Czas. Pojęcie względne. Rzecz, której w żaden sposób nie jesteśmy w stanie zatrzymać. Nawet jeżeli wydaje się nam wszystko zwalnia, tak nie jest.
Sekundy, minuty, godziny, dni, tygodnie, miesiące i lata.
Wszystko płynie dalej a my jakby żyjąc w jakiejś symulacji poddajemy się jemu, bo to on zawsze nad nami górował. Nie mogliśmy zatrzymać go, lecz mogliśmy zostać zatrzymani przez niego.
I tak też było przez ostatnie trzy miesiące. Czas pochłonął mnie w całości. Mijał tak szybko jak jeszcze nigdy w moim prawie dziewiętnastoletnim życiu.
Scisnelam kilka razy mocno powieki, aby ulżyć moim oczą, które już od kilku godzin wgapiały się w ciągi słów i liczb. Cholernych liczb. Uniosłam lekko głowę, by swój wzrok ulokować na kalendarz wiszący nad biurkiem. Nad ciągiem liczb ukazane były zdjęcia jakiś piesków. Zaprojektowany został przez grupę uczennic z mojej szkoły a następnie sprzedawany wraz z końcem zeszłego roku kalendarzowego. Cały dochód przeznaczony był na schronisko w naszym mieście. Na początku mialam po prostu kupić go, a później wrzucić do jakiejś szuflady, ale w pewnego dnia po prostu go zawiesiłam i tak wisi do dziś.
Czternasty styczeń. Dwutysięczny dwudziesty drugi rok.
Tak blisko do tego cholernego egzaminu dojrzałości. Kto to wymyślił? Dlaczego to wiedzą definiuje nasza dojrzałośc, a wraz z nią naszą odpowiedzialność i przygotowanie na dorosle życie?
Tyle pytań a tak mało odpowiedzi.
Westchnęłam kładąc łokcie na biurko a następnie opierając swoją czoło o rozłożone dłonie. Byłam już tym wszystkim bardzo zmęczona. Od kilku miesięcy od każdego słyszę tylko jedno słowo.
Matura.
Moje życie zaczęło przypominać jakąś zaprogramowana grę. Dom, szkoła, dom, szkoła, dom. I tak w kółko. A w domu spędzam czas tylko nad książkami. Presja jaką jestem obarczana z każdej strony popędza mnie w wyrzuty sumienia gdy tylko wykorzystam wolny czas na inne czynności niż nauka. Mój tata, moja babcia i ja. Kto by pomyślał, że sama sobie robię pod górkę. Za każdym razem wmawiam sobie, że nie jestem jeszcze dobrze przygotowana a potem siadam do zadań, których już nawet liczyć nie muszę, bo na pamięć pamiętam wynik.
Nie pamiętam kiedy ostatni raz widziałam się z dziewczynami. Kiedyś widziałyśmy się prawie codziennie a teraz? Nawet nie rozmawiamy, bo nie mam na to czasu. Całe szczęście rozumieją mnie i nie mają mi tego za złe. Wiedzą, że bardzo zależy mi na dobrych wynikach matur. Wspierają mnie i dobrze wiedzą, że po maturach wszystko wróci do normy. Chociaż one.
A Michał? Tego samego nie mogę o nim powiedzieć. Oczywiście, wspiera mnie i wie jak bardzo mi zależy, ale widujemy się co drugi weekend, wtedy zazwyczaj jadę do Warszawy i zdarzy się nieraz, że odwiedzi mnie w moich skromnych progach. Dużo się kłócimy, a napewno więcej niż kiedykolwiek. A powod zawsze jest ten sam - czas. Ten cholerny czas. Doba jest dla mnie za krótka, a to że dzieli nas ponad trzysta kilometrów wcale nam nie pomaga. Tłumacze mu, że do maja tak niestety będzie i nie jestem w stanie nic poradzić. On oczywiście zawsze odpowiada mi swoją typową gadką, że przemęczam się i niedługo się wykończe.
I może ma trochę w tym racji.
Śpię dziennie po pięć godzin a w ciągu dnia nie mam nawet czasu porządnie zjeść. Ostatnimi czasy schudłam kilka kilogramów, co bardzo odznacza się na moim ciele, które powoli traci swoje krągłości a zyskuje wystające żebra i kościste dłonie. Ale wiem, że to tylko chwilowe. Jeszcze trzy miesiące i wszystko wroci do normy.
Zerknęłam na wyświetlacz swojego telefonu. Widniała na nim godzina dwudziesta trzecia pięćdziesiąt dwa a pod nią kilka wiadomości na naszej grupie, których wcześniej nie widziałam przez wyciszony telefon.
YOU ARE READING
Michał, nie Mata | MATA
Fanfiction"A gdy nasza miłość zgaśnie, nie przejmuj się ciemnością. Ciesz się, że świeciła na tyle długo, abyś doszedł, aż tutaj." Jeszcze nie wiedziała, czy będzie jej darem, czy może przekleństwem, lecz była świadoma tego, że może stracić więcej, niż zyskać...