Rozniósł się szmer. Nikt nie miał pewności czy chłopak tylko sobie żartuje czy prawdziwie chce pomóc przetrzymywanym ludziom. Popatrzyli się na siebie. Ujęli się nawzajem za ręce w nadziei, że ratunek za moment nadejdzie.
— Jeden! — krzyknął. Każdy go usłyszał.
Najmłodsze z dzieci zapłakało, tuląc się do matki, która sama drżała ze strachu. Nie potrafiła pocieszyć własnego dziecka, więc siedząca obok babcia pogładziła czule malucha po głowie i wyszeptała: "Będzie dobrze".
— Dwa!
Nastała cisza. W niecierpliwości wszyscy czekali na to, co zrobi znajdujący się za tarczą chłopak. Nie wiedzieli zbyt wiele o kultywatorach, a pojęcie o zaklęciach, talizmanach i samych umiejętnościach "mnichów" w ich mniemaniu wykraczało poza ich wyobrażenia.
— No i trzy! — zakończył odliczanie. — Lan Zhan, rozwal tę tarczę.
Lan Wangji zamachnął się mieczem, przecinając w pół tarczę, która dzieliła ich między przetrzymywanymi ludźmi a tunelem metra podziemnego. Zaklęcie rozeszło się jak rozmywająca o poranku mgła. Nic z niej nie pozostało.
Dwójce kultywatorów ukazała się twarz sprawcy całego zdarzenia.
Ku ich zaskoczeniu, stanął przed nimi młodzieniec, niewiele starszy od Wei Wuxiana, z zebranymi białą wstęgą włosami. Mrugał szybko, a żeby przypatrzeć się kultywatorom, zmrużył oczy, jakby inaczej nie widział ich w tym rozwidleniu. Nosił długie rękawice, aż po łokcie. Toga bez rękawów osłaniała jego ciało wraz z wyszytymi na niej wzorami chmur. Był blady, spocony, przerażony. Na jego odsłoniętych częściach ciała na skórze odbijały się wyraźne, niebieskie żyły.
— Błagam o pomoc — rzekł ochrypłym głosem. — To za wiele prosić o cokolwiek w podobnych okolicznościach, ale nikt nie pozostawił mi wyboru. Błagam, ja... Wyznam prawdę. Wyznam wszystko.
Pochylił się nad przetrzymywanymi ludźmi i uwolnił po kolei każdego z więzów. Wskazał trzęsącym palcem na tunel, którym mają podążyć — był to ten sam, z którego przyszli kultywatorzy. Z początku nikt nie wstał. Zerkali jeden na drugiego, czekając na pierwszą z osób, która ruszy w kierunku wyjścia. Jednak nikt nie odważył się wstać.
Wei Wuxian westchnął.
Chwycił pierwszego z mężczyzn, najsilniejszego i najwyższego, a przynajmniej taki wydawał się z pozoru, po czym poklepał go po plecach, mówiąc:
— Dobrze się spisałeś. Wracaj, teraz nasza kolej.
Nie zrozumiał.
Mężczyzna nie uczynił niczego, co zasługiwałoby na pochwałę. Zarumienił się ze wstydu i ruszył niepewnym krokiem w stronę wyjścia. Nogi mu zwiotczały. Czuł na sobie wzrok pozostałych, oczekujących na pojawienie się bohatera, który ich wydostanie z tego piekła. Nie był bohaterem, a zwykłym człowiekiem, z krótszą ręką, małymi oczami i nieustannie dającymi o sobie znać płucami po rzuceniu palenia. Nawet teraz miał ochotę kaszlnąć, ale obejrzał się przez ramię.
Dwie osoby podążyły za nim.
Pot spłynął po plecach mężczyzny.
Ludzie szli za nim — ta banalna myśl sprawiła, że bał się kolejnych kroków, a mimo to wyjście znajdowało się tak blisko. Tym razem bez zastanowienia, przyspieszył. Pozostali podnieśli się i pobiegli za resztą, nie chcąc zostawać w tyle.
Aż w pewnym momencie w pomieszczeniu pozostali tylko Wei Wuxian, Lan Wangji i porywacz z przymkniętymi oczami. Miał wąski nos, za drobny jak na mężczyznę. Przewyższał Nieśmiertelnego Mistrza o pół głowy.
YOU ARE READING
[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shi
FanfictionPrzemijają lata, uciekają wieki, ku zapomnieniu zmierzają tysiąclecia, a melodia Chenqinga wciąż rozbrzmiewa w myślach Nieśmiertelnego Mistrza z nadzieją, że nienawidzony przez wszystkich Wei Wuxian powróci. Jednak po dwóch tysiącach lat kultywacja...
Forgetting envies ~ Rozdział 17
Start from the beginning
![[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shi](https://img.wattpad.com/cover/252878826-64-k883908.jpg)