Forgetting Envies ~ Rozdział 18

Start from the beginning
                                        

Ujęła dłoń Lan Qirena, nie czuł jej, ale odruchowo zacieśnił uścisk. Teraz ona zaczęła go prowadzić, pilnując, by na żadnym z przejść nie wszedł pod samochód. Aż zaprowadziła go do zacisza obłoków i postawiła przed starszymi uczniami, którzy podbiegli do niego, otaczając ciasnym kręgiem.

— Ej, to prawda? — spytali niemal równocześnie.

— Słyszałem, że dzikie zwłoki zaatakowały szkołę. W biały dzień! — oburzył się najstarszy z uczniów, Lan Jiang, najgłośniejszy ze wszystkich chłopaków. — Przecież to nie do pomyślenia!

— Na pewno ktoś, kto zaatakował szkołę, pomyślał, że nie wypada, bo jest piękny słoneczny dzień — zażartował sobie rówieśnik Lan Qirena. — Nie przejmuj się nim. To głupek. Myśli, ale nigdy głową.

— Właśnie, Qiren, przeżyłeś, to się liczy! — pochwalił go jeszcze inny uczeń.

Opuścił głowę.

Wrócił, naprawdę wrócił do domu, choć w pewnym momencie był przekonany, że nic ani nikt nie zdąży go uratować.

— To... — Jego głos się załamał. Reszta zamilkła. — Ludzie umarli na moich oczach.

Uczniowie wymienili się zawstydzonymi spojrzeniami. Niektórych tematów nie powinni poruszać. Ciekawość zawsze ciągnęła ich za języki, ale i ona powinna znać granice.

— Sorki, Qiren, już nic nie mówimy — rzekł potulnie Lan Jiang. — Z nas to tacy idioci, którzy nie umieją trzymać języka za zębami.

Padły trzy klaśnięcia.

Na raz wszyscy się odwrócili. Młodszy mistrz Zacisza Obłoków, Lan Shishui podwinął rękawy, a następnie założył ręce za plecami. Uczniowie ustąpili mu miejsca, składając odpowiednie honory. Stanął przez Lan Qirenem, który za bardzo przejęty ostatnimi wydarzeniami, nie zauważył obecności swojego nauczyciela.

— Zawsze byłem rozsądny — rozpoczął swoją przemowę, skierowaną do wszystkich uczniów. — Gdy wychodziliśmy na Nocne Łowy, zawsze traktowano mnie jak przywódcę. Zdobyłem uznanie Nieśmiertelnego Mistrza i szybko stałem się znanym kultywatorem. Najdłużej płakałem po śmierci małej dziewczynki, mówili na nią Mei Mei. Nie miała rodziców. Żyła u sąsiadów, pracując w polu. Kiedy dzikie trupy zaatakowały wioskę, rodzina wypchnęła małą, żeby przeżyć. Przeżyli. Ciała dziewczynki nikt nie chciał pochować...

— M... Mistrzu? — Lan Qiren zawahał się.

— Stałem wtedy do wschodu słońca nad jej grobem. Sam go wykopałem, bo poczułem się za nią odpowiedzialny. Do dziś pamiętam jej piękne, czarne włosy i uśmiech, z którym umarła. Możliwe, że poczuła się potrzebna, a może uśmiechnęła się, wiedząc, że to koniec jej cierpień. Nie wiem. Myślałem, żeby przywołać jej duszę, zapytać ją, ale... Przychodzą dni, że trzeba ruszyć dalej.

— JA NIE BYŁEM NA TO GOTOWY! — wykrzyczał niespodziewanie chłopak.

Odepchnął od siebie mistrza, co wywołało potok szeptów wśród pozostałych uczniów. Lan Qiren złamał jedną z najważniejszych zasad sekty Lan — nigdy nie podnieś ręki na swojego nauczyciela. To właśnie uczynił, co niemal złamało mu serce.

Zdał sobie sprawę ze swojego uczynku szybko. Przyklęknął i wystawił przed siebie ręce, chyląc nisko głowę.

— Przyjmę każdą karę — zadeklarował.

Lan Shizhui położył dłoń na głowie chłopaka.

— Nigdy bym cię nie ukarał w takich okolicznościach. Ból, który cię wypełnił, jest mi dobrze znany, choć za czasów moich młodzieńczych lat poznałem śmierć o wiele wcześniej i widziałem jej o wiele więcej. Czasy wojny. Czasy kłamstw. Czasy zniszczenia.

[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shiWhere stories live. Discover now