Forgetting envies ~ Rozdział 17

Start from the beginning
                                        

Rozniósł się szmer. Nikt nie miał pewności czy chłopak tylko sobie żartuje czy prawdziwie chce pomóc przetrzymywanym ludziom. Popatrzyli się na siebie. Ujęli się nawzajem za ręce w nadziei, że ratunek za moment nadejdzie.

— Jeden! — krzyknął. Każdy go usłyszał.

Najmłodsze z dzieci zapłakało, tuląc się do matki, która sama drżała ze strachu. Nie potrafiła pocieszyć własnego dziecka, więc siedząca obok babcia pogładziła czule malucha po głowie i wyszeptała: "Będzie dobrze".

— Dwa!

Nastała cisza. W niecierpliwości wszyscy czekali na to, co zrobi znajdujący się za tarczą chłopak. Nie wiedzieli zbyt wiele o kultywatorach, a pojęcie o zaklęciach, talizmanach i samych umiejętnościach "mnichów" w ich mniemaniu wykraczało poza ich wyobrażenia.

— No i trzy! — zakończył odliczanie. — Lan Zhan, rozwal tę tarczę.

Lan Wangji zamachnął się mieczem, przecinając w pół tarczę, która dzieliła ich między przetrzymywanymi ludźmi a tunelem metra podziemnego. Zaklęcie rozeszło się jak rozmywająca o poranku mgła. Nic z niej nie pozostało.

Dwójce kultywatorów ukazała się twarz sprawcy całego zdarzenia.

Ku ich zaskoczeniu, stanął przed nimi młodzieniec, niewiele starszy od Wei Wuxiana, z zebranymi białą wstęgą włosami. Mrugał szybko, a żeby przypatrzeć się kultywatorom, zmrużył oczy, jakby inaczej nie widział ich w tym rozwidleniu. Nosił długie rękawice, aż po łokcie. Toga bez rękawów osłaniała jego ciało wraz z wyszytymi na niej wzorami chmur. Był blady, spocony, przerażony. Na jego odsłoniętych częściach ciała na skórze odbijały się wyraźne, niebieskie żyły.

— Błagam o pomoc — rzekł ochrypłym głosem. — To za wiele prosić o cokolwiek w podobnych okolicznościach, ale nikt nie pozostawił mi wyboru. Błagam, ja... Wyznam prawdę. Wyznam wszystko.

Pochylił się nad przetrzymywanymi ludźmi i uwolnił po kolei każdego z więzów. Wskazał trzęsącym palcem na tunel, którym mają podążyć — był to ten sam, z którego przyszli kultywatorzy. Z początku nikt nie wstał. Zerkali jeden na drugiego, czekając na pierwszą z osób, która ruszy w kierunku wyjścia. Jednak nikt nie odważył się wstać.

Wei Wuxian westchnął.

Chwycił pierwszego z mężczyzn, najsilniejszego i najwyższego, a przynajmniej taki wydawał się z pozoru, po czym poklepał go po plecach, mówiąc:

— Dobrze się spisałeś. Wracaj, teraz nasza kolej.

Nie zrozumiał.

Mężczyzna nie uczynił niczego, co zasługiwałoby na pochwałę. Zarumienił się ze wstydu i ruszył niepewnym krokiem w stronę wyjścia. Nogi mu zwiotczały. Czuł na sobie wzrok pozostałych, oczekujących na pojawienie się bohatera, który ich wydostanie z tego piekła. Nie był bohaterem, a zwykłym człowiekiem, z krótszą ręką, małymi oczami i nieustannie dającymi o sobie znać płucami po rzuceniu palenia. Nawet teraz miał ochotę kaszlnąć, ale obejrzał się przez ramię.

Dwie osoby podążyły za nim.

Pot spłynął po plecach mężczyzny.

Ludzie szli za nim — ta banalna myśl sprawiła, że bał się kolejnych kroków, a mimo to wyjście znajdowało się tak blisko. Tym razem bez zastanowienia, przyspieszył. Pozostali podnieśli się i pobiegli za resztą, nie chcąc zostawać w tyle.

Aż w pewnym momencie w pomieszczeniu pozostali tylko Wei Wuxian, Lan Wangji i porywacz z przymkniętymi oczami. Miał wąski nos, za drobny jak na mężczyznę. Przewyższał Nieśmiertelnego Mistrza o pół głowy.

[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shiWhere stories live. Discover now