Rozdział 29. Apogeum.

2K 65 127
                                    

Perspektywa Michała

9 marzec 2022, godzina 18:29.

- Kurwa - siarczyste przekleństwo opuściło moje usta.

Głośny huk rozbrzmiał w pomieszczeniu, kiedy pod wpływem silnych emocji uderzyłem w drzwi.

- Michał, twoje nerwy wcale nie działają na naszą korzyść - wytknął mi ojciec, który tak samo jak ja, krążył po swoim biurze. Jedynie pan Krajewski siedział i tępo spoglądał w jeden punkt na ścianie. Wyglądał jak nie żywy. - Musimy ustalić racjonalny plan, dzięki któremu ją odbijemy.

- Czy ty siebie, kurwa, słyszysz?! - zatrzymał się na mój donośny krzyk. Odwrócił się twarzą do mnie i wyciągnął raptownie powietrze. Chciał coś powiedzieć, ale zdążyłem mu przerwać. - Jak chcesz się tam dostać, co? Nas trzech na ich całą zgraję? To nawet brzmi irracjonalnie!

Dyszałem głośno. To było niemożliwe, abyśmy stali się silniejsi od ludzi Marcela. Ich było od groma, a nas tylko trójka. Prócz tego, ich umiejętności z pewnością wykraczały za te podstawowe, gdzie nasze nie dosięgały nawet granicy. Nie byliśmy wytrenowanymi potworami tak jak oni. To nie miało szans na powodzenie.

- Wiem o tym! - wrzasnął ojciec, przewyższając mój głos. Rzadko wychodził z równowagi, ale gdy atakowała go bezsilność, nie radził sobie z nią. - Zdaję sobie sprawę, że jesteśmy na straconej pozycji! Nie wiem jak to rozwiążemy, ale coś wymyślimy. Musimy - przymknął powieki, a palcami objął czubek nosa. - To całe gówna to tylko i wyłącznie nasza wina.

Miał rację. Miał pierdoloną rację. To z naszego powodu Oliwia została uprowadzona i to z naszego powodu spotkało ją tyle zła. Bo byłem rozwydrzonym bachorem, który wpadł w dragi, a potem podpisałem nad sobą wyrok. Wyrok ten jednak objął nieodpowiednią osobę. Ją. Moją miłość.

- Więc? Co chcesz z tym zrobić?

Nie odpowiedział. Wyciągnął telefon z wewnętrznej kieszeni granatowej marynarki i wcześniej wybierając jakiś numer, przyłożył telefon do ucha.

- Cześć Kamil, Marcin Matczak z tej strony. Mam przysługę. Pamiętasz Marcela i...

Opuścił gabinet. Zostałem tylko ja, bałagan w mojej głowie i jak zamrożony, pan Krajewski.

Od rozmowy z Oliwią, czyli jakiś trzydziestu minut, nie odezwał się ani słowem. Nie mogłem wyobrazić sobie jak wielkie cierpienie musiał odczuwać. To była jego córka. Pierworodna i mimo, że nie jedyna to przecież nie wyobrażał sobie jej stracić. Wiedziałem jak ja reaguje na to wszystko. Nie dałem nawet rady tego opisać. To tak jakby ktoś trzymał mnie pod wodą i odcinał od powietrza. Jakby związano mnie do krzesła wyczerpanego i nie pozwalano mi zasnąć. Jakby ktoś operował mnie bez znieczulenia. Nie dawałem rady. A moje cierpienie z pewnością różniło się od jej ojca. Moja męka spowodowana była moim zakochaniem do niej. Obdarzyłem tą kobietę swoim uczuciem z wzajemnością. Boleść jaka opętała pana Rafała była czymś zupełnie innym. Także darzył ją miłością, ale kompletnie różną od mojej. Ta miłość była bezgraniczna i niezdolna do przerwania. Inna. Nieskończona.

Usiadłem obok niego. Nawet nie drgnął. Jak od dłuższego czasu, nadal spoglądał w ciemną ścianę. Nawet nie zauważyłem, aby mrugał. Nachyliłem się do przodu i oparłem twarz na rozłożonych dłoniach. Próbowałem wymyślić jakikolwiek sposób na uratowanie mojej kobiety, ale nie potrafiłem. Nie miałem umysłu stratega, mimo dużych ilości przegranych w grach. Byłem bezużyteczny. Bezsilny.

- Boję się - cichy szept wybił się z moich ust.

Kątek oka widziałem Rafała. Nadal siedział niewzruszony, jednak jego usta tym razem były rozchylone, a nawet lekko drgały.

Michał, nie Mata | MATAWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu