— Lan... Lan Qiren? — odezwała się nieśmiało najlepsza uczennica szkoły, drobnej budowy, niska dziewczyna o piwnych oczach i grubej, czerwonej bliźnie po wypadku z dzieciństwa, której nie wstydziła się pokazywać przy innych.
Chłopak wziął głęboki wdech. Przypomniał sobie słowa Nieśmiertelnego Mistrza, jego nauki i odparł:
— Wybacz, niesłusznie uniosłem się gniewem. Jeśli to koniecznie udam się do dyrektora i przeproszę za swoje zachowanie.
— Naprawdę? — Odetchnęła ulga. — To dobrze. Bo wiesz, nie wolno niszczyć własności szkoły i jeszcze te rany. — Wskazała na jego zakrwawioną pięść. — Dbaj o swoje ciało. I uważaj. To nie miejsce na pokazywanie swoich umiejętności.
Przełknęła głośno ślinę i uciekła przed chłopakiem w stronę reszty znajomych. Wszyscy odeszli. Powrócił dziwny, swoisty spokój. Wypełniony był codziennymi hałasami tuż przed rozpoczęciem zajęć. Zostało kilka minut. Jednak nie widział, żeby Wei Wuxian wrócił.
— Gdzie on jest? — zapytał na głos. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Z jakiegoś powodu mistrz przydzielił mu opiekę nad ocalałym wnukiem starszego Wei. A nie potrafił nad nim zapanować. Mało kto posiadał tę umiejętność.
Nagle zaszumiało mu w uszach. Dźwięk był dziwny, nietypowy, jak na tę porę dnia. Lan Qiren rozmasował uszy, martwiąc się, że te robią sobie z niego żarty.
Ale nie.
Rozbrzmiał przerażający krzyk.
Na moment pół szkoły zamilkło, a chwilę potem wszyscy zaczęli między sobą szeptać, rzucać nieskończone pomysły, pytać, co się stało. Tylko Lan Qiren pobiegł w kierunku, z którego dobiegł krzyk. Odgłos się nie powtórzył, co zaniepokoiło go jeszcze mocniej. Nie zna dokładnego miejsca, biegł na wyczucie, szukając krzyczącej dziewczyny.
I wtedy ktoś wrzasnął, tym razem głos należał do mężczyzny.
Lan Qiren zadrżał z przerażenia. Skręcił prędko w prawo i wybiegł na szkolne boisko. Trupi zapach uderzył w jego nozdrza. Odruchowo cofnął się, łapiąc za nos. O mało nie wymiotował. Zdołał zdusić w sobie mdłości, biorąc kilka wdechów przez usta. Ale było coraz ciężej. Trząsł się. Demoniczna energia wysyłała fale jedne za drugimi, odpychając młodego adepta w głąb szkoły.
A jeszcze nie odważył się spojrzeć na środek boiska.
Nie potrafił. Zerknął w swój prawy bok.
Ciało dziewczyny, rozdzielone na dwie części, leżało po przeciwnych stronach torów, łącząc się ze sobą poprzez ciągnący się wzdłuż ślad krwi. Mężczyzna wciąż oddychał, starszy nauczyciel, który tego lata miał odejść na emeryturę. Jego ramię było zmiażdżone, noga złamana. Mimo bólu czołgał się do przodu, uciekając przed stojącym po środku dzikim trupem.
Na widok Lan Qirena na jego twarzy pojawił się drobny uśmiech przepełniony ulgą. Zanim jednak zdołał dotrzeć do chłopaka, skonał. Młody kultywator zamarł z przerażenia.
Dziki trup wysunął się do przodu. Otworzył szeroko usta, ale żaden dźwięk nie wydostał się przez nie. Brakowało mu języka. Mimo to wrzask dzikiego trupa — gardłowy, wydający się pochodzić z samych bram piekła — dotarł do Lan Qirena.
Opadł na ścianę.
Wiedział, że w plecaku zostawił flarę ostrzegającą, tym razem Lan Wangji zjawiłby się w moment, aby go uratować.
Nie poruszył się.
Nogi jakby ugrzęzły w posadzce przed boiskiem, a dziki trup zbliżał się ku niemu. Długie włosy opadały mężczyźnie na pokrytą bruzdami twarz. Jego skóra wielokrotnie została przecięta ostrym narzędziem, niezasklepione rany ciągnęły się wzdłuż całego ciała. Kroczył wolno. Jakby w otrzymanym rozkazie zawarło się polecenie, aby się nie spieszył.
— Ppomocy... — wydukał Lan Qiren. Kto niby miał go usłyszeć? Chciałby narażać kolejnych członków swojej rodziny?
Nikt nie dałby sobie z dzikiem trupem rady.
— Co to ma znaczyć?! — odezwał się nagle ciężki głos nauczyciela od nauk starożytnych zza pleców Lan Qirena.
Chłopak odwrócił wzrok, zebrał w sobie resztę sił, którą okazało się, że jeszcze w sobie ma, a potem wykrzyczał:
— UCIEKAJ!
— He? — Był przygłuchy, nienawidził nosić aparatu słuchowego, bo twierdził, że ten niszczy naturalne, męskie linie twarzy. Podszedł do chłopaka, aby dojść do tego, co ten mu powiedział.
I zbliżył się za bardzo.
Napotkał spojrzeniem na ciągnące się przez boisko ślady krwi. Dziki trup łypnął na niego. Oczy zalały się demoniczną energią. Moc gromadziła się w zmarłym, czerpiąc siły z dwóch, sponiewieranych ciał, które leżały u jego stóp.
— Co to... — nauczyciel nie dokończył.
Dziki trup uniósł obie ręce w stronę nieba.
Zacisnął pięści, uwalniając nieskończoną demoniczną moc, która zalała cały teren szkoły. Chmura krwistego dymu przykryła słońce. Powietrze stało się czerwone, trudno było w nim oddychać. Dusiło nawet Lan Qirena, który powinien się przyzwyczaić do tego rodzaju mocy. Kilkanaście razy towarzyszył Nieśmiertelnemu Mistrzowi w nocnych łowach, nabierając doświadczenia i zbierając nauki oraz wskazówki Lan Wangji. Na nic mu były, jak widać. Nie poruszył się o krok.
— Zrób coś — szepnął za nim nauczyciel.
Odruchowo spytał:
— Ale co?
— NIE JESTEŚ KULTYWATOREM? — ryknął w przypływie gniewu. Złapał za stojącego na parapecie kwiatka i cisnął go w kierunku chłopaka. Doniczka przeleciała obok i roztrzaskała się na boisku.
— Ja...
Nauczyciel uciekł w głąb szkoły, do drugiego, głównego wyjścia, gdzie zgromadziła się połowa szkoły. Dzieciaki przepychały się jedne za drugimi, wwalając na siebie. Dwójka z nich przewróciła się. Zostali zgniecieni pod butami innych. Dziewczyna przestała oddychać. Ktoś to zauważył, rozległ się krzyk, który zagłuszył jęki innych.
Dziki trup napawał się ich strachem. Czerpał siłę z każdej negatywnej myśli, czynu, karmił się nimi, jak człowiek codziennym posiłkiem i rósł w siłę, którą obserwował Lan Qiren.
— Pomocy — mruknął ponownie.
Trup ruszył ku niemu. Przyspieszył.
— Pomocy — spróbował ponownie.
Zamachnął się w kierunku szyi młodego kultywatora.
— PO... — urwał. Serce zabiło mu mocniej, kiedy przypomniał sobie ostatnią misję z Nieśmiertelnym Mistrzem.
"Strach to nie jest powód do wstydu" — usłyszał wtedy od mistrza. — "Powód do wstydu rośnie w nas wtedy, gdy nie próbujemy walczyć z tym strachem. Pamiętaj, mój drogi uczniu, życia nigdy nie zwrócisz, dbaj o nie i uciekaj, gdy tak trzeba.".
Lan Qiren otworzył szeroko oczy i zrozumiał. Może uciekać. Może błagać o pomoc. Ale wtedy kto uratuje tych ludzi? Odpowiedzialność spadła na jego barki wraz z dniem, kiedy po raz pierwszy zdecydował się przyjąć nauki nauczyciela. Od tamtego momentu przestał być zwykłym człowiekiem, a stał się kultywatorem.
— Uwięzienie. — Narysował w powietrzu znak uwięzienia i skierował go w stronę dzikiego trupa. — Będę walczył!
kochani, mam nadzieję, że ucieszy Was nowy rozdział. Mam nadzieję, że kolejny już za 2/dni! ;)
YOU ARE READING
[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shi
FanfictionPrzemijają lata, uciekają wieki, ku zapomnieniu zmierzają tysiąclecia, a melodia Chenqinga wciąż rozbrzmiewa w myślach Nieśmiertelnego Mistrza z nadzieją, że nienawidzony przez wszystkich Wei Wuxian powróci. Jednak po dwóch tysiącach lat kultywacja...
Forgetting envies ~ Rozdział 11
Start from the beginning
![[z]Forgetting Envies ~ Mo dao zu shi](https://img.wattpad.com/cover/252878826-64-k883908.jpg)