dead thoughts

1.7K 128 201
                                    

death
a story about coffee getting cold

▫☽┈▫❅▫┈☾▫

Stosunkowo wysoki, szczupły chłopak o nieco zgarbionej teraz sylwetce stał na środku chodnika w totalnym bezruchu, a ludzie którzy od czasu do czasu pojawiali się w zasięgu jego wzroku mijali go ze zmieszanymi wyrazami twarzy i beznamiętnymi spojrzeniami.

Na tej słabo oświetlonej ulicy Brighton, w dodatku o tej godzinie nie było zbyt wielu ludzi, tylko od czasu do czasu ktoś wyłaniał się zza rogu, najczęściej za potrzebą wyprowadzenia psa na wieczorny spacer. Pogoda i późna godzina skutecznie wszystkich odstraszała. Śnieg w Brighton był raczej rzadki, ale tej zimy postanowił pojawiać się wyjątkowo często i utrzymywać się całkiem długo. W ogóle ta zima była inna, bardziej ciemna, głucha i zimniejsza niż wszystkie inne, jakie Karl Jacobs przeżył do tej pory na terenie Sussex.

Było kilka rzeczy, które wyróżniały chłopaka na tle innych śpieszących nie wiadomo gdzie ludzi, którzy go mijali, ale dla przypadkowego obserwatora w oczy rzucał się najbardziej fakt, że szatyn był odziany w tylko i wyłącznie ciemnoniebieską, poplamioną bluzę, podczas gdy każdy inny zdrowo myślący człowiek był ubrany w ciepłą kurtkę, a grube szaliki praktycznie zasłaniały im pole widzenia.

Karl co prawda nieco drżał, ale na jego nieszczęście wcale nie było to z zimna. Mimo że płatki śniegu powoli pokrywały go zdradliwą, śnieżnobiałą bielą, a jego włosy już dawno były wilgotne za sprawą rozpuszczającego się w nich puchu, chłopak zdawał się zupełnie nie odczuwać mrozu.

Jego spojrzenie było utkwione w jakiś bliżej nieokreślony punkt naprzeciwko niego, a on sam starał się ze wszystkich sił nie spuścić spojrzenia w dół, jakby wiedział, że to do reszty by go dobiło. Jego dłonie lekko drżały, podobnie co broda, szklące się od zbierających się w nich łez oczy pozostawały cały czas otwarte, mimo że były leciutko przymrużone. Co jakiś czas na jego ciemne rzęsy spadał płatek śniegu, który jednak natychmiastowo się rozpuszczał.

Wyglądał okropnie i tak samo się czuł. Jak zagubione dziecko na placu zabaw, nie wiedzące gdzie ma się udać, mimo że jego dom był dosłownie kilka kroków za nim. Dosłownie za chodnikiem na którym stał, znajdowała się bramka i oblodzone schodki prowadzące do jego domu. Bramka była otwarta, zresztą podobnie co same drzwi wejściowe do budynku wykonanego z czerwonych cegieł. Do wnętrza przytulnego, odrobinę starodawnie urządzonego domu wlatywał śnieg tworząc mokrą, dosyć sporą plamę na ziemi, ale Karl'a to nie obchodziło. Nie obchodziło go w tej sytuacji kompletnie nic, miał pustkę w głowie, nie wiedział gdzie się podziać i co ze sobą zrobić, stał jak kołek w miejscu, przeszkadzając innym w egzystowaniu, zupełnie tak, jak robił to w zawsze i wszędzie indziej gdzie się znajdował.

Wypuścił trzymane wcześniej powietrze z ust, obserwując jak ciepła para przed nim rozprasza się w zimnym powietrzu, jakby palił papierosa. Spojrzał na swoje niezasznurowane białe trampki, spod których wystawały kolorowe skarpety, nawet nie założył tych butów, zwyczajnie szybko nasunął je na stopy, zaginając piętami ich tył. Czarne dopasowane spodnie jakie miał na sobie zyskały nową dziurę, kiedy wybiegał z domu zahaczył o wieszak i zresztą prawie go wywrócił, tym samym robiąc niewielką dziurę w cienkim materiale w okolicach zewnętrznej części ud.

Był niezdarny, a za niezdarność się płaci. Czasami bardzko wysokie i gorzkie ceny, zupełnie nieadekwatne do skali popełnionego czynu. Wracając ze szkoły niedokładnie zamknął drzwi do domu. domknął je za lekko, przez co odrobinę silniejszy powiew wiatru był w stanie je otworzyć, i rzeczywiście to zrobił, z czego skorzystała jego kotka.

Szara, kochana i całkiem spora kotka o całkiem pospolitym, ale adekwatnym i pasującym do niej imieniu - Grey leżała spokojnie na ulicy, na której chwilowo nie poruszał się żadnej pojazd. Światła sygnalizacji świetlnej, które znajdowały się przy końcu ulicy i nieporadnie próbowały nadać jej kolorów świeciły właśnie na czerwono.

Karl chwiejnym krokiem wszedł na asfalt, nawet nie mając zamiaru rozglądać się na boki, nawet nie wiedział czy bardziej chciał dotrzeć do celu w jednym kawałku, czy może jednak wolałby żeby coś go potrąciło i oszczędziło mu dalszych męczarni.

Znowu stanął nieruchomo, tym razem na środku drogi, która na szczęście, albo nieszczęście nie była zbytnio uczęszczana, nie mieszkał w centrum Brighton, bardziej na uboczu, w spokojnej i poukładanej dzielnicy. Patrzył rozmazanym spojrzeniem na zwłoki swojej ukochanej przyjaciółki, hamując łzy zbierające się w jego zaczerwienionych oczach. Cały absurd tej sytuacji i fakt, że rzeczywistość nie docierała do niego jeszcze jak należy były jedynymi rzeczami które sprawiały, że nie płakał jeszcze jak dziecko, że nie zanosił się żałośnie łzami, prawie się dusząc.

Nawet nie musiał się schylać by wiedzieć, że kotka jest martwa. Wielka plama krwi, która zabarwiała płatki śniegu jakie do niej wpadały na czerwono dobitnie go o tym uświadamiała. Czerwony, chyba strasznie znielubi ten kolor, mimo że do te pory kojarzył mu się z ciepłem i bezpieczeństwem. Stał nad zwłokami, ignorując całą resztę bożego świata. Nic nie mogło przejść mu przez gardło, nie wiedział ile czasu spędził już na dworze i nie wiedział, czy jakieś auto właśnie nie jedzie w jego stronę. Sam nie wiedział co myślał, było mu źle, żal chciał rozerwać jego duszę i brzuch, a wymioty już niejednokrotnie podchodziły mu do gardła.

Jedyne stworzenie, które kochał całym sercem nie żyło. I to z jego winy. Zabił swoją najlepszą, najukochańszą przyjaciółkę. Grey była wyjątkowym kotem, uwielbiała się tulić, uwielbiała być głaskana, noszona, całowana. Codziennie rano budziła go do szkoły liżąc go po twarzy, spała z nim w jednym łóżku, była przy nim wręcz zawsze, pocieszała go i rozśmieszała, niemal czuł się, jakby to ona sprawowała opiekę nad nim, a nie on nad nią. A teraz była martwa, zupełnie jak jego odruchy samozachowawcze. Czuł się jakby był naćpany, nawet się nie zorientował, że już dawno płakał, że światła zmieniły się na zielone, a auto które nadjeżdżało z naprzeciwka ciągle trąbiło w końcu wymijając go najeżdżając na chodnik. Zignorował każde przekleństwo kierowcy wymierzone w jego stronę, słyszał jakieś odgłosy, ale nie bardzo do niego cokolwiek dochodziło.

Dopiero gdy poczuł dziwne ciepło rozchodzące się od jego ramienia i skrawka szyi, a do jego nozdrzy dotarł charakterystyczny, duszący zapach papierosowego dymu uniósł lekko głowę w górę, spostrzegając zarys jakiegoś mężczyzny stojącego przy nim, który trzymał dłoń na jego ramieniu. Nawet się tym nie przejął, a może powinien.

-Przykro mi-wyszeptał cicho nieznajomy, spoglądając na kotkę, a Karl analizował przez chwilę jego wypowiedź, jakby doszła do niego dopiero po dłuższej chwili. Jakby jego świadomość dotyczyła trochę innej czasoprzestrzeni. -Nie możesz stać na środku ulicy.

Jacobs czuł, jak nieznajomy delikatnie ciągnie go w stronę chodnika, ale uparcie starał utrzymać się w miejscu, spuszczając głowę w dół. Zachowywał się jak dziecko, ale w tym momencie nie przejmował się zupełnie niczym, tym bardziej tym, co pomyśli o nim ten dziwny chłopak zaczepiający go znikąd i przejmujący się jego losem. No błagam, to brzmiało co najmniej jakby był jakimś psychopatą, który zaraz go uprowadzi i zabije. Kto mądry próbuje pomóc jakiejś losowej osobie zobaczonej na ulicy? Karl nie bardzo wierzył w dobre intencje kogokolwiek, a już dopiero kogoś takiego.

Chłopak był nieco niższy niż Karl, odziany w rozpiętą brązową kurtkę z futerkiem na kołnierzyku. Na głowie miał czarną czapkę z daszkiem z Vans'a, spod której wystawały brązowe, nieco przydługawe ale nie jakoś wybitnie kosmyki włosów. Karl nie do końca mógł wyostrzyć wzrok na tyle by przeanalizować twarz drugiego, ale dostrzegł na niej lekki zarost i odznaczające się ciemne brwi o ładnym kształcie.

Nieznajomy westchnął, bezradnie spoglądając to na drżącego chłopaka stojącego przed nim, a to na zwłoki szarego kota, którego było mu niesamowicie żal. A jego właściciela chyba jeszcze bardziej, bo wyglądał jakby zaraz sam chciał rzucić się pod jakiś samochód.

when cats start dying | karlnapWhere stories live. Discover now