie potrafiła odczytać emocji kłębiących się na jego twarzy.

— Jesteś pewna? — zapytał, Aldianel doskonale wiedziała, o co mu chodzi.

— Tak — odparła bez chwili wahania może zbyt ostrym tonem, nie pozwalając dokończyć mu myśli. Bardzo dobrze wiedziała, o co mu chodzi.
Westchnienie opuściło jej usta, a ich ponownie zalała fala ciszy.

— Wyruszysz tam jako król — zaczęła — jako Władca Gondoru, potomek Isildura.
Sama nie wiedziała, dlaczego to mówiła, słowa same opuszczały jej usta. A jednak myślała nad tym tematem. Spodziewała się jaką odpowiedź od niego może usłyszeć, nie zwracała jednak na to uwagi.

— Nie jestem królem — odparł spokojnie z pozbawioną wyrazu twarzą. Jednak widziała coś dziwnego w jego wzroku.

— Jeszcze nie — odparła równie spokojne.

— Jeszcze nie — powtórzył nieobecnym głosem jakby pogrążony w jakimś odległym wspomnieniu.
Cisza stała się ich nowym przeciwnikiem, wrogiem jeszcze trudniejszym do pokonania niż wszyscy inni.
— Przepraszam — powiedział Aragorn. Wreszcie na nią spoglądając. Wydawało się, jakby jeszcze chciał coś dodać, jednak już żadne słowo nie opuściło jego ust.
Aldianel przez dłuższą chwilę przyglądała się jego twarzy, zaciśniętym ustom i oczom, które zdawały się zdradzać niewypowiedziane słowa. Skinęła głową. Krok. Posunięcie się na przód w drodze do normalności. Emocje opadły, złość pozostawiała po sobie resztki żalu, wciąż pozostawały słowa, które miały zostać wypowiedziane, jednak na to przyjdzie czas później. Krok. To wystarczy. Na razie.
Aldianel odwróciła się, zostawiając Aragorna ze swoimi myślami. Ruszyła z powrotem w stronę namiotu, w którego wejściu stał Legolas. Podeszła do niego chwytając go za rękę. Odgarnął z jej twarzy pasmo włosów i złożył pocałunek na jej czole, zanim zniknęli we wnętrzu namiotu odprowadzeni przez wzrok Aragorna, nieobecny, zatopiony w utęsknionym wspomnieniu.

*

A więc rozpoczęły się przygotowania, aby dwa dni później na polach Pelennoru zgromadziła się Armia Krain Zachodu. Zwiadowcy donosili, że wschodnie drogi były wolne od nieprzyjaciół.
Aldianel, Legolas i Gimli mieli jechać wraz z Aragornem i Gandalfem dołączając w drodze do Dunedainów i synów Elronda. Jedynie Merry miał pozostać w mieście.

*

Wszystko zostało przygotowane, wieczór przed wyjazdem spędzili w ponurej, pełnej napięcia atmosferze. Pranek przywitał ich słoneczny, lecz chłodny. Wilgoć unosiła się w powietrzu i osiadła na ich ubraniach. Aldianel wraz z Legolasem ruszyli ku swoim koniom. Elfka szła ubrana w skórzaną zbroję okrytą elficką opończą.
Pół godziny później wojska były gotowe do wymarszu. Zadęły rogi. Wyruszyli.
Aragorn prowadził armię odziany w zbroje, nosząc na piersi ten sam symbol, który zdobił sztandar trzymany w dłoni jednego z Dunadainów, tego samego, który cztery dni temu powiewał nad pokładem statku, którym przypłynęli na pole bitwy.
Pogoda im sprzyjała, wraz z pnącym się po niebie słońcem robiło się coraz cieplej, po niebie sunęły pojedyncze chmury, a delikatny wietrzyk owiewał ich twarze. Pogoda stanowiła idealne przeciwieństwo dla nastrojów panujących wśród wojsk. Droga mijała w ciszy. Czas mijał im zaskakująco szybko. Przed południem dotarli do Osgiliath, gdzie przy odbudowie pracowali wszyscy, którzy nie wyruszali na wojnę. Nie zatrzymali się, mijając ruiny na zachodnim brzegu, przeprawili się przez Anduinę i ruszyli szerokim traktem. Pokonali jeszcze milę, zanim się zatrzymali. Słońce pomału zbliżało się do linii horyzontu, w oddali piętrzyły się górskie szczyty. Dookoła nich szumiały drzewa, a z oddali dobiegał plusk wody. Znajdowali się już w Ithilien, niewielka odległość dzieliła ich od Rozdroża. Zwiadowcy pojechali dalej, mijając Rozdroże, a pozostali zajęli się rozbijaniem obozowiska na niewielkiej polanie pośród drzew.

*

Ostatnie promienie słońca ginęły za horyzontem, gdy zwiadowcy powrócili do rozbitego już obozu. Nigdzie nie było śladu nieprzyjaciół. Wszędzie panował spokój.
Zgodnie z tym, co zostało postanowione jeszcze w Minas Tirith, Aragorn wysłał trębaczy, by przejechali wszystkimi czterema drogami Rozdroża i odegrawszy hejnał, ogłosili: Władcy Gondoru powrócili na tron i biorą te ziemie im należne z powrotem w posiadanie.
W tym czasie w obozie rozpoczęły się rozmowy na temat ich dalszej drogi.
Pojawiły się głosy mówiące o zaatakowaniu najpierw Minas Morgul, zamiast atakować główne bramy Mordoru. Jednak temu pomysłowi sprzeciwił się stanowczo Gandalf. Rozmowy trwały jeszcze przez dłuższy czas, zanim zapadła noc.

*

Gwiazdy świeciły wysoko na niebie. Drzewa szumiały w ciszy, przerywanej przez przyciszone rozmowy, jednak większość osób udała się już na spoczynek. Aldianel i Legolas oddalili się, zagłębiając się w lasach Ithilien. Szli w ciszy, każde pogrążone we własnych myślach, ich dłonie jednak cały czas pozostawały ze sobą splecione. Między baldachimem zielonych liści przebłyskiwały gwiazdy. W tym lesie także było coś niezwykłego.

*

Następnego dnia wraz ze wschodem słońca wyruszyli w dalszą drogę. Teraz kierowali się już prosto na północ, opuścili rozdroże, zachowując pełną ostrożność. Zwiadowcy jechali przed wojskami, jednak droga mijała spokojnie.

Enemy or friend | LegolasWhere stories live. Discover now