45🏹

306 18 2
                                    

Cały czas posuwali się naprzód, każda chwila nieuchronnie przybliżała ich do Mordoru, posępna atmosfera wkradła się pomiędzy wojska. Słońce świeciło wysoko na niebie, jednak Aldianel zdawało się, jakby ciemne chmury zawisły nad ich głowami. Od bram Czarnej Krainy dzielił ich jeden dzień drogi. Następnego dnia jeszcze przed południem mieli dotrzeć na miejsce. Zbliżała się ostateczna rozgrywka. Jednak to nie oni mieli odegrać w niej główne role.

Wysoko na niebie ich ruchy śledzone były przez Nazgule. Aldianel widziała je jako niewielkie punkciki na jasnym niebie, z odległości śledzące ich każdy ruch. Oprócz niej i Legolasa nikt nie był w stanie ich dostrzec, jednak wszyscy wyczuwali ich obecność. Było to uczucie, którego nie dało się pomylić z niczym innym. Zgroza zalewała ich serca. Aldianel zdawało się, jakby ze wszystkich stron zalewała ich ciemność, mimo że dzień był jasny i bezchmurny.

Zmierzch nadszedł szybciej, niż tego chcieli. Góry otaczające Mordor piętrzyły się groźnie na tle zachodzącego słońca. Niebo przybrało krwistoczerwony kolor, a pojedyncze chmury przypominały smugi farby na płótnie. Na wschodzie przybrało już barwę ciemnego granatu, upatrzonego pomału pojawiającymi się gwiazdami.

Nie rozpalili ogniska, oprócz nazguli nigdzie nie natknęli się na ślad nieprzyjaciela, jednak znajdowali się blisko Mordoru i woleli nie ryzykować. Przygotowano posiłek, nikt jednak nie był w stanie nic przełknąć. Aldianel czuła głód, jednak jednocześnie jej żołądek zaciskał się boleśnie ze strachu i niepewności. Nie była w stanie przełknąć nawet jednego kęsa.

Rozbili obozowisko w niewielkim oddaleniu od ścieżki, na niewielkiej polanie osłoniętej przez drzewa. Wystawiono straże, pozostali udali się na spoczynek.

Aldianel znalazła sobie miejsce pod jednym z drzew, tym razem nie miała zamiaru oddalać się od obozowiska. Nie miała nawet na to siły. Była zmęczona, w jej głowie wirowały tysiące myśli, martwiła się. Jedno pytanie cały czas tłukło się po jej umyśle. Co przyniesie następny dzień? Jej usta opuściło głośne westchnienie, miała dość tych wszystkich myśli.

*

Kolejny dzień nadszedł zdecydowanie za szybko. Słońce jeszcze nie wstało, jednak na wschodzie niebo z wolna barwiło się szarością. Wróciła do namiotu. W środku zastała jedynie Gimlego i Legolasa. Poczuła uścisk w piersi, patrząc na te dwójkę.

Uważnie przyjrzała się ich twarzą, mieli posępne miny, w ich oczach mieszały się przeróżne emocje, jednak dominował w nich strach. Kolejne ukłucie bólu. Kiedy się to wreszcie skończy?

Zastanawiała się, czy jeszcze kiedyś będzie im dane po prostu się śmiać, nie musząc martwić się, czy dożyją kolejnego dnia. Była zmęczona. Zmęczona uciekaniem przed śmiercią. Ile jeszcze uda im się jej unikać?

Odrzuciła od siebie tę myśl. Przeżyją. Oni wszyscy. Muszą.

Ta wojna zabrała już zbyt wiele ofiar. Nie miała zamiaru pozwolić, by zabrała także ich.

Odwróciła wzrok od Legolasa i Gimlego. Podeszła do miejsca, gdzie znajdowały się jej rzeczy. Zapięła swój pas, przy którym znajdował się jej miecz. Przy kostce czuła chłód stali, sztyletu, który tam ukryła. Drugi chwyciła do ręki. Dłonie delikatnie jej drżały. Delikatnie przejechała palcem po ostrzu. Poczuła ciepło krwi. Odetchnęła. Przeszła ją fala piekącego bólu, który wyrwał ją z otępienia.

Legolas podszedł do niej szybkim krokiem, kładąc dłoń na ręce trzymającej sztylet. Spojrzał na nią z bólem w oczach.

— Nie rób tak — powiedział cicho, tonem jak do małego dziecka, jednak Aldianel w tamtej chwili czuła się jak dziecko, zagubione, niepotrafiące odnaleźć drogi. Jej oczy zaiskrzyły łzami. Weź się w garść, skarciła się w myślach. To nie błota chwila na słabość. Wiedziała o tym. Jednak chyba nie miała już siły walczyć.

Enemy or friend | LegolasΌπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα