8🏹

637 32 4
                                    


- Ja też — rzekł posępnie Aragorn. - Bez słowa wyrzutu czy sprzeciwu szedłeś za mną prawie w objęcia śnieżnej śmierci. Jeśli mój opór nie zmienia twojej decyzji, to teraz ja pójdę bez sprzeciwu za tobą. Jednak to nie o Pierścień czy któregoś z nas boje się najbardziej, a o ciebie Gandalfie. I powtórzę: uważaj, kiedy przekroczysz wrota Morii.

- Ja nie pójdę — powiedział Boromir — jeśli mnie nie przegłosujecie. Co na to inni? Co powie Legolas? Co hobbici? Chciałbym, wiedzieć co powie Opiekun Pierścienia.

- Ja wolałbym nie zagłębiać się w Morię — powiedział Legolas. Aldianel zlustrowała go uważnym spojrzeniem.

Zapadła cisza. Żaden z hobbitów się nie odezwał. W końcu po dłuższej chwili przemówił Frodo.

- Nie chcę tam iść, jednak nie chcę, tak że odrzucać rady Gandalfa. Proszę, nie głosujmy, zanim się nie prześpimy. Gandalfowi łatwiej będzie policzyć głosy za dnia niż po ciemku. Ależ wyję ten wicher!

Wszyscy ucichli zasłuchani. Aldianel zmarszczyła brwi, uważnie słuchając, wśród pogwizdywania wiatru między drzewami i skałami słychać było wyraźne, jednak łatwe do pomylenia z wiatrem, wycie.

Aragorn, tak że to usłyszał i zerwał się ze swojego miejsca.

- To nie jest tylko wiatr! - zawołał. - Słychać, tak że wycie wilków. Wargowie przybyli od zachodnich zboczy gór.

- Czy mamy czekać aż do rana? - zapytał Gandalf. - Tak jak mówiłem, łowy już się zaczęły. Jeśli uda nam się dożyć świtu, kto będzie chciał iść nocą na południe, mając za plecami wilki?

- Jak daleko mamy stąd do Morii? - spytał Boromir.

- Jedno z wejść znajdowało się na południowy zachód od Karadhrasu. Jest to trzy i pół mili lotu ptaka i pięć wilczego truchtu.

- Wyruszmy więc jutro przed pierwszym brzaskiem — powiedział Boromir — Wilki już wyją, a to orków się dopiero lękamy.

- To prawda! - powiedział Aragorn i na próbę wyciągnął miecz z pochwy. - Jednak tam, gdzie skamlą wargowie, tam czają się orkowie.

- A więc nie mamy innego wyjścia i wszyscy razem ruszymy przez Morię — powiedziała Aldianel cicho, pomału wodząc dłonią po cięciwie swojego łuku w zamyśleniu.

Dla bezpieczeństwa podróżni wspięli się na szczyt wzgórza, pod którym się na początku zatrzymali. Znajdowała się tam kępa starych powykręcanych drzew otoczonych przez powyszczerbiany kamienny krąg. Nie mieli żadnej nadziei, że ciemność i cisza ich uchronią dlatego pośrodku kręgu rozpalili ognisko.

Zajęli miejsca wokoło ognia. Ci, na których nie wypadła warta, pogrążyli się w niespokojnym śnie. Pomimo czyhającego zagrożenia Aldianel udało się nareszcie odpocząć. Z odległych ścieżek marzeń wyrwało ją przerażające wycie. Podniosła się i rozejrzała się dookoła. W ciemności widziała świecące ślepia wilków, które zbliżyły się do kamiennego kręgu. Pomiędzy kamieniami stanął wielki basior. To właśnie on wydobył z siebie wycie, które obudziło dziewczynę. Ponownie zawył niby przywódca wzywający swoich żołnierzy do ataku. Gandalf powstał i postawił kilka kroków, wyciągając przed siebie różdżkę.

- Posłuchaj, psie Saurona — zawołał — Tutaj stoi Gandalf, jeśli droga ci twoja skóra, uciekaj. Nie próbuj przekraczać tego kręgu, inaczej cały zdrętwiejesz.

Wilk warknął i skoczył w kierunku czarodzieja, jednak w tym samym momencie rozległ się głośny, ostry brzęk. Wilk wydał stłumiony jęk. Dwie strzały przebiły gardło warga na wylot — Aldianel i Legolas niemal równocześnie wystrzelili strzały. Czujne oczy nagle znikły. Rozglądali się dookoła, jednak zgraja zniknęła. W ciszy, która zapadła jedynym dźwiękiem był świst wiatru między drzewami. Aldianel spojrzała na Legolasa z lekka wyzywająco, opuszczając łuk.

Noc z wolna zbliżała się ku końcowi. W pewnym momencie Aldianel zerwała się, nagle otaczającą ich ciszę przerwało dzikie warczenie i groźne wycie wilków. Ze wszystkich stron, podróżników zaatakowali wargowie.

- Dorzucicie do ognia — krzyknął Gandalf do hobbitów. - Stańcie plecami do siebie i wyciągnijcie miecze.

Nad świeżą porcją drewna buchnęły płomienie, a w ciemności Aldianel dostrzegła szare kształty. Wargowie wbiegali do kamiennego kręgu, nacierając na podróżnych, a za nimi czaili się jeszcze więcej wilków. Miecz Aragorna ze świstem przecinał powietrze, rozcinając gardła wilków. Ciała pozbawione głów opadały bezwładnie pozbawione życia, a strzały wystrzeliwane przez Aldianel i Legolasa przeszywały ciała potworów.

Dziewczyna wystrzeliła kolejną strzałę, która przebiła ciało napastnika. Teraz dobyła miecz z pochwy, a blask ognia zaigrał na klindze. Elfka zamachnęła się, pozbawiając życia kolejnego wilka.

Gandalf, który wyglądem przypominał teraz kamienny posąg potężnego starożytnego króla, chwycił płonącą gałąź i ruszył w kierunku wilków, które w panice cofały się przed czarodziejem. Nagle gałąź wyfrunęła w powietrze niczym błyskawica, rozświetlając się na ciemnym niebie, a potężny głos Gandalfa zahuczał, niosąc się w mroku:

- Naur an edraith ammen! Naur dan i nagaurhoth!

Najbliższe drzewo stanęło w ogniu, a czerwone płomienie przeskakiwały z wierzchołka na wierzchołek, tworząc wokół nich ognistą koronę. W świetle rozedrganych płomieni klingi mieczy i sztyletów zamigotały. Legolas wystrzelił ostatnią strzałę, która przecinając ze świstem powietrze, zapłonęła czerwono niebieskim płomieniem i wbiła się w ciało wielkiego basiora, przeszywając serce wilka. Pozostałe wilki uciekły, a po chwili ogień wygasł, pozostawiając po sobie tylko opadającą ze zwęglonych gałęzi sadze. Niebo powoli jaśniało przysłonięte przez unoszące się w górę chmury dymu. Wilki już nie powróciły.

Zrobiło się już całkowicie jasno, a po wargach nie było śladu. Nigdzie nie można było znaleźć ciał zabitych potworów. Jedyne co wskazywało na to, że odbyła się tam jakakolwiek walka, było to, że całe wzgórze wyścielone było strzałami Aldianel i Legolasa. Tylko jedna z nich była uszkodzona, a jedyne co z niej pozostało to jej grot.

- Nie nadaje się, tak? - zapytała, patrząc na Legolasa i unosząc brwi kpiąco jednak bez cienia uśmiechu, a gdzieś tam między tym wszystkim była ponura satysfakcja. Oddaliła się od elfa, podchodząc do pozostałych.

- Właśnie tego się obawiałem — powiedział Gandalf — to nie były zwyczajne wilki szukające jedzenia. Zjedzmy i wynośmy się stąd.

*

Pogoda ponownie uległa zmianie. Wiatr całkowicie ucichł, a powietrze było czyste i przejrzyste. Na niebie nie pozostała ani jedna chmura, która zakrywałaby jasne niebo, na którym pojawiło się blade słońce. Podróżni szykowali się do zejścia ze zbocza.

- Musimy dostać się do wejścia jeszcze przed zachodem — powiedział Gandalf — boję się, że inaczej w ogóle do niego nie dotrzemy. Nie jest to daleko, jednak Aragorn nas nie poprowadzi, ponieważ rzadko tu bywał. Ja raz tylko znalazłem się pod zachodnią ścianą Morii i to dawno temu. Idziemy tam — czarodziej wskazał w kierunku południowego wschodu. Urwiska gór opadały w cień u podnóży. Daleko widać było rozmyte zarysy szczytów gór.

- Nie wiem, czy większą radość odczuję, gdy Gandalf odnajdzie to, czego szuka czy wtedy gdy okaże się, że przejście jest zamknięte raz na zawsze — mruknął posępnym głosem Boromir — każde z rozwiązań jest gorsze od drugiego. Najprawdopodobniej skończymy pod ścianą otoczeni przez wilki. Trudno, prowadź Gandalfie.

Na przodzie razem z Gandalfem szedł Gimli, podniecony wizją wejścia do kopalni Morii. Poprowadzili oni orszak w kierunku gór. Za dawnych czasów droga do Morii prowadziła wzdłuż strumienia, Sirannonu, którego źródła znajdowały się nie daleko wejścia do góry. Teraz jednak w ciągu wielu lat układ terenu uległ zmianie lub po prostu Gandalf zabłądził, ponieważ czarodziej nie zastał potoku tam, gdzie się go spodziewał.

Ranek odszedł w niepamięć, przeistaczając się teraz w przedpołudnie, a wędrowcy przedzierali się przez rumowiska pełne czerwonych kamieni. Nigdzie nie było śladu wody. Nie usłyszeli ani jednego szmeru strumyka, a wszystko dookoła było zwiędnięte i wysuszone. Podróżnikom towarzyszyło blade słońce wspinające się powoli po niebie. Do ich umysłów i serc wkradał się lęk i niepokój. Dookoła nie było ani jednej żywej istoty. Na niebie nie pojawił się żaden ptak. Panowała wręcz złowieszcza cisza przerywana tylko cichym dźwiękiem ich kroków.

Gimli wyprzedził pozostałych, będąc teraz znacznie przed nimi. Nagle krasnolud zatrzymał się na niewielkim pagórku i przywołał ich gestem dłoni, drugą ręką wskazując w prawo. Gdy stanęli obok krasnoluda, oczą podróżników ukazał się głęboki, wąski parów. Spokoju panującego między brązowymi i czerwonymi skałami nie mącił najcichszy dźwięk. Nie było śladu po najcieńszej strużce strumienia jednak po bliższym brzegu parowu wiła się popękana ścieżka, w wielu miejscach kamienie były wyszczerbione lub zapadnięte.

- Wreszcie! - zawołał Gandalf, z nutą ulgi. - Tędy płynął niegdyś Sirnannon, przez niektórych zwany Potokiem Spod Bramy. Jednak gdzie teraz podziała się woda, która płynęła tutaj wartka i głośna? Chodźmy, musimy się śpieszyć, robi się coraz później!

Zmęczeni wędrowcy szli długi czas drogą krętą i pełną nierówności. Musieli bardzo uważać, by nie potknąć się o wystające kamienie. Słońce kierowało się już coraz dalej na zachód. Podróżni zatrzymali się tylko na szybki posiłek i ruszyli dalej. Szli teraz doliną, a przed sobą widzieli najwyższe szczyty i granie. Na ścieżce pojawiło się jeszcze więcej zapadlin, jednak bez większych przeszkód udawało im się je pokonać.

Na ich drodze pojawiła się większa niż wcześniej zapadlina, którą pokonali już wszyscy oprócz idących na końcu Legolasa i Aldianel. Elf, który szedł kilka kroków przed dziewczyną, zatrzymał się dosłownie na kilka sekund, a dziewczyna wyminęła go, zwinnie pokonując zapadlinę. Odwróciła się do chłopaka, posyłając mu wyzywające spojrzenie i ruszyła dalej, uśmiechając się kpiąco. Śmiało, można było powiedzieć, że dziewczyna znalazła sobie nowe hobby, irytowanie Legolasa. Nie, żeby nie działało to w dwie strony.


Enemy or friend | LegolasWhere stories live. Discover now